KATASTROFA W ANDACH. Mroki przetrwania [RECENZJA KSIĄŻKI]

film.org.pl 2 tygodni temu

Są takie tematy, które nigdy nie przestają fascynować. Ponure echo tych prawdziwych historii co jakiś czas rozbrzmiewa w dyskusji publicznej. Gdy tylko pamięć o nich zostanie przywołana w rozmowie, za każdym razem potrafi wywołać ciarki na plecach słuchaczy. Jednym z takich wydarzeń o niesłabnącej sile rażenia jest katastrofa lotu Fairchilda Fuerza Aérea Uruguaya 571. W październiku 1972 roku 45 pasażerów, urugwajska drużyna rugbystów, ich przyjaciele i rodzina, walczyli o życie po rozbiciu się pojazdu w bezlitosnym środowisku wysokich And.

Filmy i książki opowiadające o tej wstrząsającej sprawie prawdopodobnie nigdy nie stracą daty ważności. W latach 90. historię całkiem udanie zekranizował Frank Marshall pod tytułem „Alive, dramat w Andach”. Natomiast w ostatnich latach pojawił się, traktujący o tej samej sprawie hiszpańskojęzyczny film „Śnieżne bractwo”. Nie bez przyczyny za tę adaptację z 2023 roku zabrał się J.A. Bayona, który najbardziej znany jest z horrorów… i to horrorów dość makabrycznych. O kontrowersyjnej kwestii kanibalizmu wśród zaginionej urugwajskiej drużyny rugby, mówiło się jeszcze długo po premierze filmu. Wciąż tragedia w Andach, ponad 50 lat od jej zaistnienia, zachęca do rozgryzania jej kulis i ukrytych sensów.

Oto i otrzymaliśmy książkę pt. „Katastrofa w Andach” nakładem wydawnictwa Filia. Jej autor, Max Czornyj, większość swojej kariery pisarskiej oparł o kontrowersje i surowy styl. gwałtownie wyspecjalizował się w niewygodnych, drażniących tematach, okraszonych stylistyką brudu, ohydy i brutalności. Wszelkie oparte o fakty historie kryminalne w jego wykonaniu bardziej przypominają krwawe horrory gore, niż klasyczne kryminały Agathy Christie. I przy okazji premiery „Katastrofy w Andach” podobnie, jak w przypadku „Śnieżnego bractwa”, adekwatny człowiek zabrał się za adekwatną swemu temperamentowi historię.

Autor w posłowiu książki tłumaczy, iż wielokrotnie po przeczytaniu swoich przytłaczających potwornością zdań chciał sobie zarzucić zbytnią fantazję. Po chwili zaś orientował się, iż przecież, to, co przelał na papier… wydarzyło się naprawdę. Te zadziwiające prymitywizmem momenty powtarzają się w spisanych zeznaniach świadków. Sam Stephen King mógłby mieć kłopot z podkręconą makabrycznością wielu scen – ale tylko przez chwilę. Gdy tylko minąłby pierwszy szok… uznałby to prawdopodobnie za inspirujące fragmenty do wykorzystania w jego następnej powieści grozy.

Porównanie z Kingiem zresztą jest tu dużo bardziej na miejscu niż na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać. „Katastrofa w Andach” kojarzy się z jego stylem przede wszystkim przez tę aurę całkowitej beznadziei. Obaj twórcy częstokroć bazują na pierwotnych emocjach, naszych ludzkich instynktach i nieustannym eksploatowaniu cierpienia. Część odbiorców może to irytować, ale wciąż jestem prawie pewien, iż ta sama grupa, gdy już zaczęła czytać wybraną publikację któregoś z tych autorów… to miała niezbywalną chęć jej ukończenia.

Ponadto obydwaj autorzy korzystają z każdej okazji by beznamiętnie zagłębić się w skrzywdzoną psychikę swoich bohaterów. A akcja, czym bardziej okazuje się obleśna, przerażająca, czy zwyczajnie brzydka… tym bardziej kusi Kinga i Czornyja, by nad szczegółowym opisem danego momentu zgrozy się pochylić. Ja, osobiście, nie mogłem wyrwać się ze świata „Katastrofy w Andach”, choćby gdy chwilami czułem się odrzucany przesadną eksploatacją. To paradoks o tyle zrozumiały, iż już rzeczywista historia tragedii zdaje się osadzona na sprzecznościach; odrażającym pomieszaniu wartości na krawędzi humanizmu.

Twórca potrafi trzymać w napięciu, zwłaszcza przez pierwszy długi akt opowieści – gdy jeszcze możemy zobaczyć bohaterów przed tytułową katastrofą. Jakkolwiek tę część czyta się dobrze, tak brakuje większej drobiazgowości w budowaniu charakterystyki postaci. choćby jako archetypy wydają się mało konkretne i po ukończeniu powieści wylatują z pamięci czytelnika. Zbyt duży nacisk jest położony na pozostałe elementy. Ta nijakość rysunku bohaterów nie jest problemem, gdy sama opowieść i wiele jej mocnych epizodów zdecydowanie zapada w pamięć.

Choć wspomniany film „Śnieżne bractwo” częstokroć akcentował rozległość przestrzeni i małość człowieka wobec natury, to książka raczej unika takich opisów. Wciąż całkiem słusznie stawia na ciasnotę; poczucie izolacji i osaczenia – a przyroda wydaje się wyblakłym tłem zmagań bohaterów, gdzieniegdzie pokrytym plamami krwi. Czym dłużej trwa akcja powieści, tym bardziej mroźne ostępy wydają się niewiadome i surrealistyczne.

Przez sentymentalny finał tejże książki, opowieść dynamicznie zmienia swój wydźwięk. Po przeczytaniu ostatnich, nieco patetycznych stron książki nie można zignorować faktu, iż Czornyj traktuje także o niewyobrażalnej wdzięczności za życie. Ta powieść jest w swej esencji pochwałą wszystkiego, co u podstaw ludzkie. Pisarz daje wyraz uznania dla nieograniczonej siły ludzkiej współpracy, jak również nieodpartej potrzebie człowieka do tworzenia jednoczących wspólnot w momentach jego słabości. Nad siłami natury potężniejsza okazuje się ludzka determinacja, chęć ocalenia i nadzieja – która wedle przysłowia umiera ostatnia. A wedle książki „Katastrofa w Andach” ma nieomal nieśmiertelną moc. Tak, to jest laurka dla ludzkiego poświęcenia, możliwości zjednoczenia wobec strachu, zachowania człowieczeństwa pośród największego kryzysu, jaki tylko możemy sobie wyobrazić. I to laurka naprawdę angażująca.

Idź do oryginalnego materiału