Zamek Sforzów górujący nad północną częścią Mediolanu – duma współczesnych mieszkańców miasta – jest olbrzymi, największy we Włoszech i jeden z największych na świecie. Dziś jeszcze, choć znaczna jego część to dziewiętnastowieczne rekonstrukcje, robi niepokojące wrażenie twierdzy mającej coś z więzienia i klasztoru. Może gdyby zbudowano go na wzniesieniu, a nie na równinie, i gdyby nie miał tak regularnego czworobocznego kształtu, nie przytłaczałby wielkością i wysokością. Odgrodzony od miasta głęboką, suchą fosą odcina się od otaczającej go zieleni ciemną czerwienią ceglanych, grubych na trzy i pół metra murów kurtynowych. Od frontu długi na sto osiemdziesiąt metrów mur przepruty sześcioma ostrołukowymi oknami z obu stron flankują wielkie, okrągłe baszty, a pośrodku, nad wejściem, wznosi się trzy razy wyższa od murów wieża. Kraty w oknach, fosa, wąska brama, blanki i machikuły, otwory strzelnicze nie pozostawiają złudzeń, iż to obiekt militarny, a nie – jak zapewnia mój przewodnik – majestatyczna rezydencja. Takie wrażenie potęguje jeszcze obecność przy bramie uzbrojonych żołnierzy i opancerzonych pojazdów. Ale czy nie taka była intencja Galeazza II Viscontiego, władcy Mediolanu, który w połowie czternastego wieku zbudował fortecę przy Porta Giovia? Zburzoną w 1447 roku przez republikanów, którzy rządzili przez trzy lata po śmierci Filippa Marii Viscontiego, odbudował i rozbudował kolejny władca – Francesco Sforza, nadając jej podobny do dzisiejszego wygląd. Już wówczas kilkuset najemników mieszkało w domach za murami i ćwiczyło na placu zamkowym, stąd prawdopodobnie jego nazwa: Cortile delle Armi – Dziedziniec Broni.