RANDKA Z KASKADERKĄ
To jest najbardziej uroczy film tego roku. Po dwudziestu minutach dzieje się coś pięknego – nie chcesz się wyplątywać z tej historii. I absolutnie wspaniałe są wszelkie nawiązania do filmów, a założę się, iż nie wychwyciłam ich tak wiele jakbym chciała. Ale przy „Thelmie i Louis” prawie popłakałam się ze śmiechu.
Colt Seavers (Ryan Gosling) jest kaskaderem zakochanym w początkującej reżyserce Jody Moreno (Emily Blunt). I powiem tak: Ryan błyszczy, ale i jego kaskader też! W napisach końcowych widać wyraźnie, iż aktor miał kaskadera, bo reżyser pytał o jego stan. Generalnie, zdziwiłam się, iż ktoś wychodził w trakcie napisów, mimo scenek z filmowania. OK. Jestem zboczona! Te urywki z nagrywania filmu są absolutnie urocze, ale wróćmy może do fabuły.
Colt ulega wypadkowi, przez który na rok zaszywa się gdzieś na jakimś zadupiu, w jakiejś byle-jakiej pracy. Jednak przeszłość nie chce odpuścić i producentka go zaprasza na plan, podając za przyczynę tęsknoty Jody do niego. No cóż, Colt postanawia zebrać swoje manatki, a na miejscu dowiaduje się, iż aktor, którego dubluje – Tom Ryder (Aaron Taylor-Johnson) znika. Za namową producentki, Colt postanawia sprawą się zająć i wpada w niezłą kabałę, co skutkuje licznymi scenami kaskaderskimi. Czyste złoto!
Najlepiej na tym filmie bawią się kinomani, gdyż nawiązań tu bez liku i prawdopodobnie przy drugim seansie „Full Guy” zyskuje podwójnie. Aż żałuję, iż nie mogę sobie na to pozwolić, ale trudno*.
Czy jednak film dla reszty będzie słaby? Nie – bo to przez cały czas bardzo zabawna historia. W dodatku widać, jak reżyser, czy też twórcy, bawią się konwencją. Jedna ze scen – kiedy Colt jest pod wpływem nielegalnych środków – to moim zdaniem artystyczny majstersztyk. Jasne, iż być może nie wybitny, ale za to jak to wyglądało na ekranie! Pełna frajda z ambarasu na ekranie! I o to chodzi!
Fani romansów również powinni być zadowoleni – gdyż są tu choćby dwa wątki miłosne. To taka „historia pudełkowa”. Jody bowiem tworząc swój film wymyśliła bohaterów, którzy są w sobie zakochani i… no właśnie. Czy się zejdą? I to samo pytanie można zadać w przypadku Jody i Colta. A mało tego, scenka, kiedy ona śpiewa, a w tle kaskaderskie popisy, to jest wspaniała scena!
Czy skończę zachwyty nad tym filmem?
Nie. XD
Bo co prawda nie nagrywałam ekranu kina, ale powiedzieć mogę jedno: muzyka znakomicie dopasowana i wykorzystano jej sporo. Stąd wiem, iż patrzyłam jak wymieniają wszystkie utwory i ło lala, szykuje się niezły soundtrack.
Jest jednak najważniejsza rzecz, o której muszę wspomnieć.
MIŁOŚĆ.
Ten film to nie jest zwykły film. Owszem, jeżeli jesteś niedzielnym widzem, Gosling w roli kaskadera może Cię mało obchodzić. Jasne, pewnie „Full Guy” nie dostanie Oskara. Och… Drogie Oskary – powinniście honorować kaskaderów! Serio! Skoro chcecie honorować osoby od castingu (czemu tak późno?), to tym bardziej powinniście honorować kaskaderów! I ja wiem, iż pewnie ta branża ma swoje nagrody, ale kurde… ta scena, w której Gosling wspomina, iż Oskary nie są przyznawane kaskaderom to chyba jest najbardziej gorzka w całym filmie.
Bo reżyserka starała się oddać szacunek kaskaderom. I wiecie, w zwykłym filmie są sceny kaskaderskie. Owszem, w dobrych hitach starają się, by wyglądały zajebiście. Ale tu… z ekranu czuć było miłość. Naprawdę, „Full Guy” to list miłosny do kaskaderów i to było czuć z każdego centymetra taśmy filmowej.
I ja wiem, iż moi koledzy i koleżanki z branży recenzenckiej (pozdro ) już o tym pisali. ALE „Full Guy” jest po prostu tak uroczym filmem, iż trudno inaczej napisać. Na moim seansie o 15:30 było ok. 8 ludzi włącznie ze mną. Spodziewałam się mniej, bo często bywają sale pustawe, ale tak znikoma ilość to przez cały czas jest kropla w morzu potrzeb. I nie chodzi o to tylko, iż olewając film nie dacie zarabiać producentom. Chodzi o to, iż gdy pójdziecie na seans to:
dacie kopa do robienia oryginalnych treści, a „Full Guy” z pewnością zasługuje na uwagę, bo zwyczajnym filmem bym go nie nazwała,
wszyscy wygrywają. Od ludzi pracujących w kinie, po producentów, kaskaderów, statystów, kostiumografów, scenarzystów itd., itp., etc. Bo po prostu MAJĄ PIENIĄDZE NA ŻYCIE.
I jeszcze raz: wchodząc na nietuzinkowy film mówisz, iż nie chcesz gówna, chcesz znakomite kino!
Jeżeli tylko możecie, to idźcie na „Full Guy”. Proszę – Gosling błyszczy, muzyka świetna, znakomity humor, kaskaderki i inne sceny błyszczą, w ogóle cały film błyszczy gdzieś tak od 20-30 minuty. Więc serdecznie, bardzo gorąco polecam „Kaskadera” i kończę już ten list miłosny do „Full Guy”, i czekam na opinie z Waszych seansów!
* jeżeli jednak chcecie mi pomóc w częstszym wychodzeniu do kina, to link w komentarzu.