Kącik Retro: Jetpac (XONE). Siła w prostocie

pograne.eu 1 miesiąc temu

Kiedyś, zanim jeszcze Rare zyskało światowe uznanie (i zmarnowało je później pod batutą Microsoftu), bracia Stamperowie tworzyli gry pod inną, zdecydowanie mniej działającą na wyobraźnię nazwą – Ultimate Play the Game. Tego okresu w ich działalności, choć może zostać już w tej chwili uznany za antyczny, pomijać bynajmniej nie należy. Nie tylko pod tą banderą ukazały się produkcje wręcz rewolucyjne (by wspomnieć chociażby Knight Lore), ale już od swojego debiutu Tim i Chris Stamperowie dostarczali graczom fantastyczne produkcje wysokiej jakości, a przede wszystkim – jak to się drzewiej mawiało – niesamowicie miodne. Jetpac z 1983 roku, bo o nim tutaj mowa, wygląda niepozornie, ale to właśnie ta cecha stanowi największą pułapkę na Wasz wolny czas.

Spis Treści

  • Zasady
  • Rozgrywka
  • Oprawa
  • Podsumowanie

Rakieta DIY

Wygląda to niepozornie, co dziwić nie powinno specjalnie nikogo, wszak tytuł ten ukazał się pierwotnie na ZX Spectrum oraz Commodore VIC-20, więc i mocy obliczeniowej twórcy nie mieli zbyt dużo. To, co jednak posiadali do dyspozycji, w zupełności wystarczyło, by stworzyć produkcję prostą, ale zaskakująco wciągającą. By „wygrać”, wystarczy zbudować z porozrzucanych po planszy części swoją rakietę, a później napełnić ją po brzegi spadającymi z powietrza kanistrami z paliwem. By nie było za nudno, poruszamy się nie na piechotę, a przy pomocy tytułowego plecaka rakietowego. W dodatku zewsząd co rusz napierają na nas rozmaici przeciwnicy.

Każda plansza wygląda tak samo, wliczając w to umiejscowienie części rakiety, ale rozgrywka wciąga mimo tego.

Zaskakująco łatwe, zaskakująco wciągające

Gra składa się z 16 odrębnych poziomów – po cztery na jedną rakietę. Później, jak to często miało w tamtych czasach miejsce, etapy zapętlają się, a my może grać dalej, śrubując nasz wynik. Warto przy tym zaznaczyć, iż układ każdej kolejnej planszy jest dosłownie taki sam, a jedyną różnicą są rodzaje atakujących nas przeciwników. Mowa tu zarówno o ich wyglądzie (od kulek, przez gęby, aż po myśliwce), jak i zachowaniu, bo część będzie po prostu przetaczać się przez ekran, podczas gdy inne obiorą za cel naszego protagonistę. Walka przy użyciu naszego karabinka w otwartej przestrzeni bywa chaotyczna i może gwałtownie skończyć się śmiercią, ale nie wątpię, iż bardzo gwałtownie odkryjecie (zwłaszcza po tym, jak to zdradzę), iż prawa z trzech platform to istna forteca nie do zdobycia.

Teoretycznie należy to uznać za minus, bo obranie tej taktyki czyni grę wręcz prostacką (zwłaszcza w połączeniu z możliwością cofania czasu dostępną w wersji z Rare Replay), ale o ile zachowacie dyscyplinę i potraktujecie prawą platformę jako miejsce chwilowego wytchnienia, nie będzie już tak łatwo. Paradoksalnie to właśnie ta przystępność sprawia, iż tak bardzo trudno jest się od Jetpac oderwać. W końcu wciąż musimy co rusz opuszczać swoją bezpieczną kryjówkę, by zebrać paliwo i nagradzające nas punktami artefakty, co w połączeniu z zaskakująco precyzyjnym sterowaniem i szybkim tempem akcji sprawia masę frajdę, za to bez towarzyszącego często starszym grom poczucia stawania do nierównej walki. „Syndrom jeszcze jednej tury” jest tu wyjątkowo silny.


Czytelny ascetyzm

Pod względem artystycznym Jetpac to raczej klasyczny przedstawiciel gier wydawanych na mikrokomputery. Jest ascetycznie, ale ponownie to właśnie prostota zapewnia grze Ultimate Play the Game swoją ponadczasowość. Sprite’y są duże, ładne i przede wszystkim czytelne, choćby kiedy pojawia się ich na ekranie sporo. Wprawdzie klasycznie liczba generowanych klatek wyraźnie wówczas zwalnia, ale przynajmniej nie grozi nam oczopląs i śmierć przez niemożność rozszyfrowania sceny na telewizorze. Tego samego powiedzieć nie można niestety o warstwie audio, która poza odgłosami wystrzałów i odlatującej rakiety w zasadzie nie istnieje. Z drugiej jednak strony, może to i dobrze. Zawsze można puścić swoją muzykę (bądź podcast!), a muzyczne eksperymenty dokonywane na tamtych sprzętach wypadały niestety bardzo, bardzo różnie.

Siła w prostocie

Głównym powodem, z którego tak bardzo lubię te swoje „retro przygody”, jest właśnie to, jak wiele niepozornych perełek można w ten sposób odkryć. Dla osób wychowanych na ZX Spectrum nazwanie w ten sposób Jetpaca brzmi pewnie śmiesznie, ale dla wielu urodzonych w latach 90. i później zapuszczanie się w rejony mikrokomputerów przypomina cyfrową archeologię. Efekty jej odkryć bywają różne, więc miło mi powiedzieć, iż Jetpac nie bez powodu zdobył tak wysokie noty u ówczesnych recenzentów i pozostaje uzależniająco, frajdogenną produkcją aż do dzisiaj, ba, jest on dla mnie kolejnym kamieniem milowym na drodze do polubienia się ze ZX Spectrum.

Przeczytaj także

Kącik Retro: Football Manager 2 (ZXS). Wciągająca paskuda


Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), Bluesky, naszym Discordzie, Redditcie lub Fediverse.


Idź do oryginalnego materiału