JULIUSZ MACHULSKI: – Nie, nie tak powiedziałem, tylko iż po przeszło 45 latach pracy czuję się filmem nasycony. To najwłaściwsze określenie. A przy okazji coraz trudniej mi znaleźć finansowanie dla moich projektów. choćby takiego jak „Vinci 2”. Eksperci z komisji PISF przyznającej filmom dofinansowania, de facto często moi młodsi koledzy, egzaminowali mnie niemal jak debiutanta. Mieli dziwne zastrzeżenia do scenariusza i generalnie uważali, iż dotacje należy przyznawać produkcjom arthouse’owym, a reżyserzy filmów gatunkowych sami powinni dawać sobie radę, szukając prywatnych pieniędzy na rynku. Doprowadziliśmy wreszcie do końca tę produkcję, ale tylko dzięki mojemu i Zbyszka Domagalskiego charakterowi. PISF, widząc naszą determinację i to, iż zdjęcia do filmu zostały ukończone, przy drugim podejściu wolał być częścią tego projektu i finansowanie – wprawdzie niższe niż się staraliśmy – w końcu przyznał. Kosztowało mnie to dużo energii, a nie staję się przecież młodszy. Dlatego na jakiś czas zawieszam działalność. Co nie znaczy, iż gdyby znalazł się producent z finansowaniem, a ja miałbym jakiś projekt, odmówiłbym.
Czyli plotki o pana filmowej emeryturze nie są częścią kampanii promocyjnej „Vinci 2”?
Nie, to nie zabieg piarowy. Reżyseria jest wycieńczającym fizycznie zawodem. Proces realizacji trwa średnio dwa lata. Kiedyś rzeczywiście przechodziłem z projektu w projekt, ale w pewnym momencie zadałem sobie pytanie: „A kiedy żyć?”. Mam rodzinę, która się ostatnio powiększyła, rosną wnuki, miło jest móc dzielić z bliskimi większość wolnych chwil. A przede wszystkim robić to, co sprawia przyjemność.