Aleksandra wyleciała na jubileusz teściowej dzień wcześniej niż reszta rodziny. Ledwo usadowiła się w fotelu samolotu, gdy wzdrygnęła się ktoś nieoczekiwanie zawołał ją po imieniu.
Nerwowo kręciła paskiem torebki, stojąc w kolejce do odprawy. Do uroczystości zostały jeszcze pełne dwadzieścia cztery godziny, ale celowo wybrała wcześniejszy lot. Wiedziała, iż Marek, jak zwykle, będzie zwlekał do ostatniej chwili i prawdopodobnie wyleci dopiero następnego ranka. Minęły trzy lata od rozwodu, a przez cały ten czas udawało im się żyć w jednym mieście, nigdy się nie spotykając. Teraz najmniej chciała naruszyć tę delikatną równowagę.
“Miejsce 12A” przebiegła wzrokiem po karcie pokładowej. Przy oknie, tak jak lubiła. W samolocie sięgnęła po książkę nową powieść, którą zaczęła czytać wczoraj i nie mogła się od niej oderwać. Historia o miłości, zdradzie i przebaczeniu. Kiedyś unikała takich tematów, ale czas leczy rany.
“Aleksandra?” znajomy głos sprawił, iż drgnęła. “To dopiero spotkanie…”
Powoli podniosła wzrok. Marek stał w przejściu, trzymając walizkę. Wciąż taki sam zadbany, w swojej ulubionej szarej marynarce. Tylko na skroniach pojawiło się kilka siwych włosów, których wcześniej nie zauważyła.
“Zawsze się spóźniasz” wyrwało jej się zamiast powitania.
“A ty zawsze wszystko planujesz zawczasu” uśmiechnął się, wyciągając bilet. “Hmm… 12B.”
Poczuła, jak policzki stają się gorące. Trzy godziny lotu obok człowieka, którego tak starannie unikała przez lata. Los najwyraźniej postanowił zadrwić z ich planów.
“Mogę się zamienić z kimś…” zaczął Marek.
“Nie ma potrzeby” przerwała. Jesteśmy dorośli.
Skinął głową i usiadł obok. Pachniał tym samym wodą kolońską, a ten zapach boleśnie poruszył coś głęboko w jej sercu. Ile razy budziła się, czując go…
“Jak praca?” zapytał, gdy samolot wzbił się w powietrze, a cisza stała się nie do zniesienia.
“Dobrze. Otworzyłam własne studio jogi” odpowiedziała spokojnie. “A ty wciąż tam, gdzie byłeś?”
“Nie, przeszedłem do konsultingu. Pamiętasz, iż zawsze o tym marzyłem?”
Oczywiście pamiętała. I pamiętała też, ile się o to kłócili. Ona bała się zmian, on pragnął czegoś nowego. Teraz, po latach, oboje dostali to, czego chcieli. Dlaczego więc serce ściskał ból?
“Mama będzie się cieszyć, iż cię widzi” powiedział po chwili milczenia. “Wciąż przechowuje tę ceramiczną wazę, którą podarowałaś jej na poprzedni jubileusz.”
“Kazimiera zawsze była…” zawahała się, szukając słów “…dla mnie bardzo dobra.”
“Nawet po rozwodzie mówiła, iż byłaś najlepszą synową, o jakiej można marzyć.”
Poczula, jak łzy napływają do oczu. Sięgnęła po książkę, próbując ukryć wzruszenie.
“Co czytasz?” spojrzał na okładkę.
“‘Czas przebaczenia'” odpowiedziała, i oboje zamilkli, uświadamiając sobie ironię tytułu.
Resztę lotu spędzili w ciszy, ale była to już inna cisza nie napięta jak struna, ale niemal przytulna, jak dawniej. Gdy samolot wylądował w Gdańsku, Marek pomógł jej zdjąć torbę z półki bagażowej.
“Może weźmiemy jedną taksówkę?” zaproponował. “Jedziemy w tę samą stronę.”
Aleksandra zawahała się. Trzy lata temu rozstali się, pewni, iż już nigdy nie będą blisko. A jednak los znów ich połączył.
“Dobrze” skinęła. “Tylko ja będę pilnować trasy, bo ty zawsze się kłócisz z nawigacją.”
Roześmiał się, a ten znajomy śmiech wywołał w niej drżenie. Może czasem trzeba po prostu puścić przeszłość, by teraźniejszość stała się lżejsza?
Wychodząc z samolotu, uświadomiła sobie, iż po raz pierwszy od dawna nie żałowała przypadkowego spotkania. Przed nimi był jubileusz, uroczysty stół i zakłopotane spojrzenia rodziny. Ale teraz wiedziała jakoś sobie poradzą. W końcu zawsze to potrafili.
Taksówka wiła się wieczornymi ulicami Gdańska. Aleksandra, jak obiecała, pilnowała trasy, czasem podpowiadając kierowcy. Marek siedział obok, dzieląc z nią tylne siedzenie.
“Tu w prawo” powiedziała, a on mimowolnie się uśmiechnął zawsze lepiej pamiętała drogę do jego rodziców niż on sam.
“Pamiętasz, jak pierwszy raz przyjechaliśmy do mamy?” zapytał nagle. “Ty przez całą drogę drżałaś…”
“Jakżeby inaczej!” prychnęła. “Trzy razy przebierałam się przed wyjściem. Chciałam zrobić dobre wrażenie.”
“A na końcu wylałaś na siebie barszcz…”
Rozśmiali się, i przez chwilę wydawało się, iż czas się cofnął. Ale taksówka zatrzymała się przed znajomym domem, a ten moment rozwiał się w wieczornym zmierzchu.
Kazimiera powitała ich w progu, klasnąwszy w dłonie:
“Przyjechaliście razem? Co za niespodzianka!”
“Spotkaliśmy się przypadkiem w samolocie” pospiesznie wyjaśniła Aleksandra, widząc, jak w oczach teściowej zapala się nadzieja.
“Wchodźcie, wchodźcie! Aleksandru, przygotowałam twój pokój, ten sam…”
Zamarła. “Jej” pokój sypialnia na piętrze, w której zawsze zatrzymywali się podczas wizyt. Gdzie rano słońce malowało wzory na tapetach, a z okna widać było starą jabłoń…
“Mamo, może ja lepiej prześpię się w salonie?” zaczął Marek.
“Ani mi się waż!” przerwała Kazimiera. “Jutro będą tam goście. Aleksandra śpi w sypialni, ty w swoim dawnym pokoju. Jak zawsze.”
“Jak zawsze” te słowa odbiły się echem w jej myślach. W rzeczywistości nic już nie było “jak zawsze”, ale nikt nie śmiał się sprzeciwić.
Wieczór minął na przygotowaniach. Aleksandra pomagała w kuchni, Marek przeszukiwał stryszek matka od dawna go o to prosiła. Starannie unikali zostawania sam na sam, choć pod jednym dachem nie było to łatwe.
Nocą Aleksandra długo nie mogła zasnąć. Łóżko wydawało się zbyt szerokie, zbyt puste. Za ścianą, w dawnym pokoju Marka, skrzypiała podłoga on też nie spał. Poznała te dźwięki: trzy