JON FOSSE: – Dobrze się bawiłem, pisząc tę powieść. Zajęło mi to około czterech lat. Oczywiście nie pisałem jej przez cały czas, tylko z przerwami. Mieszkałem wtedy w małym austriackim miasteczku Hainburg an der Donau, na obrzeżach Wiednia. Wszystko tam napisałem. Wyrobiłem sobie nawyk pisania w nocy i nad ranem. Zaczynałem pisać około 4–5 rano i pracowałem do jakiejś 9. Przekonałem się, iż to najlepsza pora na pisanie. Jestem spokojny, świat jest spokojny. Wcześniej zwykle pisałem rano, ale zaczynałem dopiero około 9. Z „Septologią” było jak z pracą nad każdym innym utworem, ale ponieważ jest to zdecydowanie najdłuższy tekst, jaki napisałem, doświadczenie to stało się, iż tak powiem, silniejsze. Najważniejsze, aby czas między snem, marzeniami a pisaniem był jak najkrótszy. Bo w pewnym sensie pisanie jest jak świadome śnienie.
Czytanie przypomina rodzaj transu. Czy pisanie wyglądało podobnie?
Rzeczywiście muszę wejść w rytm. Kiedy piszę najlepiej, czuję, iż to, co piszę, pisze się samo, a przynajmniej, iż to nie ja piszę.
Mówił pan, iż pisanie to słuchanie. Wewnętrznego głosu czy głosu bohaterów?
To oczywiście metafora. I przez cały czas uważam, iż ten „wewnętrzny głos” to jest najlepsza metafora, jaka przychodzi mi do głowy, aby opisać akt pisania. Nie mam jednak pojęcia, czego tak naprawdę słucham – ale jestem pewien, iż nie znajduje się to wewnątrz mnie, tylko gdzieś tam, na zewnątrz.
W swoim wykładzie noblowskim wspomniał pan o swoim strachu przed czytaniem na głos w szkole: „W pewnym sensie było to tak, jakby strach odebrał mi język i musiałem go niejako odzyskać”.