Jestem tylko mamą. O miłości — brak prawa i czasu

polregion.pl 1 tydzień temu

Jestem tylko mamą. O miłości — ani prawa, ani czasu

Mojej córce Zosi skończyło się szesnaście lat. Młodszy, Jasiek, ma dwanaście. Już prawie nastolatki. A ja wciąż tylko… mama. Ani kobieta, ani człowiek z marzeniami i prawem do własnego życia, po prostu mama. Rano — szkoła i kanapki. W ciągu dnia — praca. Wieczorem — kółka, lekcje, kolacja. Nocą — zmęczenie i łzy w poduszkę. Cicho, żeby nikt nie usłyszał.

Z ich ojcem, Jackiem, rozstaliśmy się pięć lat temu. Bez awantur. Bez sądów. Po prostu pewnego dnia oznajmił, iż zniknęłam w macierzyństwie, iż między nami nie ma już namiętności. Choć prawda była inna — już wtedy pisał się z nową kobietą, którą, jak się okazało, znał od dawna.

Nie zrobiłam z tego dramatu przy dzieciach. Powiedziałam im, iż będzie lepiej — teraz mają dwa domy. Przeżywały, oczywiście. Zosia nie jadła, Jasiek milczał wieczorami. Ale minęło. Przywykli. Ja byłam z nimi zawsze. A tata — czasem, na spacerach, w kawiarni, w kinie. Wynajmował mieszkanie w Bydgoszczy, żył z tą kobietą. Dzieci tam nie zapraszał — mówił, iż nie jest gotów na takie spotkania. Nie protestowałam. Niech się widują, niech nie tracą kontaktu. Choć w środku miałam wszystko w kawałkach.

Ale i tak się dowiedziały. O ślubie. O nowej kobiecie. Zosia ryczała całą noc, a rano patrzyła na mnie z bólem i pogardą — jakbym to ja ją zdradziła. Z Jasiem było jeszcze gorzej — zamknął się w sobie, przestał dzielić się choćby drobiazgami. Nie miałam do nich pretensji. Było im ciężko. Ale mnie też.

A potem nadszedł Sylwester. Poszłyśmy z dziewczynami z pracy na firmową imprezę. W restauracji tłumy, muzyka, światła. Śmiałyśmy się. Pierwszy raz od lat pozwoliłam sobie po prostu być sobą.

I wtedy go spotkałam. Marek. Nie przystojniak z okładki, ale coś w jego oczach — ciepłe, żywe, prawdziwe. Był starszy, mieszkał sam, syn już dorosły, dawno wyprowadzony. Gadaliśmy, dałam numer. I się zaczęło.

Przynosił kwiaty. Mówił, iż jestem piękna. Tak po prostu. Bez powodu. Pytał, jak mi minął dzień. Nie wymagał, nie oceniał. A ja chowałam te bukiety jak nastolatka. Prezenty w szafie. Zmywałam zapach perfum przed powrotem do domu. Czułam się, jakbym wszystkich okłamywała — zwłaszcza dzieci. Przecież obiecałam sobie, iż póki nie dorosną, ani kroku w stronę własnego szczęścia.

Mama wiedziała. Tylko ona. To ona zostawała z dziećmi, gdy wymykałam się na randki. Ale pewnego dnia… się wymknęło. Tak, przy zwykłej rozmowie z Zosią, wspomniała, iż byłam z mężczyzną. Zosia wybuchła.

— Jesteś taka sama jak on! — krzyczała. — Kłamałaś! Obłudnica!

Stałam jak zamurowana, bez słowa. A ona, moja dziewczynka, moja duma, rzucała we mnie słowami jak nożami. Każde trafiało prosto w serce. A Jasiek… Po prostu poszedł do pokoju i nie odezwał się ani słowem. Od tamtej pory prawie ze mną nie rozmawia.

Próbowałam tłumaczyć. Że nie przestałam być ich mamą. Że jestem też człowiekiem, który chce ciepła. Że Marek jest dobry, nie chce nikogo zastąpić, tylko być obok. Ale Zosia nie słucha. Dla niej jestem zdrajczynią.

Marek proponuje, żebyśmy zamieszkali razem. Proponuje ślub. Chce budować wspólną przyszłość. A ja… stoję w miejscu. Bo córka stawia ultimatum: albo on, albo my. A ja się rozpadam.

Serce szeptAle w końcu zrozumiałam, iż nie muszę wybierać między byciem Mamą a byciem sobą — wystarczy nauczyć się łączyć te dwa światy, choćby jeżeli na początku nikt nie będzie zachwycony.

Idź do oryginalnego materiału