Del Toro już wiele razy udowadniał, iż jest wizjonerem, który kocha poetykę fantastyki, rozumie ją jak nikt inny i w jej ramach potrafi tworzyć piękne, pomysłowe i głęboko poruszające historie. I to bez względu na to czy realizuje całkowicie autorskie projekty, jak „Labirynt fauna” lub oscarowy „Kształt wody”, ekranizuje komiksowe przygody Hellboy’a, czy też sięga po ulubioną klasykę literatury, jak w przypadku wspaniałej animacji „Guillermo del Toro: Pinokio”, bardzo osobistej wersji klasycznej bajki, o której realizację zabiegał latami. Nie inaczej było w przypadku „Frankensteina”, który właśnie miał premierę na Netflixie. W tym przypadku również efekt końcowy jest zachwycający.
„Frankenstein”: kto jest prawdziwym potworem?
Powieść Mary Shelley ma już ponad dwieście lat i jej treść została przepuszczona przez tak wiele różnych ekranizacji oraz komiksowych i książkowych wariacji, iż chyba każdy już wie, o czym opowiada ta historia. Jednak w swoim scenariuszu del Toro trochę inaczej rozłożył znajome akcenty i dodał sporo od siebie, co wzmocniło te elementy opowieści, które dotychczas nie miały szansy pokazać się w aż tak mocnym świetle. Tak samo jak w przypadku powieści cała historia zamknięta jest w klamrze narracyjnej, która otwiera się i zamyka w lodach Arktyki. Załoga statku uwięzionego w lodowej krze bierze na pokład rannego człowieka, który ucieka przed jakąś potworną, zamaskowaną postacią. Ten człowiek to genialny doktor Viktor Frankenstein (w tej roli świetny Oscar Isaac, grający z frenetyczną energią i ogniem obsesji w oczach), który czując, iż nie pozostało mu już dużo czasu w tym świecie, zaczyna opowiadać kapitanowi swoją historię. I tak odkrywamy, skąd się wziął w tym miejscu i jak doszło do powstania monstrum, które go ściga.
Przede wszystkim widzimy Viktora jego oczami. To, co początkowo mogliśmy brać za samolubne zadufanie i poczucie wyższości doktora, okazuje się całkowitą amoralnością, potwornością osoby, która w imię ambicji i szczytnych ideałów gotowa jest popełnić każdą niegodziwość i niczym klątwa ściąga na bliskich kłopoty, bo nie potrafi wziąć odpowiedzialności za to, co zrobiła. W tym ujęciu to Viktor Frankenstein jawi się jako prawdziwy potwór, który musi w końcu pojąć krzywdę, jakiej się dopuścił. Wszyscy wiemy, jak to się kończy, ale del Toro robi to jednak trochę inaczej, po swojemu, nieustannie podkreślając wyższość moralną potwora, który miałby szansę na normalne życie, gdyby tylko został potraktowany przez swojego twórcę inaczej. Z szacunkiem należnym osobie, którą był, a której twórca nie nadał choćby imienia.
„Frankenstein” na miarę naszych czasów
Wszystko w tym filmie zagrało. jeżeli chodzi o realizację, jest to najwyższy światowy poziom. Mamy tu majestatyczną scenografię, wybitne zdjęcia, wspaniałe kostiumy, świetną muzykę, przemyślaną kombinację praktycznych i cyfrowych efektów specjalnych, a do tego bardzo dobrze obsadzoną plejadę aktorskich gwiazd i oryginalny, pozostający w pamięci wygląd istoty stworzonej przez doktora. Chociaż, jeżeli chodzi o tego reżysera, jest to adekwatnie norma. Jednak najważniejszy jest bardzo dobry scenariusz, w którym del Toro przemontował znaną historię w taki sposób, aby jak najbardziej zantagonizować bohaterów tej historii, ale też ukazać, iż jest coś, co ich łączy.
Jak to możliwe? Przecież z jednej strony jest Viktor, który miał niezdrowe relacje z surowym ojcem, co przerodziło się w chorobliwą ambicję i bezczelną zabawę w Boga, a następnie przyczyniło się do tego, iż doktor nie potrafił zbudować emocjonalnej więzi z istotą, którą powołał do życia, a potem porzucił. Zaś z drugiej strony mamy bezimiennego potwora, który okazuje się piękny w środku, wrażliwy, niewinny, otwarty na świat, mimo iż ten chce go tylko krzywdzić za to, kim jest. Porzucony i zdradzony przez swojego stwórcę coś jednak od niego dostaje. Jedyną rzecz, jaką doktor może mu dać – obsesję. Ale potwór nie jest taki jak Viktor i nigdy nie da się jej w pełni pochłonąć. Ma w sobie siłę, dzięki której może ją pokonać i stać się człowiekiem lepszym niż jego twórca. Oto potwór na miarę naszych czasów. Gdzie obejrzeć „Frankensteina”? Film dostępny jest na Netflixie.
View oEmbed on the source website
















