Pod jakimś moim tekstem komcionauta zadeklarował, iż lubi moje teksty, ale chciałby się dowiedzieć dlaczego „jestem lewakiem”. Blogaski stworzono na takie manifesty, więc postaram się to zwięźle wyjaśnić.
Jak wielu nastolatków, w liceum przeżywałem fascynację Wolnością. Były lata 80., za oknami było szaro i ponuro, w moich marzeniach było kolorowo i swobodnie.
Moje ówczesne marzenia o Idealnym Społeczeństwie były mieszanką infantylnego „żeby było jak na Zachodzie” z równie infantylnym zainteresowaniem anarchizmem.
W liceum byłem więc najbliżej klasycznego „lewactwa”, w sensie „utopijnych doktryn lewicowych”. Czytałem na ten temat co się dało – w PRL było tego niewiele, a w dodatku wyłącznie w formie wyklinania i potępiania (jeśli pamiętasz taką broszurę, „Marks, Engels i Lenin o anarchizmie i syndykalizmie”, czas na kolonoskopię!).
Agnieszka Holland nakręciła wówczas film „Gorączka” na podstawie „Dziejów jednego pocisku” Andrzeja Struga (ze scenariuszem Krzysztofa Teodora Toeplitza). Bogusław Linda gra anarchistę, Adam Ferency socjalistę.
Obaj aktorzy stworzyli fascynujące kreacje, zapadające w pamięć widza – zwłaszcza nastoletniego. Rywalizowali w mojej głowie jak Naphta z Settembrinim.
Wygrał Ferency, bo w miarę Dalszych Lektur oraz ogólnego nabierania Mądrości Życiowej, zacząłem sobie uświadamiać, iż Wolność to fajna sprawa, ale w praktyce jest nieosiągalna bez Społeczeństwa. Załamanie struktur społecznych na danym terytorium nie daje wolności.
Jako nastolatek wyznawałem naiwny egocentryzm. Wierzyłem, iż każdy jest kowalem swojego losu i iż jeżeli ktoś jest biedny to jego wina, bo nie chciało mu się uczyć (a poza tym gdyby tyle nie pił… – etc). Ofkorsjalmą, byłem też Przekonany, iż mnie osobiście czeka Bogactwo, bo tego Chcę.
Potrafię więc zrozumieć typowego gimbusa-korwinistę. Mogę sobie wyobrazić, czego on jeszcze nie wie o życiu, skoro w to wierzy. Zdumiewają mnie tylko dorośli, którzy powtarzają takie bredotki – durnie czy kłamcy?
Wraz z dorosłością przyszło dla zrozumienie, iż w życiu niemal wszystko zależy od loterii bocianiej. Oczywiście, wszyscy znamy opowieści typu „od zera do milionera”, ale po pierwsze, dotyczą rzadkich, szczególnych przypadków – na tyle szczególnych, iż aż książki się o tym pisze. Sam choćby ostatnio taką napisałem!
Po drugie zaś – przy takich historiach zwykle widać działanie państwa, wspierającego mobilność społeczną. Bohater mojej książki był zbyt mądry, żeby powiedzieć coś w stylu „wszystko zawdzięczam tylko sobie”.
Teoretycznie mógłby. Przecież sam zarobił na swoje studia, pracował niemal wyłącznie dla sektora prywatnego, do końca życia był aktywny i nieustannie podnosił kompetencje.
Ale tylko idiota tak mówi. A to był mądry człowiek.
Gdy już więc zrozumiałem, jak dużo w życiu zależy od loterii bocianiej – oraz od działań państwa i społeczeństwa – doszedłem do wniosku, iż centralnym najważniejszym pytaniem polityki jest: jak urządzić państwo i społeczeństwo tak, żeby dawały jednostce maksimum wolności? Żeby od loterii bocianiej zależało możliwie jak najmniej?
Najdoskonalej ten ideał zrealizowano w nordyckim państwie dobrobytu. Trochę gorzej funkcjonował w USA w latach 1945-1980. Jako tako działa w krajach tzw. starej Unii.
W innym czasie i miejscu nagłe uwolnienie od wpływu loterii bocianiej towarzyszyło pojedynczym, niepowtarzalnym wydarzeniom historycznym – wojny napoleońskie wygenerowały na przykład sporo fortun w Anglii i Francji, o czym pisali a to Balzac, a to Thackeray. Potem jednak się to znów betonowało (o czym też pisali ci sami autorzy).
Czytam dużo książek o historii różnych krajów. Wydaje mi się, iż nigdzie indziej tych dwóch warunków (względnej wolności osobistej i redukcji znaczenia loterii bocianiej) nie zrealizowano jako powtarzalnego modelu na skalę masową.
Jeśli wy znacie kontrprzykłady, no to dawajcie. Rekomendacje lekturowe to coś, co zawsze witam z radością.
W Polsce takiego modelu nigdy nie udało się wprowadzić, ale dążyła do niego zawsze Polska Partia Socjalistyczna. Uświadomiłem sobie to jakieś 30 lat temu – pamiętam, iż na pierwszym roku studiów jeszcze miałem jakieś ciągoty anarchistyczne, ale na czwartym już się zapisywałem do PPS.
Nie zmieniłem zdania. W 1989 uważałem, iż Polska powinna prowadzić socjaldemokratyczną politykę społeczną – i tak samo uważam dziś. Zacząć można zawsze, szkoda dziś tylko tych 30 zmarnowanych lat.
I w takim sensie (oraz dlatego właśnie) jestem „lewakiem”.