„Jak umrzeć w samotności” to udany miks historii o walce z kompleksami i komedii o specyficznym miejscu pracy. Na dodatek z Natashą Rothwell wreszcie na pierwszym planie!
Czas najwyższy, żeby Natasha Rothwell („Biały Lotos”, „Niepewne”) dostała w serialu główną rolę. Ściśle mówiąc, musiała sama ją sobie dać, bo to ona wymyśliła „Jak umrzeć w samotności” („How to Die Alone”), a współprowadzi ten komediodramat z Verą Santamarią („Orange Is the New Black”). Produkcję Hulu emitowaną na Disney+ (w dniu premiery udostępniono cztery z ośmiu odcinków 1. sezonu) łatwo przegapić, a szkoda, bo zapowiada się na jedną z tych udanych opowieści o odkrywaniu siebie i dorastaniu po trzydziestce (tu: po trzydziestce piątce), które tak lubimy.
Jak umrzeć w samotności – o czym jest serial Disney+?
Na początku każdego odcinka kilka osób wypowiada się w formie ulicznej sondy na temat przewodni danej odsłony serialu, ale wszystkie te tematy składają się na drogę Melissa (Rothwell) do zmiany niesatysfakcjonującego życia w pełniejsze. Impulsem do takich przekształceń jest kilkuminutowa śmierć w nierównym starciu z szafą meblowego giganta, którego mimo innej nazwy nietrudno rozpoznać. Bohaterka serialu po szpitalnym spotkaniu z Elise (Jackie Richardson, „Duff i Wazowski”) i odkryciu, iż dotąd pozwalała sobą kierować lękom i kompleksom, małymi kroczkami weryfikuje znajomości i próbuje podejmować śmielsze decyzje, stawiając wreszcie na siebie.
Takie zamierzenia zmieniają to, jak Mel funkcjonuje na szeregowym stanowisku lotniskowej obsługi, wożąc ludzi po terminalu. Okazuje się, iż są szanse na lepszą posadę, tylko trzeba uwierzyć w siebie. Nowa, odważniejsza Mel musi jednak zastanowić się, kto ze współpracowników ją wspiera, a kto ciągnie w dół – co przyniesie przykre sytuacje w przyjaźni z Rorym (Conrad Ricamora, „Sposób na mordestwo”), unikającym zobowiązań gejem z bogatej rodziny, który przyzwyczaił się, iż zawsze może liczyć na Mel, niekończenie rewanżując się tym samym. Kobieta gwałtownie jednak odkrywa, iż może świetnie spędzać czas z poznaną w barze Allie (Jaylee Hamidi, „Supergirl”) i sąsiadką Tamiką (Melissa DuPrey, „Chirurdzy”). I dostać mądre wsparcie, którego nie dawał jej ani Rory, ani uważający siostrę za problem brat (Bashir Salahuddin, „GLOW”).
Jak umrzeć w samotności – Natasha Rothwell błyszczy
Można się domyślać, iż w tym połączeniu historii o odkrywaniu nowych możliwości i walce ze słabościami z komedią o miejscu pracy nie zabraknie romansów. Mel pochopnie, z powodu niewiary w siebie, odrzuciła miłość swojego przełożonego. Alex (Jocko Sims, „Szpital New Amsterdam”) znalazł sobie narzeczoną, przez co okazją, by przełamać strach przed lataniem, ma być dla Mel jego ślub. Ta fobia to może mało subtelna metafora obaw bohaterki, by rozwinąć skrzydła i zdobyć świat, ale same perypetie miłosne są w „Jak umrzeć w samotności” wciągające. Zapatrzona w Aleksa i żałująca zerwania kobieta nie zauważa bowiem, jak patrzy na nią przyjaciel z pracy, Terrance (KeiLyn Durrel Jones, „Sukcesja”). Jednak i jego życie uczuciowe okazuje się dość skomplikowane. A tu Mel podrywa jeszcze Carlos (Gabriel Infante, „Zwerbowany”) z innego działu.
Romanse jednak nie dominują, wyraźnie bowiem to Mel i jej wewnętrzne przemiany są na pierwszym planie, a budowane relacje nie ograniczają się do problemów z facetami. Chodzi przede wszystkim o to, żeby nie marnować szans na wysokie loty, ale bywa też bardzo przyziemnie: serial nie zapomina, iż jego bohaterka nie ma pieniędzy, wręcz jest na minusie, bo rachunki szpitalne dokładają się do już wcześniej nadużywanych kart kredytowych.
„Jak nie umrzeć w samotności” ma całkiem sporo celnych, choćby jeżeli nie jakoś szczególnie odkrywczych spostrzeżeń o trudnej dorosłości, która, kiedy jest się niezamożną czarną kobietą o większej tuszy, na dodatek niewierzącą w siebie, może być dodatkowo trudna. Sporo tu też nieoczywistych relacji, bo po połowie sezonu naprawdę jestem interesująca nie tylko, z kim będzie bohaterka, ale też czy Rory da radę się zmienić, Tina (Zahra Bentham, „Star Trek: Discovery”) z lotniskowego butiku – pogodzić się z nieuchronnym zerwaniem, Alex – pokazać, iż ma (poza narzeczoną) jakieś wady, bo na razie jest aż za idealny. Czekam też na kolejne lotniskowe potyczki Mel z Patti (Michelle McLeod, „Pracujące mamy”), przypominające, iż to jednak serial w dużej mierze komediowy.
Chociaż strukturalnie to na razie dość oczywista produkcja – odcinek wprowadzający nas w temat, odcinek o szukaniu leków przeciwbólowych na lotnisku, odcinek o programie menadżerskim, odcinek o fantazjach seksualnych, a w przyszłości podobno odcinek o spotkaniu z rodziną – sprawia świeże wrażenie. Choćby wspomniany program menadżerski to w 3. odcinku sprytny wybieg, by pokazać nam Mel parę lat wstecz i uzasadnić, czemu jest w miejscu, w którym jest. A przy tym dobra metoda, by bohaterka uświadomiła sobie pewne rzeczy.
Jak umrzeć w samotności – czy warto oglądać serial?
Być może o uroku i świeżości „Jak umrzeć w samotności” decydują, poza fantastyczną Rothwell i nieopatrzoną mocną drugoplanową obsadą oraz sposobem pisania odcinków tak, iż naprawdę angażowałam się w życie postaci, nieoczywiste skutki uboczne decyzji, by korzystać z życia. Otóż Mel zawsze myślała, iż tylko ona sobie nie radzi. Im więcej dowiadujemy się z nią o ludziach wokół, tym bardziej przekonujemy się, iż są tak naprawdę niezdecydowani, zahamowani przez własne lęki i wady, nieuczciwi. Na ich tle Mel okazuje się nie tylko słusznie bardzo lubiana, z czego zupełnie nie zdaje sobie sprawy, ale też przynajmniej gotowa, żeby się ze swoimi dotychczasowymi wyborami zmierzyć.
Obejrzałam te cztery odcinki z ogromną przyjemnością, od pilota czując, jakbym znała to lotnisko i tych ludzi od dawna. Amerykańskie recenzje pisane z całości sezonu sugerują, iż najlepsze w „Jak umrzeć w samotności” dopiero przed nami, więc tym chętniej to sprawdzę. Ten serial nie będzie pewnie wielkim sukcesem. Jednak jeżeli kogoś kusi miks poważniejszego „Supermarketu„, delikatniejszego „Harlemu„, przyziemniejszych „Niepewnych„, będący jednak serialem na tyle oryginalnym i uroczym, z wartą kibicowania główną bohaterką, iż skojarzenia te nie wyczerpują tematu – zdecydowanie polecam.