W 1989 roku The Cure powrócił z albumem, na którym, według wielu, zdefiniował w pełni swoje brzmienie. Poznaj historię „Disintegration”.
Blady jak ściana gość o zamyślonym spojrzeniu, z szopą czarnych włosów i w niechlujnym makijażu, w ciuchach zwisających z niego jak ze stracha na wróble. Pod tak ekscentrycznym wizerunkiem kryje się jedna z najbardziej fascynujących osobowości rocka.
Na długo zanim Robert Smith, lider grupy The Cure, utworzonej w 1976 w angielskim Crawley, stał się sympatycznym gotyckim wujkiem z Twittera, z lubością zanurzał się w najmroczniejszych rejonach ludzkiej duszy. Na albumach Seventeen Seconds (1980), Faith (1981) i Pornography (1982), uchodzących za elementarz rocka gotyckiego, mierzył się z tak wesołymi tematami jak toksyczne relacje, nienawiść do samego siebie, wszechobecna agresja, duchowa pustka, lęk przed własną śmiertelnością. Kiedy sam pod wpływem depresyjnych lektur (egzystencjalizm, powieść gotycka, podręczniki psychiatrii…), przepracowania i hurtowych ilości używek doszedł do granicy psychofizycznej wytrzymałości, w 1982 zawiesił działalność The Cure.
Gdy kilkanaście miesięcy później zespół powrócił, Smith obudził w sobie talent do pisania melodyjnych, gitarowo-syntezatorowych piosenek w baśniowym klimacie, a stworzone do nich kolorowe, zabawne teledyski w reżyserii Tima Pope’a podbiły MTV. Lider The Cure czuł jednak, iż ma do przekazania odbiorcom coś głębszego niż hity w rodzaju The Lovecats czy The Caterpillar i wygłupy w śmiesznych kostiumach. Zaszył się w swoim domu w londyńskim Maida Vale i zaczął tworzyć nowe utwory, a refleksja nad upływem czasu nadała im wymowę bliską tym z Faith i Pornography. Podczas nagrań na przełomie 1988 i 1989 w studiu Hook End w szesnastowiecznym wiejskim domu w Oxfordshire Robert starał się zachować niemalże mniszą powagę. Nie zawsze jednak mógł liczyć na skupienie pozostałych muzyków, zwłaszcza klawiszowca i perkusisty Lola Tolhursta, który nie radził sobie z nałogiem alkoholowym. W rezultacie wkład kolegi w nowe dzieło The Cure okazał się na tyle marginalny, iż na okładce płyty szyderczo przypisano mu obsługę „innego instrumentu”.
Słuchając Disintegration, nie mamy jednak wątpliwości, iż Smith założony cel osiągnął z nawiązką – to pod każdym względem szczytowe osiągnięcie The Cure. Sam Robert zwierzał się w wywiadzie dla „Tylko Rocka: To ten album, a w każdym razie jeden z tych albumów, na których udało nam się najpełniej wyrazić siebie. I to pod każdym względem. To świetny album i w warstwie emocjonalnej, i w warstwie muzycznej. Jest taki, jaki chciałem, żeby był.
Od pierwszych dźwięków Plainsong, w którym rządzą „podwodne” gitary i rozbuchane syntezatory, zanurzamy się w krainę melancholii. Pictures Of You, niespiesznie prowadzone wyrazistym basem Simona Gallupa i cudownie oszczędną partią Smithowej gitary na jednej strunie to majstersztyk dreampopu. Majestatyczny Closedown w gęstym rytmie może kojarzyć się z dokonaniami Petera Gabriela. Nieco inny charakter niż reszta repertuaru ma bardziej dynamiczna Love Song (tytuł zapisywano niekiedy inaczej: Lovesong), z uroczą partią klawiszową stylizowaną na smyczki i z wyjątkowo ładnym śpiewem lidera – to prezent ślubny dla jego żony Mary.
Posępne Last Dance i Prayers For Rain o usychającym związku wyraźnie kłaniają się Pornography. Lullaby to wpadający w ucho gotycki horror – tekst opowiada o śnie, w którym bohatera pożera potworny pająk (Robert Smith w wywiadzie dla „Tylko Rocka”: „Lullaby” oparłem na jednej z historyjek, które opowiadał mi wuj, gdy miałem jakieś pięć lat. Wymyślił postać Człowieka-Pająka i jego przygody, które miały mnie przerazić. I rzeczywiście sprawiały, iż lałem ze strachu w łóżko. Gdy byłem dzieckiem, wujaszek wydawał mi się dziwakiem i potworem. Dziś postrzegam go jako jedną z najbardziej inspirujących osób, z jakimi się zetknąłem…). W ostrym Fascination Street, inspirowanym imprezową nocą spędzoną przez zespół w Nowym Orleanie, znów rządzi bas Gallupa. W rytmie morskich fal kołysze ponaddziewięciominutowy The Same Deep Water As You, poświęcony jednej z obsesji Smitha, wizji śmierci przez utonięcie. A nim ułożą nas do snu Homesick i Untitled, czeka jeszcze punkt kulminacyjny albumu w postaci utworu tytułowego, emocjonalnego katharsis przejmująco oddającego dynamikę dezintegracji związku.
Na Disintegration The Cure ubrali ciężkie tematy i rozdzierające duszę emocje w dźwięki na tyle piękne, iż przyniosło im to, chyba dość nieoczekiwanie, największy sukces. A ilustrowane pamiętnymi teledyskami Pope’a Lullaby i Lovesong stały się światowymi przebojami. Wydany w listopadzie 2024, pierwszy od lat album grupy, Songs Of A Lost World, nawiązuje klimatem do tego dawnego arcydzieła.
MACIEJ KOPROWICZ
Nowe „Wydanie Specjalne” w sklepach!
„Disintegration” to jedna ze 100 płyt wszech czasów, jakie znalazły się w naszym nowym „Wydaniu Specjalnym”.
„Wydanie Specjalne: 100 PŁYT WSZECH CZASÓW – ROCK” to subiektywne, przygotowane przez redakcję „Teraz Rocka” zestawienie najważniejszych albumów w historii naszego ukochanego gatunku.
6 grudnia pismo trafiło do sprzedaży ogólnej. W cenie 27,99 zł dostępne jest w kioskach i salonach prasowych w całej Polsce.
Można je również zamówić z naszego sklepu internetowego:
„100 PŁYT WSZECH CZASÓW – ROCK” – KUP TERAZ!
![](https://www.terazmuzyka.pl/wp-content/uploads/2024/11/okl-TR-WS-100plyt-1210x1536.jpg)