Mamę mojego męża nazywają Elżbieta Janiczak. Od pierwszego spotkania wydała mi się kobietą z charakterem – i nie pomyliłam się. Ta kobieta od samego początku traktowała mnie nie jako synową, ale jako intruza, rywalkę, która zabrała jej jedynego ukochanego synka. Myślałam, iż to minie, iż to zwykła zazdrość – dorosła, zmęczona samotnością matka boi się, iż jej miejsce w sercu syna jest już zajęte. Ale choćby nie przypuszczałam, iż pewnego dnia zacznie walczyć o uwagę syna nie tylko ze mną… ale też z własnym wnukiem.
Po spotkaniu naszych rodziców, moja mama szepnęła mi cicho, z niepokojem w głosie:
– Wynieście się gdzieś daleko, może wtedy będziecie żyć spokojnie. Dopóki ona jest blisko – nie zaznacie zgody.
Niestety, miała rację.
Mieszkaliśmy w mieszkaniu, które mój mąż – Krzysiek – odziedziczył po babci. A znajdowało się ono zaledwie dziesięć minut spacerem od domu teściowej. Więc adekwatnie żyła z nami. Mogła pojawić się o siódmej rano w sobotę – „upiekłam pierogi, trzeba poczęstować syna”. Potrafiła zjawić się prawie o północy – „coś mnie ukłuło w sercu, zrobiło się nieswojo”. Czasem wracałam z pracy, a ona już siedziała na ławce pod blokiem, czekając, by przejść z nami pod drzwi.
Długo znosiłam. Zamykałam oczy, zaciskałam zęby, uśmiechałam się, jak uczono. Ale w końcu powiedziałam Krzysiowi:
– Kochanie, tak dalej być nie może. Jest mi ciężko, nie mamy ani prywatności, ani spokoju. Porozmawiaj z nią.
Porozmawiał. Zrozumiałam to następnego dnia, gdy telefon zadzwonił, a w słuchawce usłyszałem łkanie i zdanie, które zapamiętam na zawsze:
– Bezwstydna jesteś! Chcesz odebrać matce syna!
Po tym Elżbieta Janiczak zmieniła taktykę. Już nie przychodziła bez zaproszenia – teraz wzywała Krzyśka do siebie. Non stop. Raz ciśnienie, raz serce, a raz po prostu „tęsknota”. Albo piekła „jego ulubione” ciasto – jak tu odmówić? Mąż wychodził do niej z poczuciem winy, wracał po godzinie, czasem później.
Moja mama mówiła, iż są tylko dwa wyjścia – albo rozwód, albo cierpliwość. Wybrałam to drugie. Przymykałam oczy, stałam się niemal niewidzialna. Aż zaszłam w ciążę.
I wtedy Krzysiek jakby się obudził. Troska, zaCzułem, jak moje serce pęka, gdy patrzyłem na moją matkę – w jej oczach nie było już walki, tylko pustka i gorycz, którą sama sobie przygotowała.