Jak robić progres przy okazji?

mkokot.pl 2 miesięcy temu

Czasami słyszę coś w stylu „chciałbym się odchudzać, ale mam zbyt dużo pracy”, albo „mógłbym zacząć czytać, ale nie mam na to czasu”.

Życie to nie zupka instant. Nie wszystko musi być gotowe od razu.

Jeżeli książka ma 240 stron, a Ty będziesz czytał tylko 2 strony dziennie (trwa to jakieś 3-4 minuty), przeczytasz całość w 4 miesiące, a ani jednego dnia Ci to nie wywróci. To tylko kilka minut.

Tym bardziej iż wiele czynności da się zrobić “przy okazji”.

Z wielu względów nie polecam multitaskingu, ale wiem, iż w przypadku najprostszych czynności, może działać doskonale. Na przykład, mógłbyś z książki przerzucić się na audiobooka, którego słuchałbyś podczas mycia naczyń.

Zresztą, multitasking nie zawsze jest konieczny do robienia progresu “przy okazji”, czasami wystarczą drobne zmiany w naszych nawykach.

Uważaj, żeby nie wpaść w skrajność i toksyczną produktywność. Optymalizowanie do bólu każdej czynności, którą wykonujesz w życiu wcale nie musi być optymalne.

Fajnie jest robić progres przy okazji, ale próbując wykorzystywać 100% swojego czasu produktywnie, można stać się pracoholikiem i zaniedbać wiele ważnych obszarów życia.

1. Zmiana istniejących nawyków

Mój język angielski poprawia się z roku na rok.

6 lat temu ledwo potrafiłem skleić w nim dwa zdania, a dzisiaj konsumuję treści niemal wyłącznie w tym języku i regularnie rozmawiam z kolegami ze Stanów, Kanady i Wielkiej Brytanii.

Co zrobiłem przez te 6 lat? No niby nic, bo nie poświęciłem od tamtego czasu ANI GODZINY na naukę tego języka. Ale wchłaniałem go bezboleśnie przez wiele tysięcy godzin.

Podobno znając 1000 angielskich słów, jesteśmy w stanie zrozumieć 80% przekazu.

Wziąłem to sobie do serca i uznałem, iż skoro nauczyłem się mojego ojczystego języka naturalnie, nie potrafiąc wcześniej żadnego innego języka — o ile się uprę, analogicznie nauczę się każdego obcego języka. Z kontekstu. Wystarczy, iż znam podstawy.

Marzyłem o tym, żeby swobodnie przeglądać i tworzyć treści po angielsku, ale nie miałem czasu w to, żeby zapisać się na jakiś kurs, albo uczyć się codziennie 15 nowych słówek.

Po prostu zastąpiłem obecne nawyki i dostosowałem do nauki swoje środowisko:

  • Zmieniłem język systemów operacyjnych w telefonie i PC na angielski.
  • Zablokowałem dostęp do ulubionych stron internetowych i kanałów YouTube w języku polskim. Zamiast tego, znalazłem anglojęzyczne alternatywy.
  • Postanowiłem, iż będę czytać i oglądać seriale wyłącznie po angielsku. Zacząłem od tych, które znałem już po polsku, dzięki czemu łatwiej było mi trzymać się fabuły w przez cały czas bardzo obcym dla mnie języku. Mój ulubiony serial, „Silicon Valley”, obejrzałem już po angielsku jakieś 7 razy, w całości. O ile na początku (jakieś 5 lat temu) nie rozumiałem z niego praktycznie nic mimo znajomości fabuły, dzisiaj oglądam wszystko od razu po angielsku i rozumiem jakieś 98% przekazu. Obejrzałem tak m.in. całe “The Blacklist”, “The Good Place”, “Superstore”, “Breaking Bad”, „Succession” i kilka innych, równie długich i wspaniałych seriali.
  • Zastąpiłem używanie swoich ulubionych mediów społecznościowych używaniem ich anglojęzycznych odpowiedników. W ten sposób pokochałem m.in. Reddita, na którego przerzuciłem się z Wykopu.
  • Jeżeli są dostępne, zawsze kupuję anglojęzyczne wersje książek.
  • Za jakiś czas planuję zacząć częściej rozmawiać a anglojęzycznymi rozmówcami, bo przez cały czas mam trudności z mówieniem. Jak to zrobię? Mam już plan, który nie zmusi mnie do przeprowadzki do innego kraju: jako iż uwielbiam simracing, dołączę do międzynarodowej drużyny, w której komunikacja odbywa się w 100% po angielsku. Nie dość, iż spędzę miło czas i podszlifuję swój język, nic za to nie zapłacę.

Dzisiaj konsumpcja treści w tym języku jest już dla mnie naturalna i podejrzewam, iż uczę się czegoś każdego dnia, całkowicie podświadomie.

Nie zwracam na to choćby uwagi, ale kiedy czytam swoje posty po angielsku sprzed roku, dwóch, trzech — widzę, jak gigantycznie mniejszy miałem zasób słów, jak mniej naturalnie brzmiało to co pisałem, oraz ile robiłem głupich błędów. Oczywiście przez cały czas robię, ale cały czas widzę progres.

Wierzę, iż choćby o ile tempo trochę zwolni, za jakieś dziesięć lat mój poziom będzie zbliżony do tzw. native speakers (osób, dla których jest to język ojczysty).

Wiesz, co jest w tym najlepsze? To, iż przez cały czas nie wezmę do łapy żadnego podręcznika, ani nie będę zmuszał się do nauki słówek.

Zrobię to przy okazji.

2. Korzystanie z transportu publicznego

Nie zawsze musisz jeździć wszędzie samochodem. Abstrahując już od wpływu samochodów na środowisko, wybór transportu zbiorowego ma wiele plusów.

  1. Jest to znacznie tańsze od eksploatacji własnego samochodu.
  2. Nie musisz szukać miejsca parkingowego (co w większych miastach w Polsce jest często niemałym wyzwaniem).

Ale przede wszystkim…

  1. Nie musisz prowadzić cholernego samochodu i możesz skupić się na czymś innym.

Zanim po raz drugi rzuciłem studia, przez dwa miesiące dojeżdżałem na uniwersytet autobusem. Uczelnia była naprawdę w porządku, ale z całym szacunkiem do wykładowców, więcej niż na niej, nauczyłem się w autobusie.

Dojeżdżając codziennie przez ok. 15 minut w obie strony, przeczytałem między innymi książkę “Think and Grow Rich” (Napoleon Hill), która wywołała u mnie chęć stworzenia własnego biznesu i postawienia na rozwój osobisty.

3. Zamiana scrollowania social mediów w łazience na coś bardziej pożytecznego

Podobno każdego roku spędzamy około 70 godzin na załatwianiu w toalecie tej dłuższej sprawy.

Z tego co wiem, ze względów zdrowotnych nie powinniśmy przesiadywać tam zbyt długo, ale jeżeli Cię to interesuje, wyszukaj to sobie na własną rękę — nie jestem ekspertem.

W każdym razie 70 godzin…

Podejrzewam, iż większość osób spędza ten czas, przeglądając social media. A szkoda, bo można wykorzystać to produktywniej.

W 70 godzin można na przykład:

  1. Nauczyć się 840 słówek w języku obcym (przy założeniu, iż uczymy się jednego w 5 minut).
  2. Przeczytać 2100 stron, czyli jakieś 7 książek (przy założeniu, iż czytamy 1 stronę na 2 minuty).
  3. Napisać około 35 000 słów, czyli jakieś 35 blogowych artykułów albo średniej długości książkę (przy założeniu, iż piszemy w tempie 500 słów na godzinę)

Analogicznie możemy wygospodarować czas na przykład podczas siedzenia w poczekalni, albo brania prysznica lub kąpieli.

Jako dzieciak spędziłem w poczekalniach kilka tysięcy godzin, ponieważ mama regularnie zawoziła mnie do szkoły ~2 godziny przed lekcjami.

Dzięki temu w ogóle nie uczyłem się w domu, ani nie odrabiałem tam zadań domowych, bo miałem na to czas “przy okazji”, który zamiast na granie na telefonie, wykorzystałem na robienie czegoś, czego nie chciało mi się robić w domu.

Jeśli chodzi o prysznic, wymyśliłem pod nim wiele projektów, w tym niejeden wpis, który później napisałem na tego bloga.

4. Wykorzystanie czasu podczas samotnej konsumpcji posiłków

Na wstępie zaznaczę, iż trzeba z tym uważać, bo łatwo później złapać się np. na godzinnym “jedzeniu” śniadania, o ile wciągniemy się w interesujący filmik.

Niemniej, zawsze można ustawić sobie budzik, albo po prostu pilnować samego siebie.

Ja podczas jedzenia czasami puszczam TTS (odtwarzanie głosowe) jakiegoś maila, którego mam danego dnia do przeczytania.

Staram się jednak, żeby nie zajęło to więcej czasu, niż faktycznie trwałby mój posiłek.

Jeżeli codziennie podczas jedzenia śniadanie przesłuchałbym np. 10 minut podcastu o dziedzinie, która mnie interesuje, w ciągu roku będzie to ponad 60 godzin!

5. Gotowość na nudę i czekanie

Życie od zawsze zmuszało mnie do czekania.

Jako dzieciak codziennie czekałem przez ponad godzinę na szkolne lekcje, a jako dorosły, praktycznie zawsze czekam, na osobę, z którą się spotykam. Zawsze staram się mieć co najmniej półgodzinny zapas, żeby jej nie zawieść, o ile np. będą korki, spóźni się mój autobus, albo po prostu zachce mi się pójść do łazienki.

NIENAWIDZĘ się spóźniać.

Ale paradoksalnie nie mam problemu jeżeli ktoś spóźnia się na spotkanie ze mną (o ile nie robi tego regularnie). Jest to o tyle nietypowe z mojej strony, iż mam obsesję na punkcie czasu i nienawidzę go przeznaczać na coś, czego nie lubię, albo na coś, z czego nic nie będzie.

Dzieje się tak dlatego, iż tego czasu wcale nie tracę.

Jeżeli na kogoś czekam, zawsze mam ze sobą naładowanego telefona. Niezależnie od tego czy jestem w zasięgu sieci internetowej, czy nie, zawsze mam na nim coś do roboty.

Ściągnięte maile, zapisane artykuły, kilka książek w cyfrowej wersji, choćby mam nagrany jakiś kurs w wersji 100% audio (żeby nie zajmował zbyt wiele pamięci).

Generalnie mam na swoim telefonie dobre kilkaset godzin treści do pochłonięcia.

Mam też pod ręką notatki i aplikację do zapisywania ich offline, więc na dobrą sprawę jestem w stanie także popracować, np. pisząc wpis na bloga.

6. Nauka i planowanie podczas prostych czynności

Sprzątanie w domu, prasowanie, spacery, granie w mało wymagające gry, kąpiel lub prysznic… To tylko niektóre przykłady mało angażujących czynności, które zajmują nam sporo czasu.

Można je wykorzystać np. na słuchanie podcastów w tle (co swoją drogą możesz robić w języku obcym, którego się uczysz) lub na planowanie.

Dobry plan jest ważniejszy od ciężkiej, bezmyślnej pracy.

Uważaj tylko żeby robiąc coś przy okazji, mieć do tego komfortowe warunki.

Na przykład, nie polecam się za bardzo skupiać na myśleniu o innych rzeczach podczas jazdy samochodem.

Ja uwielbiam słuchać podcastów na spacerach, ale ze względu na to, iż bardzo mnie to angażuje, staram się chodzić po mało zaludnionych parkach i unikać ruchliwych ulic. Będąc rozkojarzonym, nie chcę być zagrożeniem dla siebie, a tym bardziej dla innych.

7. Odchudzanie przy okazji

Niedawno znowu zacząłem się odchudzać. Uznałem, iż chciałbym zrzucić jeszcze jakieś 5, może 8 kilogramów.

Chwilowo nie mam za bardzo czasu w pełnoprawne spacery, bo zawsze zabierają one co najmniej dodatkową godzinę.

Ale to nie szkodzi, bo znalazłem ciekawą alternatywę.

Pracując przy komputerze, robię sobie przerwy co 80 minut. Przerwy krótkie, około dziesięciominutowe.

Zacząłem podczas nich intensywnie chodzić po pokoju. Oprócz tego, robiąc sobie z rana herbatę, również zacząłem chodzić. Kilka minut tu, kilka minut tam — znowu, robi się w ciągu całego dnia spokojnie godzina.

Zauważyłem, iż tylko tym sposobem robię dziennie dodatkowe ~6000 kroków. Według aplikacji, której używam do zliczania kroków, to około 250 kcal spalanych każdego dnia, zupełnie przy okazji!

Idź do oryginalnego materiału