"Ironheart" siłuje się z dziedzictwem Iron Mana i szuka swojego miejsca w MCU – recenzja serialu

serialowa.pl 5 godzin temu

„Ironheart” to ostatni tytuł V fazy marvelowskiego uniwersum, a zarazem telewizyjny debiut postaci, którą oglądaliśmy już na dużym ekranie. Jak wypadła Riri Williams w swoim własnym serialu?

Strategia Marvela dotycząca małego ekranu zmienia się jak w kalejdoskopie wraz z kolejnymi tytułami, które nie odnoszą spodziewanych sukcesów i ogólnymi turbulencjami, przez jakie przechodzi całe uniwersum. O ile niczego po drodze nie przegapiłem, aktualnie wajcha jest przechylona w stronę tradycyjnego modelu telewizji, czyli więcej wielosezonowych produkcji, za to mniej bezpośrednich powiązań seriali z filmami. W takim przypadku „Ironheart” należy traktować jako jednego z ostatnich przedstawicieli starego porządku.

Ironheart – o czym jest nowy serial Marvela?

Serial autorstwa Chinaki Hodge („Snowpiercer”) jest co prawda ostatnią produkcją w ramach V fazy MCU, ale fabularnie cofa nas do czasów po filmie „Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu” (którego reżyser, Ryan Coogler, jest jednym z producentów „Ironheart”). Tam właśnie po raz pierwszy poznaliśmy Riri Williams (Dominique Thorne) – genialną konstruktorkę zbroi podobnej do tych stworzonych przez Tony’ego Starka – i mogliśmy zobaczyć na własne oczy, do czego ona sama oraz jej wynalazki są zdolne. W serialu okoliczności są jednak zupełnie inne.

„Ironheart” (Fot. Disney+/Marvel)

Odcięta od wakandyjskich funduszy i technologicznych możliwości Riri jest zatem ponownie „zwykłą” studentką MIT, ale o ambicjach sięgających znacznie wyżej, niż zakłada plan nauczania. Niestety, władzom uczelni podejście młodej geniuszki nieszczególnie się podoba, więc po jednej z licznych wpadek jej kariera akademicka zostaje brutalnie przerwana, a ona ląduje z powrotem w rodzinnym domu w Chicago. O ile jednak zamianę nowoczesnych laboratoriów na stary garaż da się przeżyć, o tyle brak środków na ulepszanie swoich projektów obejść już znacznie trudniej.

W tym miejscu na drodze naszej bohaterki pojawia się niejaki Parker Robbins (Anthony Ramos, „Twisters”), skrywający się pod pseudonimem „Hood” tajemniczy przywódcza grupy utalentowanych złodziejaszków, który rekrutuje Riri do swojej ekipy. Źródło finansowania to może mało etyczne, ale liczy się przecież cel. A panna Williams aspiruje bardzo wysoko, chcąc stworzyć coś ikonicznego i przysłużyć się swoimi wynalazkami społeczeństwu. Nietrudno się jednak domyślić, iż ścieżka, którą obrała, prędzej niż później skieruje ją w miejsca, w których nie chciała się znaleźć, a do tego skonfrontuje z siłami zupełnie innymi od znanej jej technologii.

Ironheart nie próbuje być nową wersją Iron Mana

Na Disney+ możecie póki co oglądać połowę 6-odcinkowego sezonu (na drugą nie będziecie długo czekać, bo pozostałe odcinki pojawią się za tydzień), ja jednak mając już za sobą seans całości, spieszę wyjaśnić, iż „Ironheart” bynajmniej nie próbuje wejść w buty „Iron Mana”. Oczywiście porównań nie da się uniknąć, także z uwagi na błogosławieństwo ze strony samego Roberta Downeya Jr., ale tak naprawdę, poza metalową zbroją i technologicznym geniuszem, w MCU kilka te postaci ze sobą łączy. W komiksowym oryginale ich relacje są znacznie bliższe, natomiast w wersji ekranowej Riri to co najwyżej duchowa spadkobierczyni Tony’ego Starka, co nie oznacza, iż wspomnienie kultowego superbohatera nie będzie jej stale towarzyszyć.

„Ironheart” (Fot. Disney+/Marvel)

Dla oglądających lepiej będzie jednak jak najszybciej pozbyć się wszelkich skojarzeń z tym słynniejszym blaszakiem i pozwolić „Ironheart” opowiadać swoją własną historię. Ta stara się nie kopiować dokonań starszego kolegi, ale też nie należy przy tym do przesadnie oryginalnych. Choć więc oszczędzono nam całościowej genezy superbohaterki, przeszłość Riri odgrywa tu istotną rolę i jest stale obecna m.in. w osobie jej najbliższej przyjaciółki Natalie (Lyric Ross, „This Is Us”). Związana z tym trauma, którą nosi ze sobą bohaterka, stanowi natomiast główny fundament jej wszystkich działań.

Dodajmy do tego wzrastające wątpliwości Riri towarzyszące jej postępowaniu oraz temu, kim adekwatnie chce być, a otrzymamy całkiem standardowy zestaw młodego chemika superbohatera. Poszukiwania własnej tożsamości, zmaganie się z konsekwencjami swoich wyborów, czy balansowanie na cienkiej granicy między byciem dobrą i złą osobą to chleb powszedni każdego superherosa in spe, więc „Ironheart” nie jest pod tym względem wyjątkiem. Owszem, decyzje Riri mogą w którymś momencie zaskoczyć, ale bez przesady – wbrew słowom jednego z producentów, do Waltera White’a i Tony’ego Soprano sporo jej brakuje.

Ironheart, czyli magia kontra technologia w MCU

Zamiast przeszacowywać znaczenie niczym szczególnym nie niewyróżniającej charakterystyki i ewolucji postaci, o wiele lepiej skupić się na tym, co w serialu rzeczywiście jest oryginalne. A trzeba przyznać, iż zderzenie zaawansowanej technologii z magią do takich rzeczy należy. Jasne, w MCU obydwa te światy już od dawna funkcjonują obok siebie i nieraz się przecinały, ale tak bezpośredniej konfrontacji sobie mimo wszystko nie przypominam. A tutaj stanowi ona w gruncie rzeczy główny punkt programu.

„Ironheart” (Fot. Disney+/Marvel)

Co więcej, twórcy nie poszli po linii najmniejszego oporu, zamiast na prosty kurs kolizyjny, stawiając na trudniejsze pogodzenie mistycyzmu i nowoczesności. Nie mówię, iż efekt tego zestawienia przechodzi najśmielsze oczekiwania – w pewnym stopniu jest choćby rozczarowująco banalny – ale wciąż podoba mi się samo podejście. „Ironheart” nie wydawało się oczywistym tytułem do podejmowania tego rodzaju prób, więc osobiście cieszy mnie, iż w MCU szuka się różnych, nie zawsze tych najbardziej narzucających się rozwiązań.

Szkoda natomiast, iż temat na dobre przebija się na pierwszy plan dopiero w finałowych odcinkach, bo aż prosi się, by zająć się nim wcześniej. Choćby kosztem mało angażujących i jeszcze mniej odkrywczych wątków osobistych zarówno głównej bohaterki, jak i nadmiernie rozbudowanego drugiego planu. Rozumiem twórcze ambicje, ale czasem warto schować je do kieszeni i pozwolić rozrywce być rozrywką. Może się mylę, ale mam wrażenie, iż widzowie przetrwaliby bez wewnętrznych rozterek kolejnych miałkich czarnych charakterów, czy postaci w rodzaju Joe McGillicuddy’ego (Alden Ehrenreich, „Han Solo: Gwiezdne wojny – historie”), o których za chwilę nikt już nie będzie pamiętał. Zwłaszcza gdyby w zamian dostali coś nowego.

Ironheart – czy warto oglądać serial Disney+?

Ostatecznie niestety takich i podobnych bohaterów, historii i motywów, które są doskonale znane wszystkim obcującym od lat z MCU, jest w „Ironheart” tyle, iż serial mimo widocznych chęci i prób nie wybija się w żaden znaczący sposób ponad marvelowską przeciętność. Nie da się odmówić twórcom przywiązania do głównej bohaterki, a obsada na czele z Dominique Thorne robi, co może, żeby ożywić – tę nienależącą do najbardziej porywających na świecie – historię, ale na końcu zawsze brakuje w tym wszystkim swobody. Poluzowanie ciasnego gorsetu uniwersum bardzo się przyda.

„Ironheart” (Fot. Disney+/Marvel)

Inna sprawa, iż „Ironheart” jako osobny tytuł może już tych swobodniejszych czasów nie doczekać i nie będzie to do końca winą twórców. Trudno mieć przecież do nich pretensje, iż ich serial odłożono na półkę na prawie trzy lata po ukończeniu zdjęć w listopadzie 2022 roku. prawdopodobnie skorzystało na tym CGI, które mogło zostać porządnie dopracowane i mimo ograniczeń telewizyjnego budżetu prezentuje się lepiej, niż w wielu ostatnich filmach MCU, ale to by było na tyle z zalet.

Widzowie pozbawieni jakichkolwiek wzmianek na temat Riri (nie licząc jej animowanej i alternatywnej wersji z jednego z odcinków 3. sezonu „A gdyby…?„) mieli pełne prawo o niej zapomnieć, nie czekając z zapartym tchem na premierę serialu. Zresztą choćby ona została zlekceważona – pierwszy zwiastun pojawił się zaledwie miesiąc wcześniej, a emisja całości w tydzień to tak jaskrawy sygnał, iż Marvelowi nie zależy na „Ironheart”, iż bardziej się nie da. Abstrahując od chaotycznej polityki studia, jest to też słabe z uwagi na syf, jaki od dawna wylewa się na serial w sieci z powodu czarnoskórej superbohaterki w głównej roli. Ale co tam rasizm, ważne iż najważniejsze cameo zostało w końcu zaliczone, można przejść dalej.

Ironheart – dalsze odcinki w kolejną środę na Disney+

Idź do oryginalnego materiału