Inside Seaside 2024 – relacja z festiwalu. Jesienią też można!

popkulturowcy.pl 3 godzin temu

Mogłoby się wydawać, iż koniec lata wyznacza również zamknięcie sezonu festiwalowego. Brzmi to rozsądnie, bo przecież jesienią nie ma ani pogody, ani czasu w tego typu imprezy. Wtedy jednak wchodzi Inside Seaside i po raz drugi udowadnia, iż w listopadzie też można.

Posunę się do stwierdzenia, iż choćby trzeba. Co prawda kilkudniowych świąt muzyki w okresie letnim jest w Polsce kilka, jednak najbardziej doświadczeni wyjadacze festiwalowi mogą wciąż odczuwać niedosyt. Inside Seaside jest więc świetną okazją do tego, aby te chłodniejsze wieczory zamienić na 2 dni pełne muzycznych (i nie tylko) atrakcji. W tym roku termin imprezy bardzo zachęcał do wzięcia w niej udziału, bowiem odbyła się ona w długi weekend 9 i 10 listopada.

Zobacz również: Halsey – The Great Impersonator – recenzja albumu

rozmowy w Food Hall’u na Inside Seaside // fot. Karol Kacperski

Inside Seaside 2024 był II edycją tego festiwalu. Ja odwiedziłam gdańskie targi AmberExpo po raz pierwszy. Z trafieniem na teren imprezy nie było większego problemu, bo budynek oświetlony był tegorocznymi kolorami Inside Seaside i nimi witał festiwalowiczów z daleka.

Nie spotkałam się do tej pory z festiwalem muzycznym przeprowadzanym w zamkniętej przestrzeni, więc po wejściu na jego teren zrobiłam sobie wycieczkę zapoznawczą. A było co zwiedzać. Inside Seaside to przede wszystkim 3 sceny: Gdańsk Stage, Ergo Hestia Theatre Stage i mała UP Stage. Oprócz tego uczestnicy wydarzenia mogli zahaczyć o targi plakatu, wystawę sztuki czy strefę mody. Dla osób zmęczonych staniem pod sceną zaplanowano także strefę odpoczynku, kulturalną kawiarnię, świetlicę, a choćby kino.

Przez pozostałe strefy przemknęłam pobieżnie, ponieważ nie ukrywam, iż na pierwszy dzień festiwalu przyszłam z konkretnym celem. Było nim zobaczenie The Last Dinner Party z bliska – to właśnie ten zespół przesądził o mojej obecności na tegorocznej edycji Inside Seaside. Tym sposobem całą sobotę spędziłam pod sceną główną, czego absolutnie nie żałuję, bo lineup na ten dzień był naprawdę mistrzowski.

Artur Rojek na Gdańsk Stage // fot. Stanisław Wadas

Największy minus na tym festiwalu? Temperatura. Było naprawdę zimno. Może sama trochę zawiniłam, zostawiając bluzę na wieszaku, ale uznałam, iż w bawiącym się tłumie będzie mi gorąco. Jednak wiele osób obok mnie ubranych było w koszule z długim rękawem (widać od razu, kto także przeszedł na TLDP) i im również doskwierał chłód.

Na szczęście z każdym kolejnym wykonawcom gęsia skórka powoli zanikała. Koncerty na Gdańsk Stage otworzył Skubas, którego wcześniej nie znałam, jednak jego występ wypadł naprawdę dobrze. Następnym z wykonawców był Artur Rojek, no i tutaj gęsia skórka pojawiła się ponownie, jednak z zupełnie innego powodu. jeżeli ktoś jeszcze nie miał przyjemności, by zobaczyć artystę na żywo, to sugeruję, aby w najbliższym czasie to zmienić. Niesamowita energia i klimat przyciągnęły tłumy widzów – z doniesień niektórych uczestników słyszałam, iż był to jeden z najbardziej obleganych koncertów tego dnia.

Po świetnym występie Rojka doczekałam się wejścia na scenę The Last Dinner Party. Zespół poznałam kilka miesięcy temu, kiedy grał jako support podczas trasy Hoziera. Co ciekawe, początkowo w ogóle nie trafiała do mnie aparycja wokalistki. Jej ruchy sceniczne wydawały mi się zwyczajnie przesadzone. Grupa wydała jednak swój debiutancki album, a ja z czasem totalnie zakochałam się w ich twórczości.

The Last Dinner Party na Gdańsk Stage // fot. Karol Kacperski

Ten krótki występ The Last Dinner Party może być moim ulubionym koncertem tego roku. Brytyjski zespół roztaczał w pomieszczeniu niebywałą aurę – nigdy nie widziałam piosenkarki z taką charyzmą. Cała grupa skrywa wiele talentów, niewątpliwie mają na siebie interesujący pomysł i szerokie perspektywy przed sobą. Całe szczęście, iż Inside Seaside załapał się na The Last Dinner Party przed odwołaniem przez nich kilku europejskich występów, bo byłaby to duża strata dla festiwalu.

Po tym koncercie musiałam opuścić barierki, żeby trochę odpocząć. Dość gwałtownie bardzo tego pożałowałam, bo na główną scenę powróciłam na chwilę przed koncertem Idles, więc zajęłam miejsce z tyłu. A jaki to był występ! Zawsze powtarzam, iż w festiwalach najbardziej uwielbiam możliwość poznawania nowych zespołów. Nie wiem, jakim cudem wcześniej nie trafiłam na Idles, ale zdecydowanie są oni moim festiwalowym odkryciem. Czuję, iż kilka osób wyszło spod sceny z siniakami, ale kto nie chciałby brać udziału w pogo z gitarzystą w samym środku tłumu?

Co prawda nie udało mi się zajrzeć pierwszego dnia festiwalu na inne sceny, ale same występy na scenie głównej w zupełności mnie usatysfakcjonowały. Warto jednak wspomnieć, iż na Theatre Stage gościły gwiazdy takie jak: USO 9001, Spięty, Kevin Morby oraz – na zakończenie pierwszego dnia imprezy – RY X. UP Stage należał natomiast do Rusted Teeth, JAD, SPRINTS, Homosapiens i Nene Heroine. Wybór był zatem niemały i jestem pewna, iż każdy znalazł coś dla siebie.

gitarzysta Idles w tłumie // fot. Karol Kacperski

W niedzielę moje nogi wymiękły. Nie będę przesadzać, kiedy napiszę, iż ledwo doszłam na festiwal. Ponownie mogę obwiniać tylko i wyłącznie siebie (nie przychodźcie na festiwal w nie do końca rozchodzonych martensach…), jednak Inside Seaside przyszedł mi na ratunek. Strefy relaksu zdecydowanie zdominowały mój drugi dzień festiwalu i naprawdę chwała organizatorom za to, iż coś takiego przewidzieli.

Na początek odwiedziłam festiwalowe kino, w którym wyświetlano akurat film Catching Fire: The Story of Anita Pallenberg. Przed salą zostałam obdarowana słuchawkami do silent disco, natomiast w środku zastałam rozstawione leżaki. Jest to naprawdę fajne rozwiązanie, bo umożliwiało wygodne dostosowanie siedzeń i głośności pod siebie. Co prawda po rozpoczęciu koncertów muzykę ze scen i tak było słychać w kinie, jednak w tych warunkach zupełnie mi to nie przeszkadzało. Po seansie mogłam wysłuchać dyskusji dotyczącej filmu, co również stanowiło interesującą atrakcję.

Innych miejsc do posiedzenia nie brakowało. Sporo przestrzeni można było znaleźć w strefie gastronomicznej. Osobiście niczego na Inside Seaside nie zjadłam, jednak zajrzałam do każdego stanowiska. Ceny – jak to na festiwalu – wysokie.

kino na Inside Seaside // fot. Stanisław Wadas

Dużym zainteresowaniem cieszyły się także strefa winyli i targi plakatów. Bardzo dobrą opcją okazało się stoisko epaka.pl, na którym można było, za niewielką opłatą, bezpiecznie wysłać zakupione płyty i plakaty do domu. Sporo osób przewijało się również przez debiutujący w tym roku namiot ze strefą mody. Ciężko było znaleźć wolne miejsce przy kulturalnej kawiarni i strefie Radia 357, które zabawiało festiwalowiczów rozmowami na różne tematy.

Oczywiście nie pozwoliłam na to, aby ból nóg przeszkodził mi w koncertowaniu. Tym razem zajrzałam na wszystkie sceny. Ergo Hestia Theatre Stage zaskoczyła mnie małą wystawą sztuki, która odgrodzona była od sceny trybunami. Osoby, które chciały usiąść, musiały się jednak śpieszyć – sala była oczywiście oblegana. Sama miałam przyjemność posłuchać tam Kasi Lins i Hani Rani.

Na scenie głównej zetknęłam się po raz pierwszy z Darią ze Śląska, po której koncercie już 3. raz w tym roku pobujałam się do muzyki Vito Bambino. Jemu chyba też było zimno, bo wyszedł w bluzie zamiast w białym podkoszulku. Po polskich artystach zatrzymałam się jeszcze na występie Warhaus, który pozytywnie zaskoczył mnie swoim przyjemnym głosem. Dalej przeniosłam się na UP Stage, gdzie natrafiłam na klimatyczny koncert Christian Lee Hutson. Z bólem serca musiałam odpuścić sobie późniejszy występ Lor – z Gdańska odjeżdżałam nocnym pociągiem. Z tego powodu nie załapałam się także na koncert Black Pumas, a dla wielu to właśnie ten zespół był największą atrakcją na Inside Seaside.

targi plakatu na Inside Seaside // fot. Karol Kacperski

Drugą edycję Inside Seaside jak najbardziej należy zaliczyć do udanych. Aż trudno uwierzyć w to, iż festiwal zadebiutował zaledwie rok temu – niewątpliwie prezentuje on wysoki poziom. Tak naprawdę trudno mi się do czegoś przyczepić. Zauważyłam jednak, iż pomimo postawienia dodatkowej szatni obok Gdańsk Stage w niedzielę pojawił się problem z miejscem na zostawienie kurtek. Biorąc jednak pod uwagę temperaturę panującą na Międzynarodowych Targach Gdańskich, może lepiej było odzienia wierzchniego nie ściągać. Byłam też świadkiem chwilowego braku dźwięku podczas koncertu Warhaus, ale problem techniczny gwałtownie został naprawiony.

Co jednak zapamiętam z tegorocznej edycji Inside Seaside? Przede wszystkim świetne koncerty genialnych muzyków. Line-up określiłabym jako odświeżający, a może choćby odważny. Nie brakowało nieoczywistych koncertów czy politycznych statementów chociażby ze strony Idles. To właśnie piosenkarz tego zespołu zwrócił uwagę na nasze uśmiechy i muszę przyznać mu rację – zadowolenie uczestników festiwalu było widać gołym okiem. Nie mogę się doczekać, aż poznamy artystów przyszłej edycji. Mam również nadzieję, iż wszyscy się na niej spotkamy.

Fot. główne: Stanisław Wadas

Idź do oryginalnego materiału