Jest rok 1969 – dla Ameryki rok postępu i wielkich sukcesów. W końcu wysłali człowieka w kosmos i cały kraj mówi tylko o tym! Ale nie zapominajmy, iż na jednej z uczelni wykłada jeszcze dr Henry Walton Jones Jr., który w myśl hasła „Kiedyś to było!” stara się przekazywać frapujące tajemnice historii swoim podopiecznym. Mogłoby się wydawać, iż jeżeli coś może teraz powstrzymać Indianę Jonesa w kontynuacji tej misji, to jedynie emerytura i naziści.
Trudno jest po tylu latach uhonorować tak kultową postać, jaką jest Indiana Jones (Harrison Ford). Szczególnie jeżeli poprzednia próba nie należała do szczególnie udanych. Kiedy do fanów serii dotarła wiadomość o nowej części przygód bohatera Indiana Jones i Artefakt przeznaczenia, można było usłyszeć różne reakcje. Jedni żywili nadzieję, iż ukochany bohater dostanie swój wielki finał, a drudzy uważali, iż próba reaktywowania przygód Indiany w Królestwie Kryształowej Czaszki była nieudana i po co wysilać się dalej. Myślę, iż zarówno pierwsza jak i druga grupa po obejrzeniu nowego filmu mogła poczuć, iż miała po części rację. Jednak dla mnie ta opowieść w reżyserii Jamesa Mangolda to przyjemna przygodówka z sympatycznymi nowymi i starymi bohaterami, ciekawym szwarccharakterem i kilkoma mrugnięciami okiem do uważnych odbiorców serii.
Film rozpoczyna się kilkunastominutową sekwencją wprowadzającą widza w nową historię. Wracamy do czasów młodości i dziarskości Indiany, który próbuje uniemożliwić nazistom kradzież zabytków z różnych części Europy. Towarzyszy mu przyjaciel Basil Shaw (Toby Jones). Starają się przede wszystkim odebrać szczególnie istotny dla Hitlera przedmiot. Jak to zwykle u Indiany bywa, może on zmienić bieg historii. Fragment robi ukłon w stronę przygód młodego Indiany, który skacze po pociągu i zawodowo unika śmierci. Jednak, mimo iż twórcy bardzo się starają, to niestety widać, iż nasz bohater został cyfrowo odmłodzony i niektóre sceny z jego udziałem przypominają bardziej render gry komputerowej, niż wiarygodną scenę akcji. Jednak jeżeli skupimy się tylko na fabule, jest to całkiem niezłe intro do filmu. W końcu nie można mieć wszystkiego.
Przechodzimy do roku 1969. Dr Henry Walton Jones Jr., czyli nasz Indy, dalej wykłada na uczelni. Jednak jego zajęcia nie przypominają tych z dawnych lat. Nasz bohater jest już dziadkiem, który niedługo zakończy swoją karierę nauczyciela archeologii. Jest pomarszczony i trochę przygarbiony. Próżno nasłuchiwać westchnień zachwytu, które towarzyszyły jego wykładom w pierwszej części, a jedynie znudzone sapnięcia. I może dlatego ten starszy Indiana tak przypadł mi do gustu. Uwierzyłam, iż bohater naprawdę się zestarzał i nie ma już tych wszystkich atutów, które czyniły go archetypem prawdziwego poszukiwacza skarbów – pociągającego i dobrze zbudowanego. Pozostaje jednak jego spryt, dowcip i inteligencja, które w połączeniu z zamiłowaniem do adrenaliny dalej pokazują nam, iż to ten sam stary i dobry Indiana Jones.
W życiu Indiany po latach pojawia się jego chrześnica Helena Shaw (Phoebe Waller-Bridge znana widzom przede wszystkim z Fleabag). Jest on wtedy w dość nieciekawym momencie życia. Przechodzi właśnie na emeryturę, ma problemy rodzinne (które wynikają głównie z próby oddalenia przez scenarzystów poprzedniej części jego przygód), a także lubi pójść w samotności do baru. Indiana próbuje nie dać się wciągnąć w nową przygodę, ale okoliczności mu nie sprzyjają. Musi oczyścić swoją reputację, która została przypadkiem nadszarpnięta. Ponadto w starym poszukiwaczu odzywa się poczucie winy, wynikające z pojawienia się osoby, na której zaczyna mu zależeć. Do gry wkracza również dawny przeciwnik, który próbuje zrealizować przerwaną przez Indianę i Basila Shawa intrygę z minionych lat. Oczywiście może ona zmienić bieg historii.
W roli antagonisty twórcy obsadzili Madsa Mikkelsena, który gra wyrachowanego i dążącego do celu niemieckiego naukowca. Przez lata udało mu się zdobyć nieskazitelną reputację w Ameryce, w której traktowany jest jak ojciec współczesnego postępu. Dzięki temu może wykorzystać rządowe wsparcie we własnym celu, zanim ktokolwiek odkryje jego prawdziwe zamiary. I tu wkracza Indiana Jones, jego chrześnica oraz uroczy młodociany przestępca, który dołącza do nich w trakcie przygody. To zdeterminowane trio, mimo początkowych nieporozumień, zaczyna poszukiwania tytułowego Artefaktu Przeznaczenia.
Postać grana przez Phoebe Waller-Bridge wkracza w życie głównego bohatera z wieloma sekretami. Ukształtowały ją one trochę na odbicie Indiany Jonesa w krzywym zwierciadle. I dlatego dynamika jej relacji z wujkiem jest ciekawa. Mają oni zupełnie inne cele w życiu. Indiana Jones zawsze chronił zabytki, starał się aby trafiły do muzeum lub nie zostały wykorzystane w niecnym celu. Helena przypomina bardziej Nathana Drake’a z Uncharted, którym początkowo kieruje chęć zysku, a dopiero potem odzywa się moralność. To sprawia, iż nie miałam poczucia, iż bystra poszukiwaczka będzie nowym Indianą Jonesem. Jest ona jego towarzyszką, która przypadkiem wyciągnęła naszego bohatera w przygodę na stare lata.
Chociaż film ma kilka luk fabularnych, to cała historia jest dość satysfakcjonującą przygodówką ze znaną nam postacią. Lubimy Harrisona Forda, który gra z szacunkiem dla swojego bohatera i przygód, które go spotykały. Mamy sporo scen akcji. Miło jest również zobaczyć ponownie Johna Rhysa-Daviesa w roli Sallaha. Film broni się sentymentem, jednak jeżeli liczycie na spektakularne zakończenie Indiany Jonesa możecie się zawieść. Koniec filmu robi ukłon w kierunku fanów serii, ale jest to raczej ukłon spokojny. I może to jest właśnie sedno filmu, iż po wszystkich niesamowitych przygodach choćby najlepszym poszukiwaczom skarbów przyda się odpoczynek.
Obrazek wyróżniający: Kadr z filmu.