Inba czytelnicza

ekskursje.pl 2 lat temu

Czytelnictwo książek to dla mnie temat tak istotny, iż się wypowiem w inbie czytelniczej, choć prawdopodobnie nie powinienem. Po mojemu czytelnictwo dzieli się zasadniczo na trzy grupy.

Po pierwsze (1) – są książki, które czytamy bo musimy. W czasach studenckich zagadnąłem pewną osobę „co czyta” (co do dziś jest moim ulubionym tematem konwersacji). Uniosła znad książki umęczone spojrzenie i mruknęła „na wtorek”.

Do tej kategorii wpadają więc podręczniki, instrukcje obsługi, kodeks spółek handlowych z komentarzem itd. U mnie to jest niestety większość woluminów w urobku, bo zwykle żeby napisać jedną książkę, muszę przeczytać dużo innych.

Gdy piszę o Koperniku, czytam biografie ludzi, którzy się o Kopernika pośrednio otarli – byli od niego o jednego handszejka (albo jedno wbicie sztyletu). O ile biografię Lukrecji Borgii mógłbym czytać dla przyjemności, to już (bio/hagio)graficzne prace siostry Jadwigi Ambrozji Kalinowskiej OSB na temat biskupów Hozjusza i Kromera to ciężki kawałek chleba.

Nie sądzę, żeby ktoś to czytał dla przyjemności. Ale tak przechodzimy do drugiego rodzaju książek (2) – książek kupowanych, by je mieć.

Gdybym był katolikiem, pewnie miałbym książki o świętych, biskupach i papieżach dla samego wyrażenia przynależności do tej organizacji. Świeckim odpowiednikiem są książki o piłkarzach, politykach czy celebrytach.

Nie wierzę na przykład, żeby nabywcy książek Sumlińskiego faktycznie się przez to przebijali. Kupili – bo oglądali filmiki na jutubie, w których autor zapewniał, iż ma jakieś materiały kompromitujące Komorowskiego.

Wierzyli, iż te materiały są w tych książkach. Ale nie chciało im się przeczytać, więc się nie dowiedzieli, iż ich tam nie ma.

Gatunek „książek, które ktoś kupił dlatego, iż podobały mu się jakieś treści na jutubie/tiktoku/facebooku” jest bardzo przyszłościowa. Influencerzy mogą tam w gruncie rzeczy dać „lorem ipsum”, i tak książka pt. „Ekipa Lorem Ipsum” będzie bestsellerem.

Po trzecie wreszcie są książki, z którymi jest odwrotnie. Nic nie wiemy o autorze, albo choćby wiemy i go nie lubimy. Nie szkodzi. Kupujemy dla samej przyjemności obcowania z pewną opowieścią (fiction lub non-fiction, wszystko jedno).

Przyjemność czytania to zjawisko niepojęte dla większości Polaków. Tak po prostu jest i to się raczej nie zmieni (musiałaby to zrobić szkoła, a ta choćby jeżeli zacznie, to przecież da rezultaty dopiero za kilkanaście lat, kiedy to wszystko już i tak się zawali).

O ile trzydzieści parę procent Polaków obcuje przynajmniej z jedną książką rocznie, znakomita większość z tego to kategorie (1) i (2). Pan mecenas zagląda czasem do kodeksu, wielbiciel jutubowych kazań Jordana Petersona choćby przekartkuje jego książkę.

Pisarzem zwykle nazywamy osobę piszącą książki trzeciej kategorii. Czysta matematyka mówi nam, iż pisarz pisze najwyżej dla 10% populacji.

400.000 egzemplarzy – ho ho, toż to bestseller nad bestsellery! W praktyce sukcesem jest już dotarcie do 0,1% populacji (40.000 sprzedaży), ale 0,01% to też nie jest zła sprzedaż.

Innymi słowy, pisarz z natury nastawia się na to, iż 99,9% społeczeństwa nigdy nie kupi jego książki. No trudno. Wystarczy, iż kupi 0,1%.

Czy to jest elitaryzm? Nie, bo podział na elity i proletariat biegnie innymi ścieżkami. W tym 0,1% prawdopodobnie nie będzie prezesów korporacji, banków, ani partii politycznych (z charakterystycznym wyjątkiem Kaczyńskiego).

Elity grają w golfa czy też, jak precyzuje Awal, siedzą w tym Longines Cośtam of Śmośtam. Nie spotkamy ich na festiwalu literackim.

Czy pisarz powinien marzyć o „dotarciu pod strzechy”, czyli dążyć do 100%? To nierealne.

Przez samo to, iż pisze książki z kategorii (3), ogranicza sobie zasięgi. Próba wyjścia powyżej 10% wymagałaby pisania o czymś, co jest naprawdę popularne – piłce nożnej, celebrytach, odchudzaniu itd.

Tylko iż w ten sposób pisarz odcinałby się akurat od grupy zainteresowanej kategorią (3). My (bo też do niej należę) po prostu wolimy czytać o Lukrecji Borgii niż o Maffashion.

Inba czytelnicza pokazała niezwykłe zjawisko. Te 90%+, które i tak nigdy nie kupuje książek z kategorii (3) – ma pretensje, iż pisarze nie próbują do nich dotrzeć.

Czemu by mieli próbować? To równie bezsensowne, jak oczekiwanie po piłkarzach, iż będą robili mundiale dla niezainteresowanych futbolem. Albo po Petersonie, żeby zrobił coś dla nielubiących fajansiarskiego kołczingu.

To jest zasadnicza różnica między sytuacją pisarza a celebryty. Celebryta musi próbować docierać do wszystkich (w każdym razie, do milionów), bo jego model monetyzacji zakłada na przykład 5 groszy za wyświetlenie. Polityk podobnie, musi się podlizywać każdemu potencjalnemu wyborcy.

Pisarz jednak z góry nastawia się, iż mówi do tego 1%, który ma podobne zainteresowania. Mi osobiście to wystarcza – czytanie książek z kategorii (3) jest dla mnie, by tak rzec, sinekwanonem ziomalności.

To nie to, iż mam coś przeciwko tym pozostałym 99%. Po prostu gwałtownie zabraknie nam wspólnych tematów. Dlatego lepiej nam będzie w swoich bąbelkach.

Idź do oryginalnego materiału