Hunter na zakończenie trasy „XXXX-lecie” – finał z przytupem w warszawskiej Progresji (05.04.2025)

strefamusicart.pl 3 tygodni temu
Zdjęcie: HUNTER-m2SCHRON-LARK – WARSZAWA-PROGRESJA-032-fot-Karolina-Filarczyk-Karolcia-Kadruje


To był wieczór, który zostanie w pamięci na długo. 5 kwietnia 2025 roku, w wypełnionej po brzegi warszawskiej Progresji, zespół Hunter z hukiem domknął swoją jubileuszową trasę „XXXX-lecie”. Emocje sięgały zenitu – goście specjalni, wspomnienia i potężna dawka metalowej energii stworzyły koncert, który z pełnym przekonaniem można nazwać legendarnym.

M2SCHRON – otwarcie z charakterem

Wieczór rozpoczął łódzki zespół M2SCHRON, serwując publiczności energetyczny zastrzyk buntu i autentyczności. Punkowy pazur, rockowa zadziorność i rapowa bezkompromisowość – ich muzyka uderzała prosto w emocje, a szczere teksty trafiały dokładnie tam, gdzie powinny. Bez zbędnych ozdobników, bez owijania w bawełnę – to było mocne, prawdziwe otwarcie wieczoru.

Warto dodać, iż za basem w M2SCHRON stał Goljasz, który wieczór ten zapamięta podwójnie. Na scenie pojawił się również w roli basisty Huntera, co było pięknym gestem hołdu dla swojej muzycznej przeszłości – Goljasz grał z Hunterem w latach 90.

LARK – emocjonalnie i melodyjnie

Po tej energetycznej eksplozji przyszedł czas na LARK – zespół, który wniósł na scenę więcej przestrzeni i nastrojowości. Ich melodyjne kompozycje i introspektywne teksty stanowiły wyważony kontrapunkt wobec poprzedniego występu. Delikatność mieszała się z rockowym brzmieniem, tworząc klimatyczny pomost między supportami a headlinerem wieczoru.

Hunter – 40 lat na scenie, forma bez zarzutu

Kiedy światła zgasły, a na scenie pojawił się Hunter, tłum eksplodował. Już pierwsze dźwięki nie pozostawiały wątpliwości – będzie ogień. Zespół przygotował przekrojowy setlist, prowadząc publiczność przez wszystkie etapy swojej kariery – od najstarszych klasyków po najnowsze numery. To był pokaz mocy, precyzji i scenicznej pasji.

Publiczność śpiewała każdy wers. Hunter grał z taką samą intensywnością jak dekady temu. Energia wylewała się ze sceny, a atmosfera była gęsta od wzruszeń i adrenaliny.

Wśród muzyków na scenie pojawił się także wspomniany wcześniej Goljasz – dawny basista Huntera z lat 90., który dołączył do zespołu na chwilę, by wspólnie zagrać jak za dawnych lat. To był piękny gest, ukłon w stronę historii i hołd dla korzeni zespołu.

Goście specjalni – chwile, które zostaną z nami na długo

Jednym z mocniejszych momentów wieczoru była wspólna scena z Krzysztofem Sokołowskim (Nocny Kochanek), który w duecie z Hunterem poderwał publiczność do jeszcze głośniejszego szaleństwa. Charyzmatyczny wokal Sokoła wpasował się idealnie w Hunterowe brzmienie – ta kooperacja to był strzał w dziesiątkę.

Kolejnym magicznym momentem był występ chóru Kantata, który wprowadził do kilku utworów monumentalny, niemal sakralny wymiar. Połączenie ciężkich riffów z chóralnymi harmoniami – ciarki murowane.

Finał z rozmachem

To nie był tylko koncert – to było wielkie święto. Hunter udowodnił, iż czterdzieści lat na scenie to nie tylko liczba, ale dowód na niezłomność, pasję i wyjątkową więź z fanami. Progresja kipiała od emocji, a energia między zespołem a publicznością unosiła się w powietrzu aż do ostatniego bisu.

Dziękujemy, Hunter. Za tę trasę, za ten wieczór i za 40 lat grania na najwyższych obrotach. Po takim finale jedno jest pewne – ta historia jeszcze się nie kończy. Do zobaczenia na kolejnych koncertach!

Idź do oryginalnego materiału