Platformy streamingowe zmieniły sposób, w jaki publiczność konsumuje kulturę i rozrywkę, i przekształciły finansowe ekosystemy całych branż. Najdotkliwiej odczuły to środowiska muzyczne. Dziś za niewielką opłatę, a czasami choćby za darmo, można mieć dostęp do głębokich katalogów muzyki z całego świata i historii, co oczywiście ma pozytywny wymiar.
Niestety, przez charakter platform, na których te katalogi się znajdują, cenę płacą wydawcy, twórcy i twórczynie. Tajemniczy i arbitralny charakter algorytmów rządzących Spotify czy YouTube’em również nie sprzyja budowaniu stabilnej infrastruktury, która po równo uwzględniałaby interesy wszystkich zainteresowanych. Skutki były łatwe do przewidzenia – rozwarstwienie ekonomiczne i praktyczna likwidacja średniej klasy muzycznej. Gra toczy się o wszystko, jej reguły wciąż się zmieniają, a najwięksi gracze cieszą się uprzywilejowaną pozycją.
Unia Europejska dostrzegła te problemy, nie tylko na gruncie muzycznym. Dyrektywa o prawie autorskim na jednolitym rynku cyfrowym (tzw. dyrektywa DSM) próbuje im zaradzić, przynajmniej w niewielkim stopniu. Polska jest do tyłu z jej wdrożeniem, więc nowy rząd planuje nowelizację ustawy o prawach autorskich. Zmiana prawa spotyka się z ofensywą najróżniejszych korporacyjnych lobbystów, dlatego zniknęły z niej zapisy o tantiemach z internetu, które wróciły dopiero po zdecydowanej reakcji sprawnie zorganizowanych środowisk filmowych. Niestety, nic nie wskazuje na to, by nowelizacja miała przed sobą prostą drogę przez parlament na biurko prezydenta. Jej pozornie techniczny charakter zwiastowałby szybki proces, ale przez interesy w nią uwikłane sytuacja jest dużo bardziej złożona.
Nie ma muzyki, jest kontent
Nie powinniśmy mieć złudzeń co do korporacji, szczególnie technologicznych. Te pod płaszczykiem rzekomo rewolucyjnych rozwiązań żerują na naiwności inwestorów i pompują własną wartość, obiecując gruszki na wierzbie. Przynależność do Big Tech chroni je przed rozliczaniem według zasad branż, które „zakłócają” (disrupt). Mamy więc hotelarskiego giganta bez własnych hoteli (Airbnb), taksówkarskiego bez własnych pojazdów (Uber), czy motoryzacyjnego bez sukcesów w sprzedaży aut (Tesla). Wystarczą magiczne hasła o technologii, żeby inwestorzy obsypywali te szkodliwe twory miliardami dolarów. Łatwo tę naiwność rynków wykorzystać. WeWork, firma oferująca wynajem powierzchni biurowych, ustami swojego CEO Adama Neumanna wykreowała wizerunek firmy technologicznej, co pozwoliło jej na niebotyczny sukces na giełdach. Upadek był równie spektakularny co ikarowy wzlot.
W podobnych kategoriach należy postrzegać Spotify, które nie chce być muzycznym serwisem streamingowym. To firma „technologiczna”, która od swojego powstania 18 lat temu nie wypracowała rentownego modelu funkcjonowania. Nie przeszkadza to w mocnej wycenie jej akcji i sutych zyskach rady nadzorczej. CEO Spotify, Daniel Ek, od dawna powtarza, iż na platformie nie ma muzyki, jest kontent. Od jakiegoś czasu gigant inwestuje w podcasty i audiobooki, czyli – z punktu widzenia rozliczania twórców i twórczyń – przedsięwzięcia tańsze i o wiele mniej problematyczne. Jeden podcast trwa tyle co kilka albumów, a płaci się tylko raz.
W odpowiedzi na narzekania strony artystycznej na zbyt niskie wypłaty za całkiem solidne ilości odsłuchów Ek ma jedną radę: róbcie więcej, zalejcie platformę kontentem. Ostatnio posunął się dalej i zasugerował, iż muzyka jest jak sport zawodowy: jeżeli nie jesteś na szczycie, to znaczy, iż nie jesteś wystarczająco dobry. On jest tak dobry, iż może inwestować 100 milionów dolarów w Helsing, firmę specjalizującą się w wojskowym szpiegostwie. Ciekawe, jak dobrego kontentu dostarcza.
Spotify czuje oddech regulacji
Spotify ma spore problemy z nowelizacją prawa autorskiego. Firma wystosowała żądania wobec ministra kultury Bartłomieja Sienkiewicza. W dziko sformułowanym oświadczeniu wspina się na wyżyny bezczelności, której próżno szukać w stonowanej korporacyjnej komunikacji. „W przypadku nałożenia dodatkowej płatności koszt musiałby zostać zrekompensowany kosztem naszego wsparcia dla lokalnych artystów, podwyżką cen dla polskich użytkowników lub innymi środkami” – grozi.
Na pytanie dziennikarza muzycznego Jarka Szubrychta o to, czym konkretnie się to wsparcie i inwestycje objawiają, Spotify odpowiedziało w przewidywalny sposób. To umieszczanie polskich artystów i artystek na dużych playlistach i na billboardach w przestrzeni publicznej, ze szczególnym naciskiem na nowojorski Times Square. Dowodów na skuteczność tych „inwestycji” brak, bo playlistowanie nie ma żadnego strukturalnego wpływu na los artystów i artystek. Nie zwiększa puli koncertowych ofert, nie buduje trwałych i zaangażowanych fanbase’ów.
Billboardy rozwieszane w wielkich miastach przypadają wyłącznie ustabilizowanym gwiazdom, co nie przeszkadza im ginąć w reklamowym tłumie. Spotify nie prowadzi programów naświetlających nowe twarze, za to jeżeli utwór nie przekroczy granicy 1000 odsłuchów na platformie, nie jest monetyzowany. „Inwestycje” giganta w rodzimą branżę to nic innego jak autopromocja wzmacniająca jego monopsonową pozycję.
Gigant kreśli kasandryczną wizję, w której po odrobinie większej opłacie owe legendarne inwestycje przestaną istnieć. Skoro firma ma tak duże tarapaty finansowe, to może powinna wstrzymywać się z takimi ruchami, jak 310 milionów dolarów dla FC Barcelony na sponsoring czy 250 milionów dolarów dla Joe Rogana? Nie mówiąc o miliardzie wrzuconym w buyback akcji firmy – to typowe zagranie korpowierchuszki powiększającej stan posiadania. Dla perspektywy dodam, iż w zeszłym roku polska branża dostała od Spotify 32 miliony dolarów, czyli prawie dziesięć razy mniej niż FC Barcelona. I to mimo takiego rozkosznego fragmentu w oświadczeniu: „W 2022 r. IFPI (pol. Międzynarodowa Federacja Przemysłu Fonograficznego) ogłosiła, iż polski sektor muzyczny stał się dwudziestym co do wielkości rynkiem muzycznym na świecie”. Dwudziesty rynek na świecie to dla Spotify wciąż mniej niż pół podcastera i pół klubu piłkarskiego.
Ton oświadczenia Spotify jest doprawdy kuriozalny, rozpięty między groźbami a kłamstwami. Co może świadczyć o jednym: gigant czuje oddech regulacji na karku. To wierzganie może być odczytane jako akt desperacji, ale to bardziej pokaz siły. Czy podziała na wyobraźnię Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, zdominowanego przez wyznawców religii kapitalistycznej? Być może. W końcu wystarczyła jedna wizyta streamera wideo, żeby zapisy o tantiemach z internetu wyparowały z treści nowelizacji.
„Siła” i „rozwój”
W swojej najnowszej książce, Technofeudalism: What Killed Capitalism, Janis Warufakis stawia mroczną tezę. Duża część społeczeństwa niczym chłopi pańszczyźniani pracuje za darmo na cyfrowych polach należących do technologicznych gigantów. Bez wątpienia jednym z największych sukcesów big tech jest rozmontowanie tradycyjnych stosunków pracy i ukrycie darmowej pracy na ich rzecz pod strzałami z dopaminy mediów społecznościowych. Daniel Ek i Spotify chcą muzyki przyszłości, którą już dobrze znamy z Facebooka czy Instagrama: ludzie za darmo generują treści, a owoce tej pracy zgarniają demony na szczycie piramidy kapitału. Mimo prezentowanej maski troskliwego mecenasa kultury streamingowy gigant celuje w jej zniszczenie.
„Jesteśmy przekonani, iż wprowadzenie obowiązku podwójnej opłaty za tę samą muzykę będzie miało szkodliwy wpływ na polski przemysł muzyczny, polskich artystów i konsumentów, dlatego wzywamy rząd do podjęcia działań już teraz, aby temu zapobiec i sprawić, iż polski przemysł muzyczny pozostanie silny i przez cały czas będzie się rozwijał” – czytamy dalej w oświadczeniu. Przywołane tutaj „siła” i „rozwój” pojawiają się w kontekście branży muzycznej pomimo, a nie dzięki Spotify. Ale dobrze wiedzieć, iż choćby korporacja czasami zrzuca maskę i macha batem nad głowami plebsu. Im więcej ludzi zrozumie, kto w tej sytuacji jest wrogiem społeczeństwa, tym lepiej.
**
Paweł Klimczak – dziennikarz, muzyk, DJ. Od lat zajmuje się branżą muzyczną w kontekście społecznym, politycznym i ekonomicznym. Ostatnio bada nowe formy ludowości i eksploruje możliwości adaptacji muzyki ludowej do nowej rzeczywistości brzmieniowej. Bezwstydny nerd i stoner.