To był szczyt fascynacji Bowiego nazistami, która wymknęła się spod kontroli jeszcze w tym samym miesiącu, po koncercie w Sztokholmie. Tam artysta – wystylizowany wtedy na postać Thin White Duke’a – wypowiedział jedne z bardziej kontrowersyjnych zdań w karierze: „Wierzę, iż przydałby się Brytanii faszystowski przywódca”. Ile w tym było pozy, a ile szczerości? Już wcześniej, w wywiadzie dla „Playboya”, artysta mówił o Hitlerze jako o „jednej z pierwszych gwiazd rocka”. „Obejrzyjcie filmy i zobaczcie, jak się ruszał, był w tym dobry jak Mick Jagger” – dodawał Bowie.
Przypomina dziś te słowa Daniel Rachel, autor wydanej właśnie książki „This Ain’t Rock’n’Roll. Pop Music, the Swastika and the Third Reich” („To nie rock’n’roll. Muzyka pop, swastyka i Trzecia Rzesza”). Przygląda się w niej obsesji gwiazd rocka – i nie tylko – na punkcie nazistowskiej symboliki.
Przypadek Bowiego jest znamienny. W pewnym momencie sam o sobie mówił, iż byłby z niego świetny Hitler. A kiedy po dwóch latach nieobecności – spędzonych w znacznej mierze w Berlinie – w tym samym 1976 r.
















