Historia Pierwszego - Epilog

krancowo-postapokaliptycznaopowiescinternetowa.com 2 lat temu

Część I

‘’Żaden bohater’’

Życie w Nowym Świecie nigdy nie należało do najłatwiejszych. Trudno było tylko ocenić co utrudniało je najbardziej: ludzie, błędy czy niewykształceni? W zależności od tego kto, gdzie i w jakim okresie powrócił z zawieszenia, mógł w tym temacie udzielać zgoła odmiennych odpowiedzi.

Biorąc pod uwagę wyłącznie Krańcowo z czasów gdy powstawała i formowała się „kasta” weteranów, większość odpowiadałaby bez wahania, iż „nic nie zgotuje ci losu gorszego niż drugi człowiek”.

Chociaż w późniejszych latach weterani uważani będą przez wielu nowoprzybyłych za wzory do naśladowania, zawadiaków, którzy potrafili poradzić sobie w niegościnnym świecie bez niczyjej pomocy, honorowych wojowników mierzących się bez strachu z potworami i przestrzegających niepisanego kodeksu, a wreszcie odkrywców, którzy rozgryźli i spisali zasady Nowego Świata to prawda o ich początkach nie jest wcale tak piękna jak legenda, która dookoła nich narośnie.

Mało kto wspomina, iż przed przysięgą złożoną „Wilkowi” weterani byli po prostu w większości zorganizowanymi opryszkami, z których każdy dbał tylko o siebie i własny interes.

Ironią jest, iż w przyszłości wielu prawdziwych weteranów potępiać będzie Zarzecze za „ustrój” jaki panował na ich terenie. Zamiatając jednocześnie pod dywan, iż „Pierwokracja” zaczynała się tworzyć również po ich stronie miasta. Bolesna prawda była taka, iż gdyby nie powstanie Armii Daniela, nowoprzybyłych w Centrum nie czekałby wcale lepszy los niż ich odpowiedników zza kwaśnej rzeki.

Początki tego widać było już w założeniach Brygady 90. Chociaż rządzący nią Dziewiąty nie wykluczał pomagania nowoprzybyłym i wcielania ich w szeregi organizacji to stawiał ich zdecydowanie niżej niż ludzi, którzy pojawili się w czasie Wielkiego Wyrzutu.

Weterani niezrzeszeni w ramach tej organizacji widzieli w nowoprzybyłych jedynie konkurencję do zapasów w mieście i przez to niejednokrotnie obchodzili się z nimi bardzo brutalnie. Mężczyzn często bito i ograbiano ze wszystkiego co mieli, a ładne kobiety wcielano siłą do grup i wykorzystywano.

Ponieważ Prawo Trzech zaczynało dopiero kiełkować, a potwory obdarzone zmysłem wyczuwania ludzi pojawiały się jeszcze bardzo nielicznie, weterani tworzyli dużo większe wspólnoty niż miało to miejsce w późniejszym czasie. Zdarzało się, iż duże ugrupowania przyjmowały w swoje szeregi nowoprzybyłych, ale los jaki ich spotykał w takiej gromadzie kilka różnił się od niewolnictwa.

Daniel i jego przyszli towarzysze trafią więc w przyszłości na bardzo podatny grunt dla stworzenia Armii. Zrozpaczeni nowoprzybyli z desperacją szukać będą jakiejś grupy, która mogłaby im zapewnić bezpieczeństwo i los lepszy niż gotowali im ówcześni „władcy” Krańcowa.

Nim jednak powstanie Amii zmieni wszystko, ponownie przetasowując rozkład sił, dojdzie wcześniej do małego incydentu, który kilka mniej zamiesza w późniejszym świecie.

Pewną niezapamiętaną ulicą Krańcowa zmierzała grupa, którą bez zbędnej przesady określić można było „Łowcami Niewolników”. Była to jedna z pierwszych i na szczęście jednocześnie ostatnich jakie powstały w mieście. Jej przywódca nazywany Mopsem, ze względu na swój „bokserski nos”, słabo radził sobie z odnajdywaniem zapasów czy wody. Miał za to wyjątkowo talent do odszukiwania kryjówek ludzi.

Herszt znalazł w tym sposób na utrzymanie dla swojej pięcioosobowej bandy. Odnalezionych nowoprzybyłych ograbiał, a potem wymieniał ich na to co było akurat potrzebne. Nie był też szczególnie wybredny co do klientów. Zdarzało mu się choćby handlować z kanibalami, którzy potępiani byli przez niemal wszystkich żyjących wtedy w mieście. Te transakcje, chociaż opłacalne, zachowywał jednak dla siebie.

Tego dnia banda Mopsa prowadziła aż czwórkę potencjalnych niewolników.

Urodziwą kobietę przed trzydziestką o ciemnych włosach i szczupłej sylwetce, dużo młodszą nastolatkę, która chociaż nie była szczególnie atrakcyjna, to przez wiek i tak mogła uchodzić za łatwy materiał na sprzedaż, dobrze odżywionego mężczyznę o silnych ramionach oraz wyjątkowo mizernego chłopaczka z jasnymi prawie białymi włosami i twarzą tak obitą jakby służył ekipie za worek treningowy.

Dla bandy nie była to standardowa trasa, którą podróżowali. Mops próbował tym razem przekraść się przez terytorium Kanibali niezauważony. Robił to jednak nie ze strachu, a z czysto biznesowych pobudek. Kanibale skupowali praktycznie wszystkich ludzi, ale najwięcej płacili oczywiście za otyłych. Gdyby natrafili w tym momencie na jakąś wygłodniałą grupę, mogliby zostać delikatnie ujmując przymuszeni do handlu.

Za dwie szczupłe dziewczyny i żylastych mężczyzn nie zgarnęliby fortuny. Dużo bardziej opłacało się ominąć ludojadów i sprzedać kobiety jakiejś grupie weteranów. Mężczyzn dorzucić ewentualnie za symboliczną opłatą.

Z początku droga mijała im nerwowo, ale bez większych przeszkód. Mops miał już nadzieję, iż uda im się przedostać w miarę spokojnie aż do centrum. Wtedy jeden z jego kompanów uniósł rękę pokazując na pobliski budynek.

Herszt przeklinał już pod nosem myśląc, iż gdzieś w oknie błysnęła jak zdjęta z Grabarza czerwona szata. Jego ponure spojrzenie padło na dom wskazany przez kompana, ale to co ujrzał nie było tym czego się spodziewał.

Pod ścianą siedział jakiś dziwny mężczyzna. Na pewno nie był on ani Kanibalem ani nowoprzybyłym. Nosił czarny wojskowy strój, kamizelkę kuloodporną i co najdziwniejsze maskę przeciwgazową. To nieco zaciekawiło Mopsa. Nie były to raczej rejony gdzie weterani zapuszczali się szczególnie chętnie. A już na pewno nie takie gdzie siedzieli sobie jak gdyby nigdy nic, pod murem budynku.

Rozkazując dwóm swoim kompanom by pilnowali „towaru” ruszył w obstawie pozostałych ludzi w stronę tajemniczej postaci.

Siedzący na ziemi mężczyzna nie zareagował choćby gdy stanęli tuż nad nim. Przez przyciemnione szkła maski nie było widać oczu więc obcy mógł spać. Tylko czemu miałby to robić w takim miejscu?

Mops popatrzył zdziwiony po swoich kompanach i w końcu nabierając powietrza zawołał sarkastycznie. – Hej kolego! Zgubiłeś się?

Obcy nie poruszył się. Jedynie jego maska nieco wklęsła gdy nabierał powietrza by odpowiedzieć. – Nie jestem twoim kolegą i doskonale wiem gdzie jestem. – stwierdził głosem tak sennym jakby właśnie przerwano mu drzemkę.

Herszt uśmiechnął się pod nosem. – Skoro wiesz gdzie jesteś to musisz być naprawdę odważny… Śpisz tu sobie pod chmurką gdy w każdej chwili mogą cię dopaść Kanibale.

- Nie zrobią tego… - odparł zamaskowany przeciągając się. – Na sam mój widok zaczynają uciekać… - stwierdził dodając po chwili jadowite. - I słusznie…

Mops słysząc to zaśmiał się pytając z jawną kpiną – Kawał z ciebie weterana, co?! – jego towarzysze parsknęli, a sam Herszt ciągnął zaczepki dalej. - Powiedz, bo nie przypominam sobie twarzy. Byłeś w Brygadzie 90?

- Nie widzisz mojej twarzy i nie, nie byłem. – odparł nieznajomy dodając po chwili zupełnie innym dużo ostrzejszym tonem. - Nie mam czasu w zabawę w prowokacje. jeżeli chcecie zrobić coś głupiego to do dzieła! Ostrzegam tylko lojalnie! Jak już zaczniemy żadnemu z was nie daruję życia...

Twarz Mopsa zmarszczyła się, a stojący najbliżej niego kamrat wyszeptał – To jakiś świr…

- Świr nie świr… - stwierdził Herszt nachylając się nad mężczyzną tak, iż prawie zetknęli się twarzami. – Uważałbym z zrzucaniem gróźb gdy jestem sam i nie mam choćby wyciągniętej broni… - Ponieważ obcy nie zareagował na tę jawną pogróżkę, szef łowców spytał już dużo groźniej. – Wiesz, iż mógłbym cię w tym momencie wciągnąć do naszej trzody? He? Sprzedać jakiejś grupie żebyś robił im za żywą tarczę? Na twoje szczęście mam ogromny szacunek do braci weteranów. – stwierdził niespodziewanie. - Dlatego pozwolę ci odejść. Za bezczelność zapłacisz tylko kamizelką kuloodporną. I zdejmij tę durną maskę... Tak, ją też sobie wezmę…

W tym momencie zamaskowany westchnął. – Trudno… Najwidoczniej nie będzie mi dane odpocząć przed odwiedzinami. – mówiąc to odchylił się i nagle huknął czołem wprost w połamany nos Mopsa.

Herszt cofnął się natychmiast przykładając do twarzy rękę i spoglądając potem na nią jakby nie mógł uwierzyć w to co się stało.

Mężczyzna podniósł się międzyczasie na równe nogi, a Mops ryknął na niego sięgając po broń. – Rozbieraj się kurwo! BĘDZIESZ ZAPIERDALAŁ DO CENTRUM NAGI!

- Nie. – westchnął mężczyzna i złapał Herszta za rękę z rewolwerem.

W tym momencie Mops poczuł taki ból jakiego nie czuł w całym swoim życiu. Miał wrażenie, iż przedramię ściska mu jakieś przemysłowe imadło. Chciał nacisnąć spust, bo lufa jego broni skierowana była prosto w mężczyznę, ale nie był w stanie zmusić swoich palców żeby się poruszyły. Po chwili kość w jego przedramieniu pękła z głośnym trzaskiem rozrywając przy tym skórę. Z rany wystawał mu teraz bielący się kikut.

Mops padł na kolana, ale mężczyzna wciąż nie puścił jego ręki. Po chwili krótkim szarpnięciem oderwał wiszącą część z taką łatwością jakby rwał kartkę papieru. Herszt wydał z siebie niewyobrażalny wrzask, a zamaskowany mężczyzna wyciągnął rewolwer z oderwanej dłoni. Nim ktokolwiek z obstawy zdążył zareagować, obcy przyłożył Mopsowi do głowy lufę jego własnej broni i wystrzelił.

Obstawa herszta przypatrywała się temu po prostu zmrożona. Dopiero śmierć szefa otrzeźwiła ich nieco. Zerkając pobieżnie na maczety w swoich dłoniach chcieli już uciekać, ale wtedy obcy zrobił coś czego nikt by się nie spodziewał. Upuścił rewolwer na ziemię.

Widząc rozbrojonego zamaskowanego łowcy zawahali się. Mężczyzna praktycznie oderwał ich szefowi rękę jakby był lalką. Z drugiej uznali, iż we dwóch mają jednak przewagę. Wymieniając krótkie skinienia głowy obaj ruszyli gotowi pomścić swojego szefa.

Gdy pierwszy z nich dobiegł do zamaskowanego i próbował rąbnąć go maczetą, ten zasłonił się przed ciosem wyciągniętą ręką. Łowca był pewien, iż ostrze po prostu przetnie ją na pół, ale zamiast tego poczuł jakby rąbnął nim w stalową rurę. Po tym sprężynującym ciosie nie zdołał utrzymać rękojeści i maczeta z brzękiem upadła na asfalt.

Mężczyzna w masce skontrował błyskawicznie uderzając łowcę w twarz. Nie był to jednak zwykły cios. Przez chwilę głowa poganiacza niewolników wyglądała jakby była ogromnym „gniotkiem” w którego ktoś rąbnął piąchą. Jego nos zapadł się do środka, podobnie jak większość szczęki. Oczy prawie wypadły mu z oczodołów i skierowały praktycznie w swoją stronę. Nie przypominało to w ogóle rany jaką mógł zadać normalny człowiek.

Łowca dotknął swojej twarzy, a po chwili ze wszystkich otworów na niej zaczęła mu wyciekać krew. Nie minęła sekunda jak padł martwy na ziemię.

Drugi z obstawy zatrzymał się zmrożony tym widokiem i błyskawicznie zawrócił. Nim jednak zdążył odbiec choćby krok, zamaskowany uderzył go w plecy między łopatkami. Dźwięk pękających żeber był tak głośny, iż usłyszeli go choćby stojący w oddali niewolnicy i ich strażnicy.

Dla pozostałych dwóch łowców to było już za dużo. Zostawiając niewolników rzucili się do ucieczki. Mężczyzna w masce stał przez chwilę aż w końcu odetchnął ciężko. – Przecież powiedziałem, iż żaden miał nie przeżyć… - mówiąc to podniósł rewolwer nieżyjącego już Mopsa.

Mierząc przez chwilę zaczął strzelać uciekającym w plecy, a łowcy padli rażeni pociskami.

Na placu żywi zostali już tylko niewolnicy oraz zamaskowany mężczyzna. Dawne ofiary wpatrywały się w obcego z przerażeniem, ale on wypuścił broń z ręki i usiadł z powrotem pod ścianą budynku.

Czwórka szczęśliwie ocalonych popatrzyła po sobie i kilkoma wymownymi gestami zdecydowała, iż podejdą bliżej do tajemniczej postaci. Zatrzymując się zaledwie o krok od mężczyzny wymienili kilka sugestywnych spojrzeń i w końcu starsza z kobiet wciągnęła powietrze by coś powiedzieć. Zamaskowany wszedł jej jednak w słowo. – Nie dziękujcie i nie wyobrażajcie sobie za dużo. Gdyby zostawili mnie w spokoju nie przejąłbym się waszym losem… Skoro już jednak Nowy Świat dał wam przez głupotę ich wodza szansę na przetrwanie wykorzystajcie ją dobrze. A teraz zostawcie mnie w spokoju.

Dawni niewolnicy znów popatrzyli po sobie, ale żadne z nich się nie poruszyło. Mężczyzna w masce poradził sobie bez problemu z bandą łowców. To oznaczało, iż musiał się posługiwać błędami. W ich oczach był teraz na poziomie nadczłowieka. A kto nie chciałby znaleźć się pod opieką herosa?

Tym razem to młodsza dziewczyna spróbowała się odezwać. – Rozumiem, ale my i tak…Naprawdę jesteśmy wdzięczni… Bez względu na to jakie miałeś pobudki… - załkała, a łzy wielkości grochów nabiegły jej do oczu. - Gdybyśmy mogli zostać z tobą, na pewno znaleźlibyśmy sposób by się odwdzięczyć...

- Nie możecie. – odparł chłodno zamaskowany mężczyzna odwracając się w przeciwną stronę. – Wynoście się stąd…

Wtedy starsza przejęła inicjatywę. – A może chociaż ja mogłabym z tobą zostać? – spytała nagle zmieniając głos na taki, który miał chyba brzmieć uwodzicielsko. – Mogłabym… Mogłabym wtedy jakoś umilić ci czas…

- Dziwka! – krzyknął większy z mężczyzn, ale kobieta zupełnie go zignorowała.

Kucając obok zamaskowanego oparła mu sugestywnie rękę na udzie. Ten jednak strącił ją natychmiast podrywając się gwałtownie z miejsca. – KONIEC ROZMÓW! Liczę do pięciu, a potem zabiję każdego, który tu zostanie! – ryknął wściekle.

- Nie możesz! – krzyknęła kobieta, a jej młodsza towarzyszka cofnęła się przerażona.

- Jeden! – zawołał zamaskowany.

- Proszę, my naprawdę potrzebujemy pomocy! – zakwiliła dziewczyna.

- Dwa!

- Tak się nie postępuje! Przecież nas uratowałeś – zawołał oburzony mężczyzna.

- TRZY!

W tym momencie prawie wszyscy zaczęli się cofać, a potem rzucili do panicznej ucieczki. Na ulicy został tylko blondyn z obitą twarzą. Chłopak wpatrywał się pustym wzrokiem w ziemię i choćby nie próbował odejść. Zamaskowany podszedł do niego i chwycił za szyję z siłą imadła. Twarz chłopaka momentalnie zrobiła się blada, ale nie wyglądał na przestraszonego. Wydusił z siebie jedynie ciche. - Tylko szybko… Proszę…

Zamaskowany ściskał go jeszcze przez chwilę, aż w końcu odpuścił zrezygnowany. Białowłosy padł na kolana dysząc ciężko, a dusiciel rozsiadł się z powrotem pod oknem. Siedział tam przez chwilę w milczeniu, aż w końcu zerkając gdzieś w bok spytał. – Co z twoją twarzą? Ukarali cię, bo próbowałeś uciec?

- Wyglądam ci na kogoś kto próbowałby uciec? – odparł chłopak chrapliwym głosem. – Zresztą co cię to obchodzi?! Nie miałeś mnie przypadkiem zabić? Użyj jakiegoś błędu i wymaż mnie z istnienia…

Mężczyzna w masce obrócił się w jego stronę. – jeżeli tak ci do tego śpiesznie, możesz umrzeć choćby bez mojej ingerencji. – odparł chłodno dodając po chwili jakby do siebie. - Najbardziej przygnębiają mnie ludzie, którzy na własny koniec spoglądają z nadzieją…

- Nadzieja? – prychnął chłopak. – Od dawna nie miałem żadnej! Bez względu na to czy to Stary czy Nowy Świat.

- Wiesz czym są błędy. Używasz określenia Stary i Nowy świat. – stwierdził nagle zamaskowany. – Przebywałeś wśród weteranów.

Chłopak usiadł po turecku na ziemi przygryzając nerwowo wargę. - Jestem tu bardzo długo. Tak długo, iż na mnie też mógłbyś mówić per weteran. – odparł głosem pełnym zawiści. – Moje problemy nie zaczęły się w Nowym Świecie… One przyszły za mną ze Starego…

- Dziwne. – wtrącił zamaskowany bardzo sennym głosem. – Czy jedną z zasad weteranów nie była czasem „Carte Blanche”? Słyszałem, iż w Brygadzie 90 było sporo ludzi z nieciekawą przeszłością, a jednak nikt ich za to nie zniewalał… To wątpliwy „przywilej” zarezerwowany raczej dla nowoprzybyłych…

Chłopak popatrzył w ziemię z dziwnym uśmiechem pod nosem. – A ty miałeś w ogóle styczność z weteranami? Bo chyba nie wiesz czego tyczy się ta zasada i skąd się w ogóle wzięła…

Zamaskowany pokręcił głową. – Powiedzmy, iż trzymam się na uboczu. Czasem coś do mnie dotrze, ale w tej chwili mam dość własnych kłopotów by przywiązywać do tego wagę.

- No tak… - westchnął blondyn. – To pozwól, iż ci to wyjaśnię. „Czysta Karta” o której mówisz, nie ma nic w wspólnego z „Nowym Początkiem w Nowym Świecie”, a jest podyktowana czystym strachem przed konsekwencjami! – stwierdził, a przez jego głos przelewała się masa zawiści. – Mało kto wierzy już, iż Krańcowo zostanie ocalone. Ale jest całkiem sporo ludzi którzy myślą, iż z miasta da się uciec. Tylko, iż nie ma tu już nikogo kto nie miałby jakiegoś ciężkiego grzechu na sumieniu. Jak wrócić do cywilizacji gdy jest się gwałcicielem, mordercą albo sadystą? Dlatego Weterani nie mówią o tym kim byli! choćby nie podają sobie nawzajem imion… Bo przecież gdyby się wydostali to chcieliby wrócić do starego życia, do tego kim byli wcześniej! Pseudonimu można się wyprzeć tak jak tego co zrobiło się w Krańcowie… Nikt nie chce żeby inni wiedzieli o nim zbyt dużo, a najgorszy wróg to ten, który zna cię ze Starego Świata…

Zamaskowany słuchał w milczeniu wtrącając w końcu. – Hmm… To co takiego musiałeś zrobić, iż w towarzystwie gwałcicieli, morderców i sadystów zostałeś uznany za persona non grata?

Białowłosy popatrzył przez chwilę na swojego rozmówcę. – Brzmisz jakbyś był kiedyś nauczycielem, wtrącasz masę dziwnych słów do rozmowy… - Zamaskowany wzruszył ramionami, a chłopak machnął ręką – Nieważne… Opowiem ci o mojej zbrodni. Może uznasz wtedy, iż jednak chcesz mnie zabić… Może tak ma właśnie być… - mężczyzna w masce przechylił delikatnie głowę wyraźnie zaskoczony, ale uważnie wsłuchał się w słowa jakie padły z ust białowłosego. - … Gdy byłem jeszcze w szkole miałem kolegę. Takie naprawdę dobrego. Naprawdę wyjątkowego… Tylko, iż dla mnie znaczył on coś więcej… Rozumiesz?

- Domyślam się. – odparł szorstko zamaskowany, a chłopaczek kontynuował.

- W końcu nie mogłem znieść ukrywania tego. Powiedziałem mu, iż coś do niego czuję, a on odwrócił się ode mnie… Nie miałem mu tego za złe. Gdzieś w środku czułem, iż tak to się skończy…Tylko liczyłem, iż ze względu na naszą dawną znajomość zachowa to dla siebie… Ale on rozpowiedział o tym … Wszyscy dowiedzieli się kim jestem i zaczęło się moje piekło. Najpierw w szkole, potem na osiedlu, a w końcu w całym mieście… Od tamtej pory nigdzie nie miałem spokoju…

Zamaskowany pokręcił głową. – Jestem człowiekiem o konserwatywnych poglądach. W czasach mojej młodości takie coś nazywane było dewiacją. Dlatego skłamałbym gdybym powiedział, iż mnie to nie razi… - chłopak zamknął w tym momencie oczy z miną jakby spodziewał się usłyszeć coś takiego.– Nie mniej, nie uważam by to było coś za co zasłużyłeś od razu na potępienie. – dodał po chwili, a białowłosy spojrzał na niego zdziwiony.

- Czyli co? Nie żałujesz, iż mnie nie udusiłeś? Czy może teraz masz ochotę umyć rękę, bo dotknąłeś pedała…? - prychnął chłopak.

Mężczyzna w masce westchnął. – Tak samo jak homoseksualistów, nie potrafię zrozumieć fanów rubensowskich kształtów. Razi mnie to w bardzo podobny sposób, ale nie znaczy, iż mam ochotę pozbawić życia każdego kto woli skrajnie otyłe kobiety…

- Raczej nie masz problemów z zabijaniem. – stwierdził chłopak spoglądając znacząco na ciało Herszta leżące na ziemi.

- Uważasz, iż był dobrym człowiekiem? Zasłużył na drugą szasnę? – spytał ironicznie zamaskowany.

- Chyba oszalałeś! Był najgorszą szują jaką nosiła ziemia! – zawołał chłopak. – Ale nie zrobiłby ci krzywdy ze względu na twój status! Miałem wrażenie, iż to ty go sprowokowałeś…

- Kto to wie… - stwierdził mężczyzna w masce.

Blondyn oparł się rękami o ziemię. – Czyli wbrew temu co mówiłeś to nie był przypadek. Chciałeś nas uwolnić! Czemu potem groziłeś nam śmiercią?

- Może pomogłem wam, bo sumienie nie dałoby mi spokoju? A może wcale wam nie pomogłem. W takim miejscu jak to każdy powinien odpowiadać za siebie. Gdy zaczynasz dokonywać wyborów za kogoś, przejmujesz na siebie odpowiedzialność za to co się z nim stanie. Ja już nigdy nie dam się w to wpakować… Ludzie mają znacznie większy wpływ na swoje życie niż sami chcą przyznać. - westchnął zamaskowany obracając wizjery w stronę chłopaka. – Wiesz dlaczego świat cię gnębił i gnębi dalej? Nie dlatego, iż jesteś gejem… Ale dlatego, iż dałeś się wcisnąć w ramy ofiary! Oprawcy szukają łatwych celów, a ty zamiast się postawić pozwalałeś im na to…

- ŁATWO CI POWIEDZIEĆ! – krzyknął chłopak. – Łamiesz ludziom ręce jak zapałki! Ja byłem sam... Słaby… A ich było tak wielu…

- Tutaj też? – spytał zamaskowany. – Wszystkich którzy wiedzieli o tobie? O tym kim jesteś? Czy może spotkałeś jednego i pozwoliłeś mu by znowu zrobił z ciebie swój podnóżek. Niech zgadnę, jeszcze pewnie sam się go trzymałeś i pozwoliłeś by traktował cię jak popychadło, bo nie musiałeś być dzięki temu sam…

- NIEWAŻNE! – krzyknął chłopak, a do jego oczu nabiegły łzy. – Co za różnica jak to się zaczęło. Byłem już w tylu grupach! Jako żywa tarcza, tragarz albo worek do bicia. Wszyscy już wiedzą kim jestem i nigdzie nie będę miał życia…Mam już po prostu dość… Chcę żeby to się skończyło.

Zamaskowany spojrzał na chłopaka. – o ile chcesz żeby to się skończyło ja za ciebie tego nie zrobię. Tam leży rewolwer tego gościa i chyba jest w nim jeszcze kula. Jak się zabijesz, zachowam się przyzwoicie. Obiecuję cię pochować żeby twoich zwłok nie pożarły potwory… - Chłopak popatrzył przerażony, ale to nie był koniec wywodu mężczyzny. – Pamiętaj tylko, iż gdy już to zrobisz niczego więcej nie zmienisz. Ci, którzy cię dręczyli dalej będą żyć z satysfakcją, iż umarłeś przed nimi… jeżeli natomiast chcesz spróbować czegoś innego, mogę dać ci szansę. – zamaskowany sięgnął do swojej kamizelki i wyciągnął z niej klucz od domu. – Na ulicy Różanej 21a znajduje się piętrowy budynek. Ma ukrytą pod dywanem piwnicę. Znajdziesz w niej broń, amunicję, jedzenie i choćby wojskowy mundur. Wszystko czego potrzebujesz by wedle obecnych standardów nazywać się „weteranem”.

Chłopak popatrzył niepewnie. – Czemu miałbyś mi to dać?

- Bo już tego nie potrzebuję… – odparł zamaskowany. - I wiem jak to jest czuć ból, który nie chce się skończyć… Po prostu wiem.

Chłopaczek wziął od mężczyzny klucz i przyjrzał mu się uważnie. – Kim ty w ogóle jesteś?

- To bez znaczenia… - odparł mężczyzna.

Blondyn przyglądał się przez chwilę kluczowi ściskając go w rękach. – Nie mógłbym tak po prostu przyjąć czegoś tak cennego… Muszę dać ci coś w zamian... Pohandlujmy!

- Byłeś chyba niewolnikiem? – dopytał zamaskowany. – Czy to nie wiąże się z tym, iż nie masz nic swojego?

- Martwy niewolnik nie przedstawia wartości. – odparł chłopak. – A mnie często posyłano jako pierwszego do przeszukiwania domów, pozwolili mi więc zachować nóż. A ja znalazłem naprawdę wyjątkowy nóż… - Zamaskowany przyjrzał się jak białowłosy wyciągnął spod bluzy broń. Miała ona czarną rękojeść, a jej ostrze rozszerzało się na końcu. – Nikt o tym nie wiedział, bo by mi go odebrano, ale kryje w sobie błąd. o ile go upuścisz albo nim rzucisz, wróci on do twojej ręki. - W tym momencie chłopak cisnął nożem w dal. Po chwili przy jego dłoni pojawiło się coś na kształt mgły, a broń po chwili zmaterializowała mu się w zaciśniętych palcach. – Niezbyt to użyteczne, bo nie nadaje się do rzucania, ale zawsze miał dla mnie wyjątkową wartość. – stwierdził przyglądając mu się z żalem. – Proszę, przyjmij go!

Zamaskowany wziął ostrze do ręki przyglądając mu się przez szkła w masce. – To cenny prezent… Skąd wiesz, iż cię nie okłamałem? Może w tym domu do którego cię posłałem nic nie ma? Dlaczego chcesz mi go dać?

Chłopak podrapał się po głowie. – Bo z jakiegoś powodu wydajesz się szczery…

- Ciekawe. – stwierdził mężczyzna podnosząc się. – Za chwilę będę miał tutaj gościa. To spotkanie w które wolałbym aby nikt nie ingerował, więc musimy się pożegnać.

- Rozumiem. – odparł chłopak również wstając. – To… W takim układzie do zobaczenia…

- Wątpię. – odparł mężczyzna. – Ale kto tak naprawdę zna przyszłość?

Białowłosy pożegnał się i ruszył w głąb miasta. Zupełnie nieświadomy, iż nie minie kilka miesięcy jak stanie się jedną z najbardziej znanych person Krańcowa. Wykorzystując swoje doświadczenie, dary jakie otrzymał od zamaskowanego mężczyzny oraz trochę szczęścia utworzy on małą placówkę handlową, która w niedługim czasie stanie się jednym z najważniejszym punktów w mieście, na stałe wpisując nazwę Bajkolandia do historii Krańcowa.

***

Pierwszy stał pośrodku drogi bawiąc się dziwnym nożem jaki dostał od niemniej dziwnego chłopaka. Błąd jaki się w nim krył wyczuwał bardzo wyraźnie, ale białowłosy musiał nie umieć na niego wpływać, bo dawał on znacznie większe możliwości niż te, które pokazał. Chowając nóż do kieszeni już po chwili przywołał go z powrotem do ręki mimo, iż oryginał ciągle w niej tkwił. Skupiając się był w stanie przywoływać kolejne i kolejne ostrza…

- Ciekawe… - pomyślał oddychając ciężko, a ze zmęczenia zakręciło mu się w głowie.

Od momentu gdy przed kilkoma miesiącami uciekł z Zakładów Chemicznych nie zaznał choćby chwili spokoju. Delimer przez cały czas deptał mu po piętach. Gdyby nie tajemnicza moc jaka przebudziła się w nim, gdy był już na skraju śmieci, prawdopodobnie już dawno byłby martwy.

W chwilach wycieńczenia gdy zaczynał bać się o to, iż nie da już rady, ta tajemnicza siła dawała mu kolejny i kolejny zastrzyk energii. Dzięki temu był w stanie unikać potwora przez niewyobrażalnie długi czas. Już dawno zdał sobie jednak sprawę, iż przecież nie może uciekać wiecznie.

Dlatego stoczył z potworem walkę, a potem kolejną i kolejną. Za każdym razem próbował odnaleźć inny sposób na pokonanie bestii. Jego pierwszym pomysłem było zgromadzenie jak największej liczby broni. Zaczął więc polować na szabrowników i weteranów odbierając im uzbrojenie, które notabene i tak w większości pochodziło z jego kryjówek.

Dzięki swoim nowym umiejętnością był w stanie toczyć walkę z całymi grupami ludzi i zawsze wychodził z tego bez szwanku. Niestety z Delimerem nie szło mu tak dobrze. Mimo, iż przez dwa dni regularnie ostrzeliwał potwora, ten wciąż niestrudzenie kroczył za nim.

Kolejne sposoby których się chwytał były coraz bardziej abstrakcyjne. Delimer był podpalany, uderzany łychą koparki, a choćby oberwał prowizoryczną bombą. Niestety, żadna z ran jaką otrzymał nie była śmiertelna, a te które mogłyby go spowolnić goiły się na nim wyjątkowo szybko. Pierwszy stoczył z potworem niezliczoną ilość starć, ale to miało być jego ostatnie. Zdecydował już dawno, iż o ile nie zdoła pokonać potwora tym razem uda się za Grześkiem na tamtą stronę.

Do ostatniej walki stanął już adekwatnie bezbronny. Chciał w niej wykorzystać wyłącznie te dziwne nabyte umiejętności, które w trakcie swojej ucieczki testował i badał niestrudzenie. o ile coś mogło pokonać potwora, było to właśnie to.

Na bestię czekał w pobliżu granicy, bo gdyby walka nie poszła po jego myśli, miał po prostu zamiar przejść poza Krańcowo bez zbędnego zwlekania.

W końcu zgodnie z jego przewidywaniami, potwór pojawił się i krocząc powoli ruszył w jego stronę.

Przez cały czas gdy bawili się w tego okrutnego kotka i myszkę, zdążył napatrzeć się na niego jak na żadnego innego potwora nie licząc Agnieszki. Delimer był bardzo rosły. Szerokości co najmniej dwóch normalnych mężczyzn i nieco wyższy od Pierwszego. Maska spawalnicza na jego twarzy była bardzo zniszczona, farba zdzierała się do gołej blachy w wielu miejscach, a szkło było przeszyte pająkiem.

Potwór zatrzymał się na skraju ulicy. Robił to za każdym razem gdy znalazł się w pobliżu Pierwszego. Jakby musiał odczekać chwilę zanim przetrawi, iż znaleźli się tak blisko siebie. W końcu jednak ruszał nieśpiesznie niosąc nieubłaganą śmierć.

Pierwszy czuł już jak drży mu serce, a duszę mrozi uczucie strachu. Niemal natychmiast pojawiało się to dziwne napięcie i poczucie mocy. Przypływ siły nieco go uspokajał, a to powodowało z kolei odpływ mocy. Gdy ta znikała ponownie zaczynał się bać, a to powodowało jej powrót. Trwał tak w tej dziwnej paraboli, aż potwór nie był już na wyciągnięcie ręki. Stojąc przed Delimerem po prostu nie można było się nie bać, dlatego moc wzrastała w nim do niewyobrażalnego poziomu.

- Dziś to zakończymy. – wyszeptał Pierwszy drżącym głosem. – W ten czy inny sposób…

Delimer musiał w jakiś sposób to usłyszeć, bo zatrzymał się na chwilę, a jego maska drgnęła.

- Mam czasem wrażenie, iż rozumiesz znacznie więcej niż wszyscy przypuszczają. – westchnął Pierwszy. - Szkoda, iż nie możesz po prostu odpuścić.

W tym momencie Delimer jakby na dowód, zacisnął swoją wielką pięść i uderzył Pierwszego niczym kula burząca. Mężczyzna w ostatniej chwili zdołał zasłonić się rękoma. Chociaż miał wrażenie, iż siła tego ciosu powinna wyrzucić go w powietrze, moc utrzymała go na ziemi, a ręce zdołały odeprzeć atak. Odpychając ciężką pięść na bok, Pierwszy skontrował równie potężnym uderzeniem. Niemniej mimo, iż jego cios zdawał się przecinań powietrze z prędkością odrzutowca, potwór choćby na niego nie zareagował.

Niewzruszony Delimer wymierzył kolejny cios od góry. Zupełnie jakby chciał wbić Pierwszego w ziemię. Ten odskoczył w bok, ale nie zdołał uniknąć drugiej ręki potwora która, chwyciła go za głowę. Pierwszy poczuł jak filtr maski wgniata mu się w policzek, a hełm na głowie wygina się. Jego serce waliło jak szalone z przerażenia. Wtedy poczuł coś dziwnego. Jak energię biegnącą po kręgosłupie, która gromadziła się wraz z tym niewyobrażalnym strachem o własne życie. Z tą chęcią przetrwania, która wręcz paliła go w środku. Chwytając tą dziwną moc w dłonie poczuł jakby przez jego palce płynęły strumienie ciepłego prądu. Gdy od zgniecenia głowy dzieliły go sekundy wyprostował ręce,

Energia pochodząca z czystego błędu uderzyła w brzuch Delimera. Ten cofnął się wypuszczając głowę Pierwszego. Mężczyzna poczuł, iż to może być jego szansa. Nie opuszczając dłoni przelewał przez nie całą swoją wolę przetrwania, a niewykształcony cofał się coraz bardziej. Jego ubranie rozdzierało się, a na masce zaczęły pojawiając się pęknięcia. Niestety, Pierwszy czuł jak wraz z tą płynącą mocą opuszczają go siły.

Trwało to dziesięć długich sekund w trakcie których niewykształcony obrywał niewidzialną energią jak falą uderzeniową. Niestety, Pierwszy poczuł w końcu, iż się wypalił. Energia uciekła, a Delimer chociaż oberwał naprawdę mocno wciąż stał niewzruszony.

Padając na kolana Pierwszy odetchnął ciężko. – Więc spotkamy się po tamtej stronie…

Część II

Następstwa.

Gdy Pierwszy pokonał Delimera w Strefie Zamarcia i wrócił do Krańcowa, nie rozpoznał miasta, które opuścił. Miał wrażenie jakby w trakcie jego pobytu po tamtej stronie w normalnym świecie minął co najmniej rok. Krańcowo było pełne skłóconych ze sobą ludzi, potworów i oszołomione tajemniczą chorobą, która pojawiła się nie wiadomo skąd.

Nie mając na siebie pomysłu i czując ciągłą rozpacz po stracie jedynego przyjaciela, Pierwszy udał się na spotkanie z Danielem. Jedyną osobą co do której czuł w tym świecie jeszcze jakąś powinność.

Wspomógł on kuzyna w jego planach stworzenia Armii, która przeciwstawi się weteranom. Z jego pomocą oddział, który utworzył Daniel, zajął H-Market i na stałe oczyścił go z niewykształconych zamieniając w swoje źródło zaopatrzenia. Od tego momentu Armia Daniela zaczęła rozwijać się błyskawicznie, a z całego miasta ściągali ludzie niechętni weteranom. Wtedy też kuzyn Pierwszego okazał swoje prawdziwe oblicze… Oblicze, którego Pierwszy nie był w stanie znieść…

Kuba siedział przy ognisku przegarniając patykiem żar. Tuż obok niego zwinięta w kłębek spała ukryta w śpiworze Oli. W blasku ognia widział jej delikatną twarz, która marszczyła się jakby dziewczynie śniło się coś złego.

- Co innego oprócz koszmaru mogłoby ci się śnić w takim świecie. – westchnął wrzucając przypalony patyk do ognia.

Przez dłuższą chwilę wpatrywał się bezmyślnie w twarz dziewczyny, gdy nagle do jego uszu dobiegł odgłos kroków na trzeszczącej trawie. Pochylając się z karabinem w pogotowiu, zobaczył dwie ciemne postacie idące od strony miasta. Jedna z nich poświeciła w jego stronę latarką, dając kilka krótkich sygnałów.

Kuba odetchnął kładąc karabin obok siebie, a w świetle ognia pojawili się Briss i Janek. Mężczyźni rozsiedli się na kocach, oddychając ciężko jakby biegli przez dłuższy czas.

– To miejsce jest naprawdę dobre… - zaczął w końcu brat Oli. – Praktycznie nie widać ogniska, a jest tak daleko od jakichkolwiek zabudowań, iż choćby niewykształconych tu nie ściągniemy…

- Dlaczego tyle was nie było? – spytał z wyrzutem Kuba. – Oli się martwiła!... Na szczęście w końcu usnęła…

- Wybaczy mi gdy zobaczy co jej przyniosłem. – odparł mężczyzna wyciągając ze swojego plecaka orzechy w mlecznej czekoladzie. Kładąc opakowanie na poduszce swojej siostry zwrócił się z powrotem do Kuby. – Zeszło nam się, bo po drodze natknęliśmy się na niewykształconych…

- Raczej dlatego, iż zagadałeś się z tymi weteranami w sklepie. – wtrącił z wyrzutem Janek.

- No tak… To też…- westchnął Briss.

- Macie jakieś wieści? Co słychać na mieście? – spytał Kuba porzucając oburzony ton.

Briss popatrzył w ciemne bezgwiezdne niebo zbierając myśli. – Nic dobrego niestety… - zaczął w końcu marszcząc czoło. – Defekt dotyka coraz więcej osób. Podobno ta twoja znajoma Dix zbiera chorych w wieży ciśnień i próbuje im pomóc, ale na razie kilka z tego wychodzi. Nie wszystkim choćby udaje się do niej dotrzeć. Słyszałem, iż ktoś widział już trupa, który wyglądał jak źle odlany manekin. Bez oczu, nosa, czy ust…

- Jak tylko ktoś złapie objawy to w najlepszym wypadku go przepędzają, w najgorszym zabijają. – uzupełnił Janek. – Teraz zanim ktokolwiek się z tobą przywita, to oglądają ręce czy masz wszystkie paznokcie. Nie daj boże jak masz naturalnie gładką cerę. Wszyscy zrobili się paranoikami…

- Nie sądzę żeby to było zaraźliwe. – stwierdził nagle Kuba. – W każdym razie nie tak jak myślą o tym ludzie. Grupy weteranów i innych żyjących teraz w mieście egzystują w zbyt dużej izolacji by jakakolwiek choroba zakaźna mogła się między nimi swobodnie rozprzestrzeniać. Nie mówiąc już o tym, iż bardzo rzadko zdarza się by w jednej grupie występowały dwa przypadki. Myślę raczej, iż te dziwne objawy coś musi wywoływać…

- Tobie tu bliżej do lekarza. – stwierdził Briss. – My tylko wspomnieliśmy co robią ludzie. Poza tym choroba to nie jedyny problem. Armia Daniela rośnie coraz bardziej w siłę. Niedługo będzie ich więcej niż weteranów i to wszystkich możliwych. Słyszałem, iż jakiś gość na którego mówią Wilk próbuje zorganizować ludzi do wyprzedzającego uderzenia…

- I chuj mu z tego wyjdzie. – wtrącił Janek bawiąc się jednym ze swoich dredów. – Jakbym nie znał ludzi, a już zwłaszcza weteranów! Teraz gdy wszyscy już wiedzą, iż Daniel posługuje się błędami nikt się nie ruszy. A jeszcze te pogłoski, iż Pierwszy wrócił i zaczął go wspierać…

- Pierwszy nie żyje… - wtrącił oburzony Kuby, którego sama myśl o tym, iż mężczyzna mógł przetrwać po prostu przerażała.– Zginął w Zakładach Chemicznych…

- No to co to za facet w masce, którego widują w jego pobliżu? – spytał Janek podczas gdy Briss zamyślił się patrząc w ogień.

Kuba przetarł dłonią czoło ściągając pot jaki pojawił się tam na wzmiankę o dawnym kompanie. – Myślę… Myślę, iż Daniel przebrał kogoś by wyglądał podobnie. Przez to co opowiadał Dziewiąty w tej swojej „Brygadzie” sporo weteranów musiało nasłuchać się o jego wyczynach. To taka propagandowa sztuczka.

- Gdyby nie Oli, sam bym poszedł z nim walczyć. – wtrącił nagle Briss wytrącony z wątku, dopiero po chwili podłapując ostatnie zdanie jakie powiedział Kuba. – Zaraz… Powiedziałeś, iż przebrałby gościa za swojego zmarłego brata? Naprawdę był taki popieprzony?

- Na pewno nie był normalny… - stwierdził Trzeci wspominając przez chwilę swoją przeszłość w Pierwszej Grupie. – Ani on ani Pierwszy nie mogli być uważani za zrównoważonych. Z tym, iż Pierwszy często słuchał sumienia, a Daniel nie miał go w ogóle. Skąd on w ogóle bierze tylu ludzi?

Janek, który zaczął przeglądać zawartość swojego plecaka, wtrącił pewnie. – żeruje na ludzkiej desperacji. Nowoprzybyli mają do wyboru albo śmierć na mieście albo wcielenie do Armii. Daniel przynajmniej daje im szansę na przetrwanie…

- To źle, iż ludzie nie mają żadnej alternatywy. – stwierdził wyraźnie zirytowany Briss.- Może gdyby znalazł się ktoś, kto pokazałby im jak przeżyć nie ładując przy okazji tej całej indoktrynacji Daniela, udałoby się zahamować ten ciągły rozlew krwi…

- Tylko kto miałby to zrobić? – spytał Kuba. – Weterani dbają tylko o siebie, ewentualnie o innych weteranów.

- Więc może my powinniśmy. – stwierdził nagle mężczyzna, a siedzący przy ognisku popatrzyli na niego zszokowani.

- Oszalałeś? – spytał Janek, a Kuba pokiwał głową popierając go. – Ledwo radzimy sobie we czwórkę. Nie wystarczy ci już kompanów których straciliśmy?

Briss myślał przez chwilę. – Oczywiście nie moglibyśmy tego robić żyjąc jak do tej pory. – stwierdził mając już najwyraźniej gotowy plan. - Prawo Trzech by nas pożarło, ale gdybyśmy na przykład zorganizowali jakiś kamper, którym moglibyśmy się przemieszczać? Nie mówię przecież o tym żeby ciągać ze sobą ludzi przez cały czas. Chciałbym tylko ich poduczyć! Dawać alternatywę! Coś innego niż Daniel albo weterani…

Janek prychnął. – Nie bierzesz pod uwagę jednej rzeczy! Kiedy już kogoś złapiemy, będzie chciał zostać z nami na stałe!

- To wykluczone! – stwierdził Briss. – To będzie jedna z naszych zasad. Szkolimy w przetrwaniu, pomagamy otrząsnąć się z tym światem. Potem mają radzić sobie sami.

- Nie znasz ludzi… - westchnął Kuba. - Większość nie nadaje się do tego by tu przetrwać. Będziesz miał w sobie dość siły, by wykopać z naszej grupy kogoś o kim będziesz pewien, iż nie przeżyje?

Briss złożył ręce na piersi. – Więc mamy to tak zostawić? Wiesz dobrze, iż sam jesteś na celowniku Daniela! Chcesz czekać aż przejmie faktyczną władzę w mieście?

- Wolałbym, żeby do tego nie doszło…- wtrącił Kuba spuszczając z tonu.

Briss, który był już całkiem nakręcony, podniósł się i zaczął krążyć dookoła ognia. – Słuchajcie mnie! Ja znam się na przetrwaniu i obsłudze broni. Mam trochę doświadczenia w taktyce. Kuba jak nikt ogarnia ten świat i potwory… Naprawdę moglibyśmy uczyć ludzi i dać im wybór! Tak, część wciąż poszłaby do Daniela, ale byliby to tylko tacy, którzy nie mieliby szansy na nic lepszego. Ludzie zdolni, łebscy z warunkami... Ci przecież nie daliby się omamić jego siermiężnej propagandzie. Moglibyśmy choćby sami stworzyć jakąś siatkę pomocy, coś innego niż weterani czy Daniel! Zaawansowani nowoprzybyli, wprowadzający początkujących. Mam już choćby takie hasło. „Dajemy ci szansę, której większość przed tobą nie miało. Pokażemy ci jak przetrwać w tym świecie, a potem ty pomożesz nam wprowadzić tu kolejnych…”.

- I on wytykał Danielowi siermiężną propagandę? – wtrącił Janek, a Kuba parsknął śmiechem.

W tym momencie odezwała się Oli, która najwidoczniej nie spała od dłuższego czasu... – To jest genialne Briss! – zawołała radośnie. - Przecież gdyby ktoś wytłumaczył nam co się tu dzieje to… To… - zacięła się przez chwilę, a głos jej spochmurniał. – Byłoby nas dzisiaj przy ognisku znacznie więcej…

- Oli… - zaczął Trzeci. – To nie jest takie proste jak się wydaje…

- Oczywiście, iż nie. – stwierdził Briss. – Nie mówię, iż zaczniemy od razu! Nie mówię, iż zaczniemy od tego Błysku, ale zacznijmy coś! Gdy uznam, iż będziemy gotowi zaczynamy wprowadzać nowoprzybyłych…

Kuba zmarszczył czoło, a Briss dopingowany przez Oli zaczął wysnuwać kolejne wizje. Opisał pojazd jakiego potrzebują i gdzie mogliby taki znaleźć. Ustalił miejsce gdzie powinna znajdować się tymczasowa baza, zaczął układać plan szkolenia i zasady jakie miały panować w ich nowej strukturze. Janek podobnie do Kuby słuchał tego z marsową miną, ale nie ośmielił się więcej przerwać.

W końcu zrobiło się naprawdę późno. Janek usnął jako pierwszy i nie przeszkadzało mu choćby dalsze opowiadanie Brissa. Oli w końcu też nie wytrzymała i wsparta o ramię swojego brata odpłynęła. W końcu Kuba zmęczony natłokiem wizji jakie wysuwał jego towarzysz, zaproponował, iż kontynuuje wartę, więc jego nakręcony kompan skorzystał z okazji i położył się spać tuż obok siostry.

Trzeci został sam walcząc z własnymi myślami. Pomysł Brissa uważał nie tylko za mało prawdopodobny do wykonania, ale na pewno za bardzo niebezpieczny. Nie wiedział jednak jak odwieźć od niego mężczyznę, który już zdawał się mieć wszystko rozplanowane.

Wpatrując się w ogień szukał argumentów albo jakiegoś alternatywnego wyjścia, ale mimo upływających minut nic nie przychodziło mu do głowy. Nagle poczuł chłód przechodzący mu przez plecy, zupełnie jakby na polanie zerwał się delikatny wiatr. Tylko, iż takie coś byłoby ewenementem. Pogoda w Krańcowie praktycznie się nie zmieniała.

Trzeci podniósł się by dorzucić trochę drewna do ognia i wtedy zobaczył coś od czego prawie go zemdliło z przerażenia. W ciemności dostrzegł sylwetkę Pierwszego. Płomienie odbijały się od jego czarnego stroju i szkieł w masce. Na ramieniu miał przewiązaną czerwoną bandankę, symbol Armii Daniela.

Pierwszy przyłożył palec do maski, dając Kubie znak by zachował ciszę i kiwając na niego głową odsunął się od obozu.

Trzeci zamarł. Przecież mężczyzna powinien być martwy! Co robił tutaj po środku nocy! Jakim cudem ich odnalazł? I czego w ogóle mógł chcieć?

Czując jak drżą mu ręce, Kuba popatrzył z nadzieją na Brisa. Chciał już dać mu znak, ale Pierwszy cofnął się szepcząc. – o ile ich życie cenisz w jakikolwiek sposób, radzę ci ich nie budzić.

Kuba skinął głową i ruszył za Pierwszym, aż oddalili się na tyle, iż ogień był już prawie niewidoczny. Mimo ta na świetlistej polanie było tak jasno, iż mężczyźni widzieli się bez problemu. W końcu Pierwszy zatrzymał się i obrócił. Trzeci nabrał powietrza, ale dawny kompan wszedł mu w słowo.

- Od razu cię ostrzegę… Posługuję się błędami dużo lepiej od ciebie. Nie próbuj żadnych sztuczek ze znikaniem, bo tylko pogorszysz swoją sytuację.

Trzeci skinął głową. – Ech… Wiedziałem, iż przeszłość w końcu mnie dogoni. – stwierdził drżącym głosem. – o ile mogę o coś prosić, oszczędź chociaż dziewczynę… Jest taka niewinna i…

- Przestań! – warknął Pierwszy. – Myślisz, iż zrobiłbym jej krzywdę tylko dlatego, iż siedzi obok takiego padalca? Widać, iż w ogóle mnie nie znałeś…

- Przepraszam… - wyszeptał skruszony Kuba. – Nie chciałem cię obrazić, ale skoro nosisz symbol Daniela to raczej nie stoisz po stronie weteranów.

- Nie stoję już po niczyjej stronie. – stwierdził Pierwszy rozwiązując bandankę. – Odszedłem z Armii… Daniel ma swoją wizję świata, której wprowadzania nie jestem w stanie znieść…

- Rozumiem. – odparł Kuba. - Ale co tu adekwatnie robisz? Jak nas znalazłeś?

Pierwszy milczał przez chwilę. – Ja zawsze wiedziałem jak cię odnaleźć. Nie robiłem tego, bo gdyby Daniel się o tym dowiedział, już byłbyś martwy…

Kuba poczuł jak łzy nabiegają mu do oczu. – Nie wiem co powiedzieć… Dziękuję, ja…

- Przestań! – warknął Pierwszy. –Najpierw wepchnąłeś nas w pułapkę, a potem w niej zostawiłeś. Jestem na ciebie tak wściekły, iż ledwo powstrzymuję się by cię nie rozerwać na strzępy. - Trzeci zamilkł spoglądając w ziemię, a Pierwszy westchnął. – Długo czekałem, aż pozostali położą się spać. Trochę posłuchałem... Ten Briss ma wielkie plany…

- Szalone plany…. - dodał Trzeci.

- Tak szalone jak wejście do Zakładów Chemicznych? – spytał ironicznie Pierwszy, dodając po chwili. – Ma trochę racji w tym co mówi. Ani weterani ani Daniel nie powinni rządzić w Krańcowie. Przydałaby się ta „trzecia” opcja.

- Uważasz, iż to rozsądne? – spytał Kuba.

- Zależy jak do tego podejdziecie. – westchnął Pierwszy. - Nie wiem czy uda wam się znaleźć kamper w Krańcowie. Ja żadnego nie widziałem, ale o ile szukacie dużego auta zdolnego jeździć długo i przewozić komfortowo zaopatrzenie i ludzi to na placu Speed-Expo ktoś porzucił turystyczny piętrowy autobus. Z tego co widziałem prawie nowy. Mały przebieg oznacza silnik w dobrym stanie…

- Dzięki… - stwierdził Trzeci.

- Nie dziękuj… - westchnął Pierwszy. – Nie chcę twoich podziękowań. Wiesz co się dzieje z Dix?

Kuba pokręcił głową. – Spotkaliśmy się… Raz… Jak prawdopodobnie się domyślasz, nie pałała do mnie sympatią po tym co się stało. – Pierwszy skinął głową, a Trzeci kontynuował. – Po wizycie w Zakładach złapała jakiś dziwny rodzaj Defektu. Nie choruje tak jak pozostali. To rozmazanie zajmuje tylko część jej ciała i z tego co mówiła nie powiększa się… Mimo to próbuje za wszelką cenę znaleźć sposób by pomóc sobie i innym chorym…

- Teraz doszedł jej jeszcze jeden cel. – stwierdził Pierwszy zaciskając pięści. – Upewniła się już, iż żyję… Po stronie Armii Daniela byłem dla niej niedostępny, ale teraz muszę zacząć się ukrywać…

- Nie wiem co tam zaszło… - zaczął Trzeci.

- No właśnie! - syknął Pierwszy przerywając mu. - Nie wiesz…

- Nie rozumiem czemu w ogóle przyszedłeś? – spytał w końcu Kuba. – Czemu właśnie teraz? Chcesz się zemścić? jeżeli tak, czemu nie zrobiłeś tego wcześniej?

- Przyszedłem spojrzeć ci w oczy… - odparł Pierwszy. – I widzę tam tylko strach… Ty nie jesteś złym człowiekiem. Jesteś po prostu tchórzem… - Kuba opuścił głowę słuchając dalej. – Mam nadzieję, iż oni będą znaczyli dla ciebie coś więcej niż my… Że dla nich będziesz jednak w stanie zaryzykować… - mówiąc to Pierwszy minął mężczyznę i ruszył dalej.

- Dokąd adekwatnie idziesz? – spytał Trzeci.

- Zaszyć się gdzieś samemu. Tak jak powinienem zrobić od samego początku…. – odparł Pierwszy niknąc w mroku.

Idź do oryginalnego materiału