Historia nienaturalna. Na marginesie wystawy „Studium z natury i martwa natura” Artura Żmijewskiego

magazynszum.pl 4 miesięcy temu

„W złych czasach wszyscy są zagniewani, czują się wywiedzeni w pole. Właśnie bowiem w złych, w bardzo złych czasach, rzeczywistość ma strukturę niesamowitego, jak w niektórych perfidnych fikcjach literackich”[ref]A. Leder, Rzeczywiste, realne i psi solipsyzm etyczny. Czyli o tym, jak w złych czasach psy ratują człowieka przed niesamowitym, „Wunderblock” 2022, nr 1, s. 53[/ref].
Andrzej Leder

„Frapuje mnie to miejsce, gdzie materia życia przenika się z syntetycznym światem sztuki”[ref]A. Żmijewski, Ulubiona teoria sztuki (fragmenty), w: If it happened only once it’s as if it never happened / Co stało się raz, nie stało się nigdy, Zachęta Narodowa Galeria Sztuki, Warszawa 2005, s. 163.[/ref].
Artur Żmijewski

Artur Żmijewski tak pisze o swoich najnowszych pracach:

Lubiłem i lubię coś, co nazywa się „gabinetami osobliwości”. Są w nich kurioza niemożliwe do zobaczenia gdzie indziej, czy choćby do wyobrażenia sobie. Wizyty w nich [np. za pośrednictwem książek] pozwalają odetchnąć od przygniatającej trywialności życia, od strumienia czynności prozaicznych, które trzeba wykonać, by istnieć. Sztuka wydawała mi się być czymś takim – zbiorem wizerunków niecodziennych, poruszających, czasami pozwalających zajrzeć za kulisy świata, czasami objaśniających go – sensownie, choć nie-racjonalnie.

Chciałbym potraktować ten krótki fragment jako ramę, dzięki której możliwe jest nowe spojrzenie na prace Żmijewskiego z lat 90. i początku lat 2000. Dzięki machinie interpretacyjnej uruchomionej przez takie autorki i autorów, jak Izabela Kowalczyk czy Piotr Piotrowski, przyzwyczailiśmy się myśleć, iż są to tzw. prace krytyczne. jeżeli jednak zaczniemy czytać źródła z epoki – czyli teksty i wypowiedzi samego Żmijewskiego – gwałtownie zdamy sobie sprawę, iż jego wczesnych prac nie organizował żaden projekt społecznej emancypacji czy politycznej zmiany. Wręcz przeciwnie: ich wspólnym mianownikiem był radykalny indywidualizm; tak skrajny, iż dalece wykraczający poza granice idiosynkrazji. Żmijewski konsekwentnie brał pod lupę „kurioza niemożliwe do zobaczenia gdzie indziej, czy choćby do wyobrażenia sobie”. Najpierw łapczywie szukał ich w sztuce innych, aby w końcu dojrzeć je w rzeczywistości dookoła – i uczynić z nich tworzywo twórczości własnej. Już wtedy sztuka była dla niego „zbiorem wizerunków niecodziennych, poruszających, czasami pozwalających zajrzeć za kulisy świata”. Świat, za którego podszewkę zaglądał Żmijewski był dziwaczny i osobliwy. Jak sam wspominał, artyści funkcjonowali wówczas „w takim pęknięciu, w takim liminal space. Ten świat, który istniał, rozpadł się, a nowego jeszcze nie było, jego granice – także etyczne, moralne – nie były wyznaczone”[ref]Berek jest głosem o niemocy wobec okrucieństwa; pragnieniem, by Zagłada się nie wydarzyła”. Z Arturem Żmijewskim rozmawiają Jacek Leociak i Adam Mazur, „Zagłada Żydów. Studia i Materiały” 2021, nr 17, s. 608.[/ref]. Transformacja była czasem pomiędzy – czasem niesamowitym. Generowała przy tym bezprzykładne napięcia: parła przed siebie w czasie i przestrzeni, wdzierając się w każdą szczelinę życia indywidualnego i zbiorowego. Żmijewski był jej medium. Jego wczesna sztuka to gabinet osobliwości czasu przemian. Jak w przypadku każdej Wunderkamery, wstrząsających i zachwycających jednocześnie. Żmijewski je badał, jednak procedury tego badania były nie-racjonalne. I być może dlatego najpierw potępiono je jako niemoralne, a następnie wtłoczono w projekt nowoczesnej modernizacji. Projekt racjonalny i dlatego traktowany jako etyczny.

*

Na najnowszej wystawie Żmijewski jest – excuzes moi – starym mistrzem. Doskonale panuje nad materią, jest nieśpieszny, rozsmakowany w formie. Nic już nie musi; dobiega sześćdziesiątki. W Fundacji Galerii Foksal oglądamy gabinet osobliwości, który ani nie szokuje, ani nie zdumiewa. Wizyta w byle muzeum historii naturalnej dostarcza bardziej intensywnych przeżyć. Na pierwszym piętrze ponadpółgodzinny pokaz czarno-białych slajdów. W tle delikatna, ambientowa muzyka. Całość czyta się jak wizualno-dźwiękowy set do imprezy, która nigdy się nie wydarzyła. Ci, co drżeli, już nie tańczą (prędzej śpią, w czym specjalizuje się ostatnio Katarzyna Kozyra). Na drugim piętrze siedem zdjęć kwiatów – poza jednym wszystkie są sztuczne. To piękne przedstawienia: liryczne, nieoczywiste, nieco senne. Żmijewski pisze, iż „w tej części wystawy jest kolorowo i pogodnie”, ale dotyczy to chyba tylko jego skali pogodności.

widok wystawy Artura Żmijewskiego „Studium z natury i martwa natura”, Fundacja Galerii Foksal, Warszawa 2024, fot. Marek Gardulski
Artur Żmijewski, „Archiwum prywatne”, dzięki uprzejmości Fundacji Galerii Foksal oraz artysty
Nie wiem, czy Żmijewski podsuwa nam tą wystawą klucz do swej twórczości, czy też sam naprawdę go szuka.

W sumie jest to wystawa o Żmijewskim i dla Żmijewskiego. Artysta wraca do dawnych lektur, raz jeszcze przegląda stare książki. „Oglądałem je wielokrotnie, medytowałem nad nimi i choć z nich bezwiednie korzystałem, to jakbym nie umiał powiedzieć, gdzie adekwatnie ulokować tę korzyść. Zatem postarałem się uczynić ten proces bardziej przejrzystym dla mnie samego”. To jego gabinet i jego fiksacje – tak jak kiedyś, raz jeszcze. Zarazem najnowsze prace różni od gabinetów osobliwości z lat 90. i 2000. niemal wszystko. Zderzenie z tamtymi wizerunkami było szokiem – estetycznym, poznawczym. W Fundacji Galerii Foksal doświadczamy estetycznej przyjemności; choćby przedstawienia zdeformowanych ciał i wyjętych z brzuchów płodów – nałożone na siebie w procesie cyfrowej obróbki – są eleganckie niczym fotografie Zbigniewa Dłubaka z lat 40. To nie zarzut. Dobra sztuka zawsze poświadcza prawdę swej epoki – ekonomiczną, emocjonalną, estetyczną. Studium z natury i martwa natura też to robi.

Nie wiem, czy Żmijewski podsuwa nam tą wystawą klucz do swej twórczości, czy też sam naprawdę go szuka. Jedno jest pewne: klucz, jak zawsze, leży w książkach. Autor skrupulatnie wylicza ich tematykę: o ciele; o człowieku na wojnie i o człowieku po wojnie; o anatomii człowieka i o anatomii zwierząt; dwie o położnictwie; album ze zdjęciami ofiar wojny w Wietnamie; album ze zdjęciami ofiar czystek w Rosji lat 30. XX; dwie niewielkie książeczki o hierarchii ras. „Która z moich inspiracji powstała z tych wizualnych lektur?”.

Chciałbym spróbować odpowiedzieć na to pytanie. Podążam tu za jednym słówkiem: „always”. Zawiera je angielskie tłumaczenie wypowiedzi artysty: „I always found pleasure in something called »cabinets of curiosities«”. Polska wersja nie jest tak dobitna: „Lubiłem i lubię coś, co nazywa się »gabinetami osobliwości«”. Lubiłem zawsze.

W sklepie

O wystawie Artura Żmijewskiego „Miłe złego porządki” w Galerii Sztuki im. Jana Tarasina pisze dla nas Wiktoria Kozioł. Czytaj więcej w SZUMIE 31/2021

*

„Z upodobaniem sprowadzasz swoje modele do poziomu dydaktycznego schematu. Masz też pociąg do systematyzacji”[ref]Kąty codzienności? Mentalne wynalazki? Z Arturem Żmijewskim rozmawia Adam Szymczyk. Warszawa, 26 listopada 1997, w: Galeria a.r.t. 1992–1997, Galeria a.r.t., Płock 1997, s. 186.[/ref], stwierdzał w 1997 roku w rozmowie ze Żmijewskim Adam Szymczyk. Istotnie, twórczością Żmijewskiego rządzi logika zbioru – wtedy, wcześniej i później. Od „Czerei” i prac z drugiej połowy lat 90. i początku lat 2000., przez cykl „izraelski”, Demokracje i Prace wybrane, aż po najnowsze, czarno-białe serie fotograficzne – Żmijewski konsekwentnie (i systematycznie) buduje coraz to nowe kolekcje[ref]Kolekcja to zresztą tytuł cyklu czarno-białych zdjęć z 2017 roku. Zdjęcia przedstawiają osoby niepełnosprawne ruchowo.[/ref]. Również wystawa – a Żmijewski jest przecież wytrawnym kuratorem – to zbiór elementów wyselekcjonowanych wedle pewnego schematu. Jednak nie każda kolekcja to Kunst- czy Wunderkamera. Kiedy zbiór jest gabinetem osobliwości?

Autor anonimowy, grafika przedstawiająca wnętrze gabinetu osobliwości Ferrantego Imperato, Neapol, 1599
Zbiory osobliwości, w odróżnieniu od późniejszej encyklopedii były przestrzenią „różnorodności, kaprysu i ekstrawagancji”.

Gabinet osobliwości to fenomen wczesnonowożytny: jego rozkwit nastąpił w Europie w XVI i XVII wieku. Lorraine Daston i Katharine Park, autorki książki Wonders and the Order of Nature, wskazują, iż istotą gabinetu osobliwości jest zatarcie opozycji między naturą a sztuką[ref]L. Daston, K. Park, Wonders and the Order of Nature 1150–1750, Zone Books, New York 1998, s. 260–272. Nie podejmuję tu zagadnienia kolonialnego i klasowego uwikłania Kunst- i Wunderkamer.[/ref]. Kunstkamery pokazywały to dosłownie: zestawiały ze sobą ekscesy natury i cudowne wytwory kultury materialnej, gdzie jedne miały odzwierciedlać czy wręcz naśladować drugie. Wynikało to z faktu, iż według współczesnych natura była równie bezużyteczna, co sztuka: była „po nic”, była piękna – i była niesamowita. Dlatego jedyną regułą organizującą zbiory była wyjątkowość: gabinety osobliwości, piszą Daston i Park, „wykluczały 99,9 procent znanego wszechświata, zarówno naturalnego, jak i sztucznego, a mianowicie wszystko to, co było zwyczajne, regularne lub powszechne”[ref]Tamże, s. 272.[/ref]. W tym sensie były przeciwieństwem późniejszej encyklopedii: wykazu w najwyższym stopniu normatywnego. Zbiory osobliwości były przestrzenią „różnorodności, kaprysu i ekstrawagancji”[ref]Tamże, s. 261.[/ref].

Żmijewski we wspomnianej rozmowie deklarował: „Dla mnie sztuka jest kaprysem. Kaprysem tworzącym rzeczywistość – bardzo mnie rajcuje, iż ludzie będą zmuszeni zasymilować twory mojej kapryśnej wyobraźni”[ref]Sytuacjonizm i forma otwarta. Z Grzegorzem Kowalskim i Arturem Żmijewskim rozmawia Adam Szymczyk, w: Galeria a.r.t. 1992–1997, Galeria a.r.t., Płock 1997, s. 8.[/ref].

Artur Żmijewski, praca z cyklu „Oko za oko”, 1998, dzięki uprzejmości Fundacji Galerii Foksal oraz artysty
Artur Żmijewski, praca z cyklu „Oko za oko”, 1998, dzięki uprzejmości Fundacji Galerii Foksal oraz artysty
To, co dziwaczne i osobliwe – jest bowiem najpierw ciekawe.

Gabinety osobliwości zawsze były zapisem tego, co „rajcuje” ich twórców. Cuda i dziwy kolekcjonowali indywidualiści: ludzie wolnych zawodów (aptekarze, kupcy, artyści), uczeni, oczywiście arystokraci i władcy. Pierwszym impulsem była ciekawość, pytanie o cel i przyczynę, jednak bez nabożnej czci adekwatnej rozumowi nowoczesnemu. Przeciwnie: zdumienie twórców Kunstkamer było zabarwione „niską, wybujałą formą przyjemności”[ref]L. Daston, K. Park, dz. cyt., s. 328.[/ref]. Żmijewski mówił o pracy Oko za oko (1998), iż to projekt po części „bardzo rozrywkowy”, a wchodzące w jego skład zdjęcia „są zabawne. Żadnego turpizmu – czysty hedonizm. Patrzysz na nagie ciała, które zestawiane są w zabawnych pozach. Momentami igrałem z kalekami, ustawianie ich sprawiało mi dużą satysfakcję”. I dalej: „Widz ma przeżyć coś »fajnego«, chcę go nęcić, uwodzić, pieścić jego mózg”[ref]Kąty codzienności?, dz. cyt., s. 181, 184, 186.[/ref].

To samo można powiedzieć o każdej Kunstkamerze. choćby jeżeli prezentowane w niej anomalie – czyli to, co nie-normalne – wywołują u patrzącego niesmak, odrazę czy przerażenie, zawsze towarzyszy im przyjemne podniecenie. To, co dziwaczne i osobliwe – jest bowiem najpierw ciekawe.

*

Pierwszym gabinetem osobliwości Żmijewskiego była Kowalnia. To w niej Żmijewski odnalazł eksces, który nęcił i wywoływał dreszcz. „Byłem tym tak przejęty – wspominał czas studiów – iż nie widziałem świata. Tyle rzeczy jednocześnie wlało mi się do głowy, tyle możliwości się otworzyło, iż chciałem z nich korzystać”[ref]J. Banasiak, Od kolorowego bazaru do brunatnego stadionu. Rozmowa z Arturem Żmijewskim, https://magazynszum.pl/od-kolorowego-bazaru-do-brunatnego-stadionu-rozmowa-z-arturem-zmijewskim/ [dostęp 8 lipca 2024].[/ref].

Twórczość studentów i studentek Kowalni bez wątpienia była różnorodna i ekstrawagancka. Jako taka, stanowiła 0,01 procenta ogółu produkcji artystycznej swego czasu: na Akademii, ale nie tylko. Warto było ją kolekcjonować. Jej bogactwo musiało zdumiewać. Na niewielkiej przestrzeni pracowni nawarstwiały się niezwykłe artefakty, zaskakujące działania, dziwaczne rytuały. W Kowalni przedmioty zmieniały swoje funkcje i kształty, a doskonale znane motywy nagle zyskiwały nowe znaczenia. Powstające w pracowni obiekty były kuriozalne, nietypowe, osobliwe. Zachwycające.

Wróćmy teraz do słów Żmijewskiego: sztuka jest „zbiorem wizerunków niecodziennych, poruszających, czasami pozwalających zajrzeć za kulisy świata, a czasami objaśniających go – sensownie, choć nie-racjonalnie”. Ale w jaki sposób? Na czym polega sensowność nie-racjonalności?

1
Od wyborów do wyborów 01.11.2019

Od kolorowego bazaru do brunatnego stadionu. Rozmowa z Arturem Żmijewskim

Jakub Banasiak
W Kunstkamerze to właśnie różnorodność – posunięta do granic tego, co poznawalne – świadczyła o cudowności stworzenia.

Odpowiedź kryje się w Kunstkamerze, samej jej istocie. Kurioza gromadzone w gabinetach osobliwości są z definicji bezużyteczne. Nie znaczy to jednak, iż są bezcelowe. Przeciwnie, cel Kunstkamer był ściśle sprecyzowany – a był to cel poznawczy. Gabinet osobliwości był instrumentem, który pozwalał dojrzeć całą złożoność świata. Jak piszą Daston i Park, Wunderkamery stanowią zapis szczególnego momentu w historii nauki, kiedy to cuda, dziwadła i potwory były traktowane nie jako margines, ale przeciwnie: jako integralny element tego, co „naturalne”[ref]L. Daston, K. Park, dz. cyt., s. 9–10. [/ref]. Innymi słowy, to odstępstwo od normy, wyjątek, pozwalało na lepsze zrozumienie całości. Wiązało się to ze specyficznym rozumieniem pasji poznawczej. W jej centrum znajdował się zachwyt. Dziś zachwyt funkcjonuje w kontekście nauki co najwyżej jako motywacja (a i to nieczęsto). Wówczas był procedurą badawczą: nie-racjonalną, ale sensowną. Poznanie zaczynało się od zachwytu, a najbardziej zachwycające były kurioza.

Wunderkamery – zgromadzone w nich osobliwości – były więc środkiem do celu, nie zaś celem samy sobie. W tej perspektywie artysta – twórca cudów – to zarazem badacz i przewodnik po świecie niesamowitości. W gabinetach osobliwości sztuka i natura nie dawały się od siebie odróżnić: tłoczyły się w nich kunsztowne machiny przypominające prawdziwe zwierzęta i ludzi, obrazy, gdzie człowiek i natura to jedno (jak u Arcimbolda), cuda natury przypominające zwierzęta, ale i odwrotnie: inkrustowane kości słoniowe czy muszle zdobione złotymi girlandami; między nimi złączone płody, wypchane zwierzęta, rogi jednorożców, tajemnicze monstra. „Wszystko stłoczone razem, aby olśnić widza”[ref]Tamże, s. 260. [/ref]. W Kunstkamerze to właśnie różnorodność – posunięta do granic tego, co poznawalne – świadczyła o cudowności stworzenia. Gabinety osobliwości zacierały granice nie tylko między naturą a sztuką, ale także między innymi kategoriami, które wcześniej i później organizowały życie społeczne: sacrum i profanum, naturalne i sztuczne, zwierzęce i roślinne, ziemskie i niebiańskie[ref]Tamże, s. 10. [/ref].

1
Krytyka 21.10.2013

Zawsze chciałem być artystą, ale mogę o nich tylko pisać: Artur Żmijewski

Wojciech Albiński i Szymon Rogiński

„Organizacja to wyraz kojarzący się z porządkowaniem, u mnie towarzyszy mu zgoda na nieporządek, przypadkowość, dowolność, która wydaje się być jedną z ważniejszych jakości życia”[ref]A. Żmijewski, Ulubiona teoria sztuki (fragmenty), dz. cyt., s. 162.[/ref] – pisał Żmijewski w Ulubionej teorii sztuki (1995). Tekst ten – teoretyczna praca dyplomowa artysty – definiuje sztukę jako działalność z porządku nie-racjonalnego. Wedle Żmijewskiego to właśnie jest jej największą siłą. Artysta jest skuteczny, kiedy wyłamuje się z dominujących reżimów wiedzy. Widziana z tej perspektywy sztuka „to rzecz tak nieoczekiwana, niespodziewana – nigdy przedtem niewidziana, nieprzeczuwana nawet, kombinacja tak niepowszednia, iż nie ma sposobu, by ją opisać, jak np. można opisać drzewo”[ref]Tamże, s. 164.[/ref]. Dlatego skuteczność sztuki nie mierzy się w całościach (społecznych, politycznych), ale jednostkach; to skala mikro, może choćby nano. „Zmiany w świadomości będą niewielkie, minimalne może – ale jest to punkt, w którym zaczyna się tworzenie akceptowanego przez siebie świata w umysłach innych ludzi”[ref]Tamże, s. 162.[/ref]. Jest to logika nie-racjonalności Wunderkamery: sztuka, żeby wykraczać poza normę, musi być „usprawiedliwieniem dla wszelkiego rodzaju ekscesów – oczywiście artystycznych (dzieło)”[ref]Tamże, s. 163.[/ref].

*

„Czereja” to rozpisany na kilka zeszytów traktat o zachwycie nad tym, co niesamowite.

W Kowalni usprawiedliwiano eksces wszelkiego rodzaju. Żmijewskiemu wlewało się do głowy tak dużo, iż zaczął tworzyć katalog Kunstkamery mieszczącej się przy Wybrzeżu Kościuszkowskim 37 w Warszawie.

Każdy gabinet osobliwości wymaga systematyzacji w postaci spisu, ale i opisu obiektów. W Kowalni funkcję takiego katalogu pełniła „Czereja”. Tekst towarzyszący zbiorom osobliwości odbija ich nadrzędną zasadę: łączy pasję poznania z afektem, systematyczność z ekstrawagancją. Encyklopedia to wynalazek późniejszy, dowód tryumfu rozumu nad zachwytem. Kunstkamera traktuje na równi jedno i drugie. Widziana z tej perspektywy „Czereja” to rozpisany na kilka zeszytów traktat o zachwycie nad tym, co niesamowite.

Paweł Nowicki, „Czereja” nr 2, 1993 (grafika na tyle publikacji), kolekcja Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie
Paweł Nowicki, „Czereja” nr 2, 1993 (grafika na okładce), kolekcja Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie
Monika Zielińska, „Czereja” nr 6, 1998 (zdjęcie na okładce), kolekcja Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie
Artur Żmijewski, „Archiwum prywatne”, dzięki uprzejmości Fundacji Galerii Foksal oraz artysty
Teksty Żmijewskiego były tak liczne, iż w „Czerei” musiał pisać pod pseudonimami.

Nazbyt rzadko mówi się o Żmijewskim jako artyście słowa. Niesłusznie. Na kartach „Czerei” Żmijewski wypracował własną frazę, z unikalną składnią, leksyką i rytmem. Jest to fraza neobarokowa: kwiecista, sensualna, pełna przymiotników, powtórzeń i neologizmów („uchrystusowić”, „niebowzdęcie”). Nadmiarowa jest też skala tego pisarstwa. Teksty Żmijewskiego były tak liczne, iż musiał pisać pod pseudonimami. Jego wypowiedzi zajmowały czasem połowę numeru „Czerei”.

Język Żmijewskiego jest frenetyczny: jego kolejne teksty to hymny na cześć niesamowitości sztuki. Jednak równie istotny jest jej potencjał poznawczy – potencjał nie-racjonalności. Żmijewski przygląda się poszczególnym artefaktom z pasją badacza – i zbieracza – kuriozów. Jego teksty obfitują w terminy biologiczne: pełno w nich preparatów, obiektów, płynów ustrojowych, „osobników”. Do tego ilustracje: nie tylko liche reprodukcje poszczególnych prac i działań, ale także rysunki Pawła Nowickiego: wykresy anatomiczne i dziwaczne, ludzko-zwierzęce hybrydy.

W „Czerei” Żmijewski bierze pod lupę okazy pojedyncze i nierozpoznane. Każdy z nich na swój sposób destabilizował przyjęte kategorie poznawcze. Z pewnością robiła to Katarzyna Kozyra. Żmijewski widział w Piramidzie zwierząt „suche, przyjemne dla oka i dotyku lalki. [Kozyra] nie pokazuje ich wzdętego zgnilca, ale higieniczną ładność”. Wypchane, spiętrzone na sobie zwierzęta byłyby ozdobą każdej kolekcji osobliwości. Zdaniem Żmijewskiego cel „piętrowego tanatoidu” – jak nazywał tę rzeźbę – jest poznawczy. Dlatego Kozyra działała metodycznie: „selekcja jest metodą jej działania”. Zarazem Piramida zwierząt to obiekt ze wszech miar dziwaczny: urzeczywistniony „pisarski majak” braci Grimm, obiekt „groteskowo-makabryczny”[ref]A. Żmijewski, Piętrowy tanatoid. O pracy Katarzyny Kozyry, „Czereja” 1993, nr 4, s. 23–24.[/ref].

Widok gabinetu osobliwości Musée de Sens”, 2013, fot. Vassil, CC0, via Wikimedia Commons
Widok wystawy „Cabinet de curiosités” w Domaine d’O, Montpellier, 2022, fot. G.Mannaerts, CC BY-SA 4.0, via Wikimedia Commons
Paweł Althamer, „Studium natury. Akt męski, kontrapost“, 1991, fot. kolekcja Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie
Katarzyna Kozyra, „Piramida zwierząt”, 1993, wypreparowane zwierzęta, wideo, kolekcja Zachęty – Narodowej Galerii Sztuki

W podobnej skali Żmijewski interpretuje prace Stańczaka. Jego zbiór pełen jest tworów „osobliwie przetworzonych”[ref]A. Żmijewski, Odsłanianie umbraculum, „Czereja” 1992, nr 1, s. 11.[/ref], a dzięki temu zaburzających „normalną” percepcję rzeczywistości. Jacek Markiewicz, Małgorzata Bloch, Antoni Grabowski czy Paweł Althamer zacierali granicę między sacrum i profanum. Ten ostatni tworzył także niezwykłe figury, roślinno-ludzkie hybrydy, popis niezwykłego kunsztu i dowód na tożsamość natury i sztuki. Stąd niedaleko już do innego cudu rodem z Wunderkamer: automatów naśladujących żywe stworzenia. Słynna mechaniczna kaczka Jacquesa de Vaucansona nie tylko pływała, ale także jadła ziarna, a następnie je wydalała[ref]L. Daston, K. Park, dz. cyt., s. 284, 296.[/ref]. Automaty ilustrowały epistemologiczny przełom wczesnej nowożytności: człowiek to maszyna, zbiór tłoków, pomp, rurek i płynących w nich cieczy; działanie ciała jest mechaniczne tak samo, jak działanie natury, dlatego można zrównać jedno i drugie. Żmijewski interpretował tak wszelkie ciała pojawiające się w Kowalni: artystów, modeli, zwierząt. O dyplomie Piotra Piecki (1992) pisał, iż to „jakby fragmenty organizmu, ruchome schematy ludzkich organów, model trzewi, opowieść o hydraulice jelit”. „Jawne jest – zauważał – dążenie do zdeprecjonowania osoby, traktowania jej jako jednego więcej aparatu”[ref]A. Żmijewski, Piotr Piecko – dyplom 1992, „Czereja” 1993, nr 2, s. 1–2. [/ref].

*

Żmijewski też tworzył automaty. Robił to jeszcze podczas studiów, w latach 1992–1994, dokładając do obszaru wspólnego Kunstkamery kolejne kurioza. „Z człowieka – mówił artysta – wypreparowałem jedną funkcję: hydrauliczność ciała”[ref]Kąty codzienności?…, dz. cyt., s. 181.[/ref]. Maszyny Żmijewskiego również naśladowały naturę: oddychały, puszczały gazy, defekowały. „Nie są to ładne i nowoczesne gadgety, raczej mechanizmy archaiczne, pre-konstrukcje”[ref]Tamże.[/ref], konstatował w przywoływanej już rozmowie Szymczyk.

Artur Żmijewski, „Studium z natury. Akt męski”, 1992, kolekcja Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, dzięki uprzejmości MSN Warszawa
Artur Żmijewski, „Dmuchawka. Studium aktu”, 1993, fot. dzięki uprzejmości MSN Warszawa
Giuseppe Arcimboldo, „Kelner”, 1574, olej, płótno, kolekcja prywatna
Artur Żmijewski, „40 szuflad”, 1995, instalacja, drewno, metal, fotografie cz-b x 40, kolekcja Zachęty – Narodowej Galerii Sztuki w Warszawie, dzięki uprzejmości archiwum Zachęty
Instrumentem Kunstkamery Żmiejwskiego stała się kunst-kamera.

Nie znaczy to, iż Żmijewski nie przykładał wagi do formy. Wręcz przeciwnie. Wielokrotnie zaznaczał, iż nie sposób przecenić jej znaczenia. Wunderkamery pełne były kunsztownych mebli, szczególnie szaf czy szafek wszelkiego rodzaju, zdobnych i kryjących niezwykłe tajemnice – wystarczyło znaleźć ukryty mechanizm. Dyplom Żmijewskiego to jego pierwsza własna Kunstkamera. 40 szuflad (1995) to wygięta biblioteczna szafa katalogowa. „Chciałem, aby była atrakcyjna – mówił – wabiła wizualnie, aby była ponętną formą”[ref]Tamże.[/ref]. W poszczególnych szufladkach mieściły się czarno-białe zdjęcia kobiety i mężczyzny wzajemnie deformujących swe ciała. Był to – jak deklarował Żmijewski – „katalog zniekształceń”[ref]Tamże.[/ref]. Zdeformowany mebel krył wizerunki zdeformowanych ciał, a jedno i drugie było mechanizmem.

W następnych latach Żmijewski kontynuował kolekcjonowanie. Nie wytwarzał już jednak przedmiotów, ale szukał osobliwości w najbliższym otoczeniu. Następnie fotografował je i filmował: instrumentem jego Kunstkamery stała się kunst-kamera.

Jak jednak znaleźć 0,01 procenta niezwykłości pośród magmy pozostałych 99,9? Żmijewski wybrał najprostszy sposób: zaczął zamieszczać w prasie ogłoszenia dotyczące osób chorych czy niepełnosprawnych. Żeby uznać ich wizualną atrakcyjność, trzeba traktować je w logice zachwytu – tak jak została tu przedstawiona. „Potwory wywoływały zachwyt – pisały Daston i Park – w najbardziej irytującym momencie, połączony czasem z przerażeniem, czasem z przyjemnością, a czasem z odrazą”[ref]L. Daston, K. Park, dz. cyt., s. 20. [/ref]. To właśnie dlatego osobliwość wymaga odpowiedniej oprawy. Żmijewski deklarował: „Kalectwo jest widoczne. Ułomność się narzuca. Może to i łopatologia, ale staram się to lekko podać, osłabić różnymi… sposobikami. Widz ma przeżyć coś »fajnego«, chcę go nęcić, pieścić jego mózg. Nie znoszę sztuki nieatrakcyjnej wizualnie i lubię dostarczać widzowi rozrywki, która jednak ugodzi go w sedno duszy”[ref]Kąty codzienności?…, dz. cyt., s. 186.[/ref]. O filmie Ogród botaniczny/ZOO (1997) mówił: „Praca nad atrakcyjnym podaniem tego widzowi sprawiła mi dużą przyjemność”. Zarazem przyznawał, iż utożsamiał się „z wstydliwie oddalanym uczuciem niechęci do cielesnej aberracji”[ref]Tamże, s. 183.[/ref].

Artur Żmijewski, „Archiwum prywatne”, dzięki uprzejmości Fundacji Galerii Foksal oraz artysty
Artur Żmijewski, kadr z filmu „Botanical Garden / Ogród botaniczny” (1997), dzięki uprzejmości Fundacji Galerii Foksal oraz artysty
Artur Żmijewski, praca z cyklu „140 cm”, 1999, dzięki uprzejmości Fundacji Galerii Foksal oraz artysty
Artur Żmijewski, kadr z filmu „Out For A Walk / Na spacer”, 2001, dzięki uprzejmości Fundacji Galerii Foksal oraz artysty

Rzecz w tym, iż taka dialektyka zachwytu – nazwijmy ją – znajdowała się na antypodach racjonalności i (a więc) moralności dyskursu krytyki artystycznej i historii sztuki czasu transformacji. Szerzej zaś: na antypodach samej nowoczesności.

*

Czas umieścić postawę Żmijewskiego w porządku politycznym, a więc również moralnym. W transformacyjnym liminal space etyczne i moralne granice nowego świata nie były jeszcze wyznaczone. W 1998 roku Grzegorz Borkowski pisał, iż chociaż fotografie i film z cyklu Oko za oko „początkowo szokują bolesną konkretnością, wywołują przeciwstawne emocje”, to „prowadzą też do interesujących refleksji”[ref]Ulotka do wystawy, dostępna na stronie Archiwum Kowalni: https://artmuseum.pl/pl/archiwum/archiwum-kowalni/1351/82591 [dostęp 7 lipca 2024].[/ref].

Poznawczy potencjał zdumienia tym, co nie-zwykłe był więc ciągle możliwy. Jednak im bardziej transformacja wytracała swój impet, tym bardziej czytelne stawały się etyczne granice nowego świata. Na początku lat 2000. Żmijewski musiał zmierzyć się z zarzutami o nieetyczność swoich prac. Dorota Jarecka i Katarzyna Bielas dociekały w wywiadzie (pt. Magazyn kończyn), dlaczego artysta zajmuje się niepełnosprawnymi i chorymi. Czy to na pewno moralne? Ten odpowiadał: „Nie wiem. Nie mam wyjaśnienia”. Dziennikarki nie ustępowały: „To może niech pan sięgnie do swoich uczuć, przeżyć”. Żmijewski próbował tłumaczyć: „Kalectwo może uwodzić tak samo jak uroda, fizyczna deformacja wyróżnia. To coś niezwykłego, niesamowitego, trzeba uczynić wysiłek, żeby je pojąć”[ref]Magazyn kończyn. Z Arturem Żmijewskim rozmawiają Katarzyna Bielas i Dorota Jarecka, „Duży Format”, 16 maja 2005, cyt. za: If it happened only once…, dz. cyt., s. 87 [rozstrzelenie moje – JB]. W 2006 roku Paweł Leszkowicz w głośnym tekście Czy twój umysł jest pełen dobroci? zaproponował „rewizję polskiej sztuki krytycznej z perspektywy etycznej i praw człowieka”; postawa Żmijewskiego zyskała miano „etycznego nihilizmu”. Punktem wyjścia do takiej oceny stał się film 80064, ale Leszkowicz rozszerzył ją również na inne prace Żmijewskiego – Powtórzenie i Berek. Zob. P. Leszkowicz, Czy twój umysł jest pełen dobroci?, https://archiwum-obieg.u-jazdowski.pl/teksty/5766 [dostęp 7 lipca 2024].[/ref].

1
Od wyborów do wyborów 01.11.2019

Od kolorowego bazaru do brunatnego stadionu. Rozmowa z Arturem Żmijewskim

Jakub Banasiak
Wedle Żmijewskiego transformacyjny projekt tolerancji wobec Innego był podszyty fałszem. Jego zdaniem tolerancja oznaczała w istocie „terror zdrowych”.

Streszczona tu zmiana perspektywy na eksces kondensuje w sobie epistemiczny przełom nowoczesności. Mniej więcej od XVIII wieku zachwyt nad kuriozami traktowany jest jako domena dzieci, amatorów i nierozumnej gawiedzi. Wraz z racjonalizacją dyskursu naukowego zachwyt stanie się przedmiotem kpin „prawdziwych” uczonych, pasja zaś – synonimem „nierzetelności”. Istotą poznania jest odtąd chłodny namysł, eksperyment, obiektywizm. Nowoczesność była projektem po pierwsze i przede wszystkim racjonalnym[ref]Oczywiście nie całkiem. Wrócę do tego w dalszej części tekstu.[/ref].

Przekładało się to na estetykę. Jak zaznaczają Daston i Park, wraz z wykształceniem się nowoczesnego społeczeństwa zarówno normy natury, jak i obyczaju stały się sztywne. Natura stała się przeciwieństwem cudowności, a nauka – ekscesu. W efekcie potwory i cuda stały się „contra naturam, naruszały zarówno porządek naturalny, jak i moralny”[ref]L. Daston, K. Park, dz. cyt., s. 209. [/ref]. Był to porządek oparty na regule podobieństwa. To, co ją zaburzało, musiało zostać wykluczone.

Ponowoczesność miała naprawić błędy nowoczesności – dramatyczny rezultat przywiązania do normy. Jednak wedle Żmijewskiego transformacyjny projekt tolerancji wobec Innego był podszyty fałszem. Tym razem to nienormatywność została objęta racjonalnymi procedurami. „Chciałem podyskutować z polityczną poprawnością – mówił Bielas i Jareckiej – z tym, iż nie przeżywa się swoich uczuć, tylko te sztucznie wygenerowane, które powinno się przeżywać”. Jego zdaniem tolerancja oznaczała w istocie „terror zdrowych: upośledzeni mogą zostać zaakceptowani, ale wtedy, kiedy upodobnią się do zdrowych” (tu emblematyczną postacią byłby Jan Mela). jeżeli tego nie zrobią, muszą zniknąć z pola widzenia, schować się w przestrzeniach, w których zamknęła je nowoczesna norma: szpitalach, domach, hospicjach. Żmijewski stawiał ich w świetle reflektorów; jak mówił, chciał w ten sposób pokazać „klęskę wysiłków ludzi zdrowych, żeby niepełnosprawnych upodobnić do siebie”[ref]Magazyn kończyn, dz. cyt., s. 92, 88.[/ref].

Wymagałoby to jednak zniesienia logiki nowoczesności. W nowoczesności to całość definiuje wyjątek – jako „błąd”, zaburzenie, które należy starannie odseparować od zdrowej reszty. W modelu przednowoczesnym odwrotnie: to eksces determinuje interpretację całości – jako niezwykłej i cudownej. Wunderkamera zaciera granice. Muzeum i encyklopedia wytwarzają normę na tle dziwacznego, osobliwego zewnętrza.

1
W magazynie 13.06.2022

W poszukiwaniu dostępności, w poszukiwaniu miłości

Paweł Leszkowicz

*

Transformacyjna międzyepoka pozwoliła na chwilowe odwrócenie logiki nowoczesności. Również, choć nie tylko w sferze sztuki. Nagle, w wyrwie między dwiema epokami znalazło się miejsce dla nie-racjonalności.

Chociaż sztuka również włączyła się w projekt nowoczesności, to nie-racjonalny zachwyt nad cudami i potwornościami pozostał podskórnym nurtem zachodniej kultury. Według Marka Fishera to właśnie to, co dziwaczne i osobliwe pozwala dostrzec to, co w środku, ale z perspektywy tego, co na zewnątrz. Inaczej niż nowoczesne Freudowskie unheimlich, które oswaja „niesamowite” zewnętrze jako wynik kryzysów i braków tego, co we wnętrzu (świata społecznego, podmiotu), u Fishera to zewnętrze determinuje wnętrze. Mówiąc inaczej, dziwaczne i osobliwe to Realne: niemożliwy do reprezentacji w danym porządku symbolicznym warunek jego funkcjonowania. To takie elementy rzeczywistości społecznej, które nie dają się uładzić ani „przepracować”, gdyż są jej estetycznym i politycznym skandalem[ref]Szeroko piszą na ten temat Andrzej Karalus i Tymon Adamczewski, Mark Fisher. Od hauntologii do estetyki zewnętrzności, w: M. Fisher, Dziwaczne i osobliwe, przeł. Miłosz Wojtyna, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2023.[/ref].

Dlatego Fisher pisze, iż dziwaczne „jest tym, co nie pasuje – wnosi w to, co znane, coś, co zwykle znajduje się poza nim i nie da się pogodzić z tym, co »swojskie« (nawet jako jego negacja)”[ref]M. Fisher, Dziwaczne i osobliwe, dz. cyt., s. 14.[/ref]. Zarazem to, co dziwaczne, nie tylko odpycha i budzi obawy, ale również pociąga i fascynuje – pcha ku czemuś. Ku czemu?

Nadmierne zainteresowanie obiektami, które są „oficjalnie” negatywne, zawsze wskazują na pracę jouissance – tryb rozkoszy, która w żadnym razie nie „odkupi” negatywności, tylko dokona jej sublimacji. To znaczy przekształci zwykły przedmiot wywołujący nieprzyjemne odczucia w rzecz, która jest zarówno odstręczająca, jak też urzekająca, i która nie może już zostać libidynalnie sklasyfikowana jako jednoznacznie pozytywna czy negatywna. Rzecz ta nas obezwładnia; nie można nad nią zapanować, ale ciągle nas fascynuje[ref]Tamże, s. 21–22. Fisher wskazuje, iż z tego samego powodu również eksperymentalna sztuka wydaje nam się dziwaczna. „Jest w niej coś niewłaściwego – czujemy, iż coś tu nie pasuje. To sygnał, iż obcujemy z tym, co nowe, a pojęcia i schematy interpretacyjne, które stosowaliśmy do tej pory, są przestarzałe. Zetknięcie z dziwnością nie jest jednoznacznie przyjemne (to, co przyjemne, zawsze odnosiłoby się do wcześniejszych form osiągania przyjemności), ale nie sprawie też oczywistej przykrości. Przyjemność z patrzenia, jak coś, co znane, staje się czymś przestarzałym – to przyjemność, która łączy się z bólem (i ma coś wspólnego z Lacanowską jouissance)”. Tamże, s. 16.[/ref].

Transformacyjna międzyepoka, czas liminalny, pozwoliła na chwilowe odwrócenie logiki nowoczesności. Również, choć nie tylko w sferze sztuki. Nagle, w wyrwie między dwiema epokami nowoczesnego ratio – socjalistycznej i kapitalistycznej – znalazło się miejsce dla nie-racjonalności. Przyjemność i niechęć stopiły się w jedno, a granica między normą a wyjątkiem – stała się niewyraźna. Zanim inność zaczęła podlegać procedurom nowoczesnej modernizacji w duchu społeczeństwa otwartego, artyści byli ekstrawaganccy, kapryśni i pełni zachwytu; zaś sztuka wydawała się zbiorem wizerunków niecodziennych, poruszających, czasami pozwalających zajrzeć za kulisy świata.

Domenico Remps, „Gabinet osobliwości”, lata 90. XVII wieku, olej, płótno, kolekcja Opificio delle Pietre Dure, Florencja
Idź do oryginalnego materiału