Tekst zawiera niewielkie spoilery dotyczące serialu "Heweliusz" Jana Holoubka.
Oglądając "Wielką wodę" sprzed trzech lat, która wzięła na warsztat Powódź Tysiąclecia, jaka nawiedziła w 1997 roku południową i zachodnią część kraju, mogliśmy dostrzec w obrazie ludzkiej tragedii pewien pokrzepiający element. Ekranowe postaci – zarówno pierwszoplanowe, drugoplanowe, jak i trzecioplanowe – pomagały sobie nawzajem w obliczu kataklizmu.
W nowym miniserialu Jan Holoubek ("Rojst", "Doppelgänger. Sobowtór", "25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy") zamyka swoich bohaterów w klaustrofobicznych wręcz ramach, emocjonalnie izolując ich od reszty świata, choćby od tłumu ludzi z podobnym bagażem doświadczeń co oni. Poprzez precyzyjnie dobrane zabiegi stylistyczne pokazuje, iż żałoba żałobie nierówna, choć każdego, kto opłakuje stratę bliskich, zamyka we własnym więzieniu.
Recenzja serialu "Heweliusz" Jana Holoubka. To polski "Czarnobyl"
Początek nowego roku, Morze Bałtyckie robi się niespokojne. Tuż przed północą z portu w Świnoujściu wypływa prom MF "Jan Heweliusz", dla którego będzie to ostatni rejs w jego kilkunastoletniej karierze. W wyniku wielu nakładających się na siebie czynników statek przewraca się, posyłając pasażerów i załogę w lodowate objęcia wody. Zaczyna się walka z czasem.
Zanim na małym ekranie ujrzymy pierwszy obraz z dnia katastrofy morskiej, wpierw nasze uszy dosięgnie przerywany dźwięk z radia pokładowego, nadający sygnał w alfabecie Morse'a oznaczający wezwanie o pomoc, który wywołuje dreszcze na ciele podobne do tych, jakie towarzyszyły widzom "Czarnobyla", gdy pierwszy raz usłyszeli szum licznika Geigera.
"Heweliusz" z rozmachem nietypowym dla polskiej telewizji przeprowadza nas przez różne etapy katastrofy, nie trzymając się ściśle chronologii. W każdym odcinku retrospekcje mieszają się z reakcjami rodzin na lądzie. Serial niczym dobry kryminał zachowuje najistotniejsze szczegóły "śledztwa" na sam koniec, jednocześnie nie zapominając o ludzkiej tragedii na rzecz sensacji.
Produkcję podzielono na dwie części – katastroficzną i polityczno-społeczną. W tej pierwszej obcujemy z niezwykłymi efektami specjalnymi i scenami puszczającymi oczko w kierunku twórców "Czarnobyla". Zwłaszcza dramatyczna sekwencja ze znakomitym Konradem Elerykiem ("Idź przodem, bracie", "Wrooklyn Zoo") zbiegającym do ładowni promu przywodzi na myśl moment, w którym pracownik elektrowni patrzy na zgubny taniec grafitowych bloków reaktora jądrowego.
Żałoba – przepaść między morzem a lądem
Druga część "Heweliusza" stanowi pokłosie wypadku na Bałtyku – prezentuje różne twarze żałoby, a jego kulminacją jest klasyczny dramat sądowy. Oczywiście w opowieści snutej przez Holoubka znajdziemy elementy, które zrodzą u widzów pytania o to, jak bardzo oparty na faktach jest jego serial. Twórca przyjął jednak dość bezpieczną postawę, tworząc bohaterów zbiorowych reprezentujących pewne wspólne wartości lub reakcje na doniesienia o katastrofie.
Na pierwszy plan reżyser posłał kapitana Andrzeja Ułasiewicza (w tej roli Borys Szyc z "Zimnej wojny") i jego żonę Jolantę, którzy w jego interpretacji prawdziwych zdarzeń są pewnym wyjątkiem od reguły. Para znalazła się w nielicznym gronie faktycznych osób wymienionych z imienia oraz nazwiska, i to jej poświęcono najwięcej uwagi.
Najdłużej przebywamy w towarzystwie serialowej Jolanty, która balansuje między wyniszczającą ją psychicznie potrzebą walki o sprawiedliwość dla swojego męża a chęcią zapewnienia bezpieczeństwa nastoletniej córce. Magdalena Różczka ("Matki pingwinów", "Lejdis") daje występ pełen empatii, subtelnie łącząc tłumiony w sobie smutek z kobiecą determinacją.
Reszta obsady symbolizuje owdowiałe żony, ocalałych zmagających się z PTSD, a także polityków chroniących własny stołek i zachłyśniętych ideą transformacji gospodarczej.
Justyna Wasilewska ("Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej", "Serce miłości") i Konrad Eleryk grają wybitnie przed kamerą Holoubka, tym samym stając się najjaśniejszymi punktami "Heweliusza". Sceny z ich udziałem mają największy ładunek emocjonalny w całym serialu, choć z początku może nam się wydawać, iż odgrywani przez nich bohaterowie nie są kluczowymi graczami tej historii.
Ponury rejs po Bałtyku
Skąpany w zimowym świetle "Heweliusz" bywa tak brzydki jak śnieg topniejący na trawniku. Jego skala jest niepojęta, a przesłanie gorzkie w smaku, bez dodatku słodyczy. Lepiej zrealizowanego serialu na polskim podwórku długo nie znajdziemy.
Dobrze się stało, iż Jan Holoubek zdecydował się nakręcić tylko pięć odcinków o katastrofie morskiej. Zawarł w nich wszystko, co należało zawrzeć. Gdyby postawił na większą liczbę odcinków, "Heweliusz" mógłby stracić swój cel z widoku, a tak jest zwięzły, wyczerpujący i wymowny.

















