Disney+ uraczył nas kolejną porcją historii z odległej Galaktyki. Pomimo początkowo mieszanych odczuć i średnich chęci, postanowiłem jednak sprawdzić, do której kategorii mojego ukochanego uniwersum należy najnowsza produkcja Lucasfilmu – do tych udanych, czy kompleksowo spartolonych.
Gwiezdne Wojny: Załoga Rozbitków osadzona jest w popularnym od dłuższego czasu okresie historycznym, czyli chwilę po upadku Imperium. Mimo to twórcy postanowili dać nam coś naprawdę nietuzinkowego, sięgając przy tym do kultowych opowieści o piratach, szubrawcach i poszukiwaczach zaginionych skarbów. Choć nie należałem do grona, któremu ten pomysł się spodobał – nie tyle początkowo, co choćby przez połowę odcinków – to muszę przyznać, iż tym razem disneyowa ferajna odpowiedzialna za obecne star warsy naprawdę wspinała się na wyżyny oryginalności.
Ale od początku: historia opowiada o grupce niesfornych dzieciaków, które żyją spokojnie na pozornie idyllicznej planetce At Attin. Jednemu z nich to proste życie wydaje się na tyle nużące, iż codziennie marzy o wielkiej podróży w głąb Galaktyki, by przeżyć niezapomniane wyśnione przygody. Pewnego dnia razem z trójką rówieśników odnajduje w pobliskim lesie wrak statku kosmicznego. Po jego przypadkowym uruchomieniu dzieciaki zostają w nim dosłownie wystrzelone daleko poza swój dom. Lądując lata świetlne od rodzimej planety, nie mają kompletnie pojęcia, gdzie się znaleźli i próbują odszukać drogę powrotną. Przy okazji orientują się, jak bardzo niebezpieczny jest otaczający ich kosmos. Co więcej, gwałtownie napotykają na swój największy problem. Otóż żadna napotkana przez nich istota, nie ma pojęcia o istnieniu ich planety, ani gdzie może się ona znajdować…
Załoga Rozbitków jest jednym z tych seriali, które sumiennie wykraczają poza znane rozwiązania i próbują poszerzać fabularne horyzonty. Wręcz całkowicie odcina się od już wykorzystanych motywów i historii, dając nam coś, czego do tej pory wielu fanów nie widziało. Cała otoczka wydaje się na tyle nietypowa, iż przypomina miejscami coś na kształt Star Wars: Visions – czyli nieco alternatywną wizję świata, niepowiązaną z dotychczas prezentowanymi historiami. Wykorzystanie wątku międzygwiezdnych piratów, łotrów, szumowin, a także pirackich przystani daje nam coś na kształt Piratów z Karaibów osadzonych w świecie Gwiezdnych Wojen. Co w zasadzie sprawia, iż produkcja przypadnie do gustu przede wszystkim miłośnikom zapomnianej, acz rewelacyjnej animacji jak Planeta Skarbów. Pamięta ją ktoś jeszcze?
Najnowszy gwiezdnowojenny serial ma naprawdę lekki, wręcz familijny klimat. Wrzucenie na pierwszy plan zagubionych w kosmosie dzieciaków przywodzi na myśl kultowe rodzinne produkcje, które kiedyś oglądało się w telewizji chwilę po niedzielnym obiadku. Na tle innych opowieści z uniwersum ta jest znacznie spokojniejsza. Nie powiedziałbym jednocześnie, iż przeznaczona jest szczególnie dla dzieci, jednak tym razem młodsi widzowie z pewnością znajdą coś dla siebie.
Wrzucenie do znanego nam uniwersum motywów z kultowych opowieści przygodowych tym razem było naprawdę dobrą decyzją. Może choćby strzałem w dziesiątkę. Załogę ogląda się z przyjemnością. Zarówno śledzenie różnych wątków, jak i liczne nawiązania między innymi do wspomnianych produkcji, sprawiają dużo frajdy. Jednocześnie seria oddziela się kreską od wcześniejszych historii z uniwersum – może właśnie to zapewnia jej taką lekkość w prezentowaniu nowej fabuły. I choć to dwa skrajnie różne projekty, to muszę przyznać, iż ostatni raz taką euforia i świeżość czułem przy pierwszych odcinkach Mandalorianina.
Choć wiodącymi postaciami w serialu jest czwórka dzieciaków, to jednak nie one sprawiają, iż historia jest tak angażująca i wciągająca. Kolejnym dobrym strzałem twórców było bowiem wciągnięcie do uniwersum Jude’a Law, który jak dla mnie zrobił w serialu fenomenalną, wręcz najlepszą robotę. Aktor stworzył naprawdę wielowymiarową postać, która magnetyzuje od samego początku. Dużym niedopowiedzeniem byłoby, gdyby zwyczajnie przyrównać go do Jacka Sparrowa. Jod jest tym, czym Sparrow mógłby być bez masy wygłupów. Jest równie intrygującą i niejednoznaczną osobowością, a jednocześnie poważniejszą oraz brutalniejszą. Cieszę się jednocześnie, iż scenarzyści nie próbowali usilnie ukrywać przed nami oczywistości dotyczących tego bohatera, a jednocześnie do samego końca byli w stanie utrzymać na jego temat nutę tajemnicy. Między innymi dla tego bohatera warto obejrzeć serial.
Gwiezdne Wojny: Załoga Rozbitków mimo wspomnianych początkowych obiekcji, okazało się ciekawą i miłą przygodą. Obietnice o dostarczeniu oryginalnej produkcji z nieopowiadaną dotąd historią zostały spełnione z nawiązką. A dostarczanie świeżych, nietuzinkowych opowieści jest bardzo ważne – niestety trzeba to powiedzieć – dla mocno już przejedzonego uniwersum, które od pewnego czasu zjada własny ogon.
Źródło grafiki głównej: starwars.com