Gwiezdne Wojny: Opowieści z podziemi – recenzja serialu

popkulturowcy.pl 1 dzień temu

Z okazji niedzielnego święta Gwiezdnych Wojen Disney uraczył nas kolejną porcją mini historii z ukochanego uniwersum. I niby można by powiedzieć “im więcej star warsów tym lepiej”. Czy jednak naprawdę musi iść za tym jak najwięcej byle jakich historii? Bo z drugiej strony jednak chyba każdy ich miłośnik wolałby, aby w jednej linii z ilością szła jakość. Nowy miniserial pokazuje, iż przynajmniej w przypadku animacji pójście w masę to droga donikąd.

Tytuł Gwiezdne Wojny: Opowieści z podziemi jest tytułem nieco na wyrost. Ma on bowiem niesamowicie duży potencjał na pokazanie naprawdę wielu nieznanych historii z nowymi, bardziej niszowymi bohaterami. Fakt, marketing mógłby na tym ucierpieć. Żeby tego uniknąć, można by jednak wpleść jakieś bardziej znane postacie, takie jak Asaj czy Cad Bane. Jednak w dużo bardziej gościnnej formie. Tymczasem wspomniani bohaterowie przejęli niestety pierwszy plan, przez co „opowieści z podziemia” bardziej przypominają „opowieści o dwóch łotrach z Wojen Klonów”.

Nie jest to w zasadzie pierwszy raz. Nowa animacja powiela zasadę poprzednich Opowieści. Przy pierwszym serialu aż tak to nie przeszkadzało. Opowieści Imperium przykładowo zawierały naprawdę interesujące dopełnienie historii z prequeli, takie swoiste domknięcie klamry. Najnowsza animacja powoduje już jednak przejedzenie tą formułą. interesujący pomysł został bardzo mocno ograniczony. Pierwsze 3 odcinki ukazują nam losy Asaj Ventress w nowej, odrodzonej wersji. Widzimy, jak jej ścieżka krzyżuje się z młodym padawanem tuż po upadku Zakonu Jedi. Ostatnie 3 epizody opowiadają nam natomiast przeszłość ulubionego – zaraz po Boba Fetcie – łowcy nagród, Cada Bane’a.

Historie byłej wojowniczki Sithów nie mają zbyt wiele polotu czy wciągającej fabuły. Nie rzucają nam też więcej światła na jej postać. Już z jej niespodziewanego występu w Parszywej Zgrai wiemy, iż obrała nową drogę. Czy potrzebowaliśmy jeszcze więcej szczegółów? choćby jeśli, to nie aż tylu, aby robić o nich 3 odcinki. Jeden w zupełności by wystarczył.

Nadzieję pokładałem w historiach o Bane’ie, ale pomimo ciekawych początków i ta część pod koniec się wyłożyła. Cad to bardzo prostolinijna, ale jednocześnie diabelnie dobrze napisana postać. Do tego jedna z najbardziej charyzmatycznych w całym uniwersum. Jego geneza na zbrodniczej ścieżce aż do momentu, gdy stał się legendarnym najemnym łowcą, to świetny materiał na serial. Ale taki totalnie odrębny serial, skupiony tylko na nim i zamknięty w jego świecie. W trzech mini epizodach widzimy go o wiele za mało. Choć doceniam ciekawą konwencję utrzymaną w klimacie gwiezdnego westernu, to przeskoki czasowe i nużąca przewidywalność wydarzeń ubiły wszelką euforia z seansu.

fot: kadr z serialu

Mimo wielu sukcesów na polu animowanych produkcji z uniwersum Gwiezdne Wojny: Opowieści z podziemi swoją jakością zbliżają się do poziomu aktorskich seriali. A te, jak doskonale wiemy, są solą w oku fanów tego świata. Widać tutaj źle obrany kierunek i totalnie zmarnowany potencjał. Same „Podziemia” w głowach widzów mogą już brzmieć imponująco, jako próba pokazania czegoś świeżego, nieznanego i wciągającego. Tymczasem Filoni poszedł po linii najmniejszego oporu. Wziął dwóch znanych antagonistów i załadował nam solidny kawał skupionego na nich fan service’u, który choćby przy tak małej długości odcinków jest męczący. Mogło być super, a wyszło nijak. Produkcja może i nie do zapomnienia, ale na pewno szybkiego odhaczenia.


Źródło grafiki głównej: Disney+
Idź do oryginalnego materiału