"Grzesznicy": Kino wampiryczne w nowym wydaniu
O ile wcześniej Ryana Cooglera do pewnego stopnia ograniczała konwencja Marvelowskich opowieści i uważne oko producenta, o tyle w przypadku nowego filmu można odnieść wrażenie, iż jedynym kryterium była jego własna wyobraźnia. A tę ma jak widać bujną, bo "Grzesznicy" to bardzo interesujące odświeżenie formuły kina wampirycznego. Obudowanego kontekstem historycznym, problemem rasizmu, nieoczywistym humorem oraz świetną bluesową i folkową muzyką. To właśnie muzyka (na uwagę zasługuje ścieżka dźwiękowa Ludwiga Göranssona) stanowi serce tej historii i wokół niej koncentruje się fabuła. Inspiracją do napisania scenariusza dla Cooglera była ponoć historia Roberta Johnsona, bluesmana z lat 30. poprzedniego stulecia, który miał zaprzedać duszę diabłu w zamian za osiągnięcie sukcesu. jeżeli dodać do tego gitarę legendarnego Charleya Pattona, stanowiącą najważniejszy artefakt w filmie, możemy zorientować się kiedy i wokół jakich zagadnień rozgrywała się będzie fabuła "Grzeszników".Reklama
Zobacz zwiastun "Grzeszników"!
Coogler przenosi nas na południe Ameryki, do Delty Missisipi, która z jednej strony była kolebką bluesa i kultury hoodoo, z drugiej symbolem gospodarki plantacyjnej. Akcja filmu rozgrywa się we wspomnianych latach 30. ubiegłego stulecia, a zatem po zniesieniu niewolnictwa, ale w czasie gdy obowiązywały Prawa Jima Crowa, mające zna celu pogłębienie segregacji rasowej w południowych stanach. Z całej galerii postaci, jaką poznajemy przez ponad dwie godziny projekcji, na czoło od początku wysuwa się trzech bohaterów. Sammie Moore, znany bardziej jako syn pastora, oraz jego dwaj kuzyni, bliźniacy Smoke i Stack. Ci dwaj ostatni to ludzie z zupełnie innej bajki. Nienagannie ubrani, jeżdżący efektownym samochodem, szastający gotówką na prawo i lewo. Wrócili właśnie z Chicago, gdzie pracowali ponoć dla samego Ala Capone, by za zarobione w niejasny sposób pieniądze otworzyć w rodzinnym miasteczku klub dla czarnoskórej publiczności. Miejsce, gdzie królowała będzie bluesowa muzyka, alkohol, tańce i dobra zabawa.
Coś dla oka, coś dla ucha
Zasadniczy wątek "Grzeszników" skupiony jest na wieczorze kiedy klub otwiera swoje podwoje, aczkolwiek odbiega od niego szereg pobocznych historii. Począwszy od relacji damsko-męskich dotyczących każdego z bliźniaków, przez historię Sammiego, który okazuje się być utalentowanym, a jeszcze nieodkrytym bluesmanem, po wątki nadprzyrodzone i te związane z lokalną obrzędowością. O ile każdy z nich jest interesujący i wnosi coś do opowieści, o tyle mnogość bohaterów z nimi związanych sprawia, iż część postaci nie jest wystarczająco rozwiniętych. Chciało by się dowiedzieć czegoś więcej o głównym antagoniście (w tej roli Jack O'Conell), za sprawą którego w pewnym momencie otrzymujemy przewrotkę gatunkową, czy o ekranowej Mary (Hailee Steinfeld), jedynej białej, mogącej określić lokalną afroamerykańską społeczność mianem rodziny. Na to nie starczyło czasu, a szkoda.
Reżyser "Czarnej Pantery" skupił się na wspomnianej trójce, dając im spore pole do popisu. Zwłaszcza swojemu ulubionemu aktorowi (współpracują od filmu "Fruitvale" z 2013 roku) Michaelowi B. Jordanowi, wcielającemu się tu w role obu bliźniaków. Spore wyzwanie, bo poza kosmetycznymi zmianami fizis, bracia mają zupełnie inny temperament. Z tym Jordan poradził sobie jednak brawurowo. Podobnie jak w roli Sammiego zaledwie dwudziestoletni debiutant Miles Caton, uznawany za cudowne dziecko muzyki R&B i gospel. Oglądając "Grzeszników, a zwłaszcza ich drugą połowę, trudno nie pomyśleć o filmie "Od zmierzchu do świtu" Quentina Tarantino. Coogler w podobny, autorski sposób bawi się gatunkową konwencją, wplatając w to ważne dla niego wątki społeczne, widoczne też w jego poprzednich produkcjach. A wszystko to w rytm dobrego południowego bluesa. Zatem coś dla oka i coś dla ucha.
8/10
"Grzesznicy" (Sinners), reż. Ryan Coogler, USA 2025, dystrybutor: Warner Bros., premiera kinowa: 18 kwietnia 2025 roku.