„Grafted” (2024)

horror-buffy1977.blogspot.com 8 godzin temu
Spadkobierczyni unikalnej formuły specyfiku na odnowę komórkową, osierocona córka chińskiego naukowca, Wei, dostaje stypendium na prestiżowym uniwersytecie w Auckland w Nowej Zelandii, gdzie mieszka jej ciotka Ling, całkowicie skupiona na karierze matka popularnej studentki Angeli, nieukrywającej swojego niezadowolenia z konieczności mieszkania pod jednym dachem z osobliwą kuzynką. Silnie przywiązaną do chińskich tradycji, nieśmiałą dziewczyną mającą kompleksy na punkcie wyglądu, wstydzącą się genetycznej spuścizny po nieodżałowanym ojcu, znamienia na twarzy, w przekonaniu Wei, jedynego powodu jej nieznośnej samotności. Wyobcowana studentka zapisuje się na dodatkowe zajęcia badawcze prowadzone przez nieetycznego profesora Paula, a po zdobyciu najważniejszego składnika tajemnej receptury ojca, pobranego z rzadkiej rośliny, przedstawia wykładowcy rewolucyjną pracę, która zabiła swego autora. Pracę, w której Wei niebawem całkowicie się zatraci. Uzależni od straszliwej substancji.

Plakat filmu. „Grafted” 2024, Propaganda, FluroBlack, Head Gear Films

Nowozelandzki body horror wyreżyserowany przez debiutującą w pełnym metrażu Sashę Rainbow, miłośniczkę kina azjatyckiego, której w ręce szczęśliwie wpadł nasycony tamtejszą kulturą tekst napisany przez pochodzących z tego kontynentu Hweiling Ow i Mię Maramarę, na bazie którego reżyserka z pomocą stawiającej swoje pierwsze kroki w branży filmowej Lee Murray opracowała ostateczny scenariusz pt. „Grafted”, jak to nazwała, psycho-Barbie coming-of-age story. Rainbow chciała stworzyć swoiste skrzyżowanie „Wrednych dziewczyn” Marka Watersa i „Bez twarzy” Johna Woo, ale inspirowała się też choćby takimi dziełami, jak „Gra wstępna” Takashiego Miike i „Uciekaj!” Jordana Peele'a. „Grafted” nagrywano głównie w Auckland w Nowej Zelandii, a mniej więcej w tym samym czasie na drugim końcu świata pracowano nad „Substancją” w reżyserii Coralie Fargeat, głośnym body horrorem, który swoją światową premierę, na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Cannes (maj 2024), miał trzy miesiące przed pierwszym oficjalnym pokazem, na New Zealand International Film Festival (sierpień 2024), podejrzanie podobnego (według niektórych widzów) filmu Sashy Rainbow.

Rzekoma kopia „Substancji” Coralie Fargeat, z naciskiem na „rzekoma”. Wymierzone w „Grafted” Sashy Rainbow oskarżenia jakiejś części odbiorców obu tych utworów filmowych są motywowane paroma niemal identycznymi ujęciami (billboard z ideałem piękna, spożywanie pokarmu), tą samą problematyką (wyśrubowane kanony kobiecego piękna i arcypoważne problemy z tym kretyństwem związane) UWAGA SPOILER oraz bardzo podobnym rozwiązaniem fabularnym; połączeniem odrębnych organizmów biologicznych – ludzka chimera powstała przez nieostrożne obejście się z „cudownym wynalazkiem” KONIEC SPOILERA. Obóz niezgadzających się z tymi oskarżeniami zwraca uwagę na praktycznie pokrywające się harmonogramy prac, równoległe projekty prowadzone w bezpiecznej odległości, bo trudno odpisywać od koleżanki, gdy ta przebywa na innej półkuli ziemskiej:) Czyli nadzwyczajne zbiegi okoliczności? Nie wiem, czy nadzwyczajne, ale nie mogę pozbyć się myśli, że pierwsze długometrażowe reżyserskie osiągniecie Sashy Rainbow padło ofiarą popularności „Substancji” Coralie Fargeat, która jak by nie patrzeć przyciągnęła tłumy ludzi niezorientowanych w horrorze cielesnym. Znam osoby, dla których „Substancja” z nagrodzonym Złotym Globem występem Demi Moore, była pierwszym kontaktem z tym podgatunkiem. Nie widzieli „Coś” Johna Carpentera, nie oglądali „Wściekłości” Davida Cronenberga, „Re-Animatora” Gordona Stuarta”, „Substancji” Larry'ego Cohena ani „Towarzystwa” Briana Yuzny - „Substancja” Fargeat była więc dla nich zupełną nowością, innowacją, niesamowitym objawianiem filmowym. Coralie Fargeat wyniosła na salony, na nowo spopularyzowała, przywróciła do łask podgatunek wyklęty, od dekad omijany (abstrahując od jakichś drobniejszych elementów dodawanych do przedstawicieli innych grozowych nurtów) przez szanujących się filmowców (poza nielicznymi wyjątkami; m.in. „Thanatomorphose” Érica Falardeau, „Contracted” Erica Englanda, „Gwiazdy w oczach” Kevina Kölscha i Dennisa Widmyera). „Grafted” Sashy Rainbow to „body horror czystej krwi”, który wbrew pozorom nie powstał (bynajmniej) na fali popularności „Substancji” Coralie Fargeat, ale zdaniem jego reżyserki i współscenarzystki wpisuje się w ten sam trend zainspirowany toczącą się rewolucją obyczajową. Wściekłość kobiet, duch epoki rozmyślnie przeniesiony do „teatru groteski i makabry”. „Grafted” to satyra na próżne społeczeństwo, współczesne niewolnictwo, modowy dyktat, któremu poddajemy się bez walki. Doświadczenia urodzonej i dorastającej w Chinach, fikcyjnej postaci imieniem Wei (w tej lekko przerysowanej roli debiutująca w pełnym metrażu Joyena Sun) w Nowej Zelandii pokazują, jak istotną rolę w budowaniu niespójności społecznej w totalitaryzmie modowym odgrywa tożsamość kulturowa. Nie dość, iż imigrantka, to jeszcze oszpecona – i jak tu się dopasować? Najlepiej rozejrzeć się za członkami wymierającej rasy człowieka; domniemanej mniejszości faktycznie (a nie tylko w gadce) nieoceniającej bliźnich po wyglądzie, pochodzeniu i praktykach religijnych. I za innymi „odmieńcami, trędowatymi XXI wieku”. Niewinnymi ofiarami społeczeństwa wyedukowanego na social mediach i przekazach dnia polityków, którzy aż za dobrze wiedzą, iż jak „pospólstwu” da się igrzyska, to chleba już nie trzeba. Mało tego, jak rozkręci się „polowanie na czarownie”, to suweren sam odda ostatnią kromkę; w końcu bezpieczeństwo kosztuje.

Plakat filmu. „Grafted” 2024, Propaganda, FluroBlack, Head Gear Films

W prologu „Grafted” Sashy Rainbow widzimy małą dziewczynkę przyjemnie spędzającą czas z ojcem w jego prywatnym (nielegalnym?) laboratorium w chińskim blokowisku. W pewnym momencie mężczyzna wstrzykuje sobie w twarz jakiś specyfik, który w błyskawicznym tempie uwalnia go od wrodzonego piętna niechcący przekazanego swemu jedynemu dziecku (znamię Wei jest znacznie mniejsze albo umiejscowione w bardziej dogodnym dlań miejscu – rozlane na szyję, którą nauczy się owijać szalikiem przed pokazaniem się komukolwiek), po czym... Umiejętne wykorzystanie CGI, wolałabym jednak, żeby twórcy bardziej zaufali praktycznym efektom specjalnym. Zrezygnowali z obróbki cyfrowej niektórych makabrycznych zdjęć. kilka ich i choć modus operandi (szkoła Leatherface'a, ale przez myśl szybciutko przebiegł mi też „Mroczny instynkt” Joe D'Amato; może przez tę wannę...) zdesperowanej, obłąkanej dziewczyny dawał filmowcom duże pole do popisu, tylko jeden „krwawy” moment wprawił mnie w oczekiwany dyskomfort. Dość bolesne – zgodnie z planem autorów – zbliżenie na rozdarcie w twarzy, grzebanie w ranie, szukanie punktu zaczepienia, „suwaka w cielesnym stroju”. UWAGA SPOILER Dosłowne potraktowanie znanego - głównie z filmów komediowych - motywu zamiany ciał. Logicznie rzecz biorąc w „Grafted” Sashy Rainbow wymianie powinna podlegać tylko głowa, ale na moje oko zmieniała się cała sylwetka zuchwałej złodziejki. W Wei wcielały się różne aktorki, które nie zostały odpowiednio „wyretuszowane”, za to wszystkie noszą ulubione skarpetki KONIEC SPOILERA wybitnej uczennicy przesadnie ambitnego wykładowcy „niepotrafiącego utrzymać ptaszka w spodniach”. Profesor Paul (tragikomiczna kreacja Jareda Turnera - m.in. „30 dni mroku” Davida Slade'a, „Underworld: Bunt Lykanów” Patricka Tatopoulosa - udana karykatura „typowego uczonego erotomana”) sypia co najmniej z jedną studentką, stereotypową blondynką, jedną z najlepszych przyjaciółek wrednej kuzynki głównej nie-bohaterki, wypindrowaną panienką z sianem w głowie o imieniu Eve (zabawny występ, zwłaszcza w dalszej partii „Grafted”, Eden Hart; to samo zresztą muszę powiedzieć o kreacji Angeli w wykonaniu Jess Hong). Paskudny wykładowca marzy o zapisaniu się – na trwałe – w historii medycyny; opublikowaniu jakichś przełomowych badań, wynalezieniu cudownego leku na cokolwiek. Od jakiegoś czasu „genialny” Paul skupia się na transplantologii, metodą prób i błędów próbując stworzyć panaceum na problemy skórne. Wysypki, poparzenia, blizny – wszystko jedno, byle odnieść niekwestionowany sukces w światku naukowym. W zrobieniu kariery nieopatrznie może pomóc mu nowa asystentka, usilnie zabiegająca o sympatię najpopularniejszych dziewczyn na uczelni. Elitarna grupka (patrz: „Wredne dziewczyny” Marka Watersa), do której należy troskliwa „mamusia” mojego ulubionego bohatera „Grafted” - rozszczekanego, słusznie podenerwowanego piesia - wyniosła kuzynka Angela marszcząca swój śliczny nosek na widok i zapach kapliczki „dziwaczki” z Chin przygarniętej przez jej przeklętą, wiecznie nieobecną matkę. Jak można się tego domyślić, Eve też należy do tego ścisłego grona, nieformalnego stowarzyszenia suk, w którym jedna osoba na pewno wyrzekła się siebie. Jasmine (poprawna kreacja Sepi To'a), iż tak górnolotnie to ujmę, miała być głosem wszystkich ludzi, którzy musieli się zmienić (na gorsze), żeby dostąpić zaszczytu przynależności, którzy miejsce w danej grupie społecznej okupili utratą własnej tożsamości. Wei jest gotowa na taką ofiarę, wręcz nie może się doczekać definitywnego pożegnania ze smutną dziewczyną w jej przekonaniu straszącą normalnych ludzi brzydką buzią (krytyka kultu piękna nie wybrzmiała mi dostatecznie donośnie, to znaczy nie mogłam oprzeć się poczuciu, iż samotność Wei to bardziej rezultat jej nienaturalnego zachowania niż wyglądu zewnętrznego), ale upatrzone towarzystwo nie jest zainteresowane jej namolną ofertą. Im bardziej Wei się stara, tym gorzej na tym wychodzi. Wycieczka po sekretny składnik „magicznej substancji” ojca, pobrany z tak zwanego trupiego kwiatu (dziwidło olbrzymie), jest powodowana udzielającą się jej narastającą frustracją profesora Paula i pewnie pragnieniem zrehabilitowania się, może choćby zaimponowania ulubionemu nauczycielowi. A potem to już z górki... w otchłań szaleństwa. „Grafted” według mnie kuleje na poziomie tekstowym - znikomy rozwój postaci, niekonsekwentna warstwa społeczno-obyczajowa, iż tak sobie brzydko zażartuję, schizofreniczna jak czołowa przewodniczka po tym teledyskowym świecie – ale realizacyjnie spisuje się niemal (za mało gore!) bez zarzutu. Cudnie rozgorączkowany montaż Fauzego Hassena, sweetaśne zdjęcia (kolorystyka dopasowana do stanu umysłu głównych uczestniczek tego cielesnego ambarasu) Tammy Williams i najlepsze: histeryczna ścieżka dźwiękowa Lachlana Andersona. Jeszcze te fantazyjne kadry, egzotyczne zbliżenia. Przykład: czesane włosy, które poza wszystkim innym, niekoniecznie celowo, przypomniały mi pewną dziewczynkę ze studni. Jest jedna scenka w trakcie napisów końcowych.

Niezłe patrzydło z odległego kontynentu. Nowozelandzka makabreska light version. Niezbyt odważny, frustrująco asekurancki body horror początkującej w długim metrażu Sashy Rainbow, reżyserki z okiem do dziwnych szczegółów, ale tracącej z widoku (na razie?) ogólny obraz, jakby gubiącej się we własnym wielowarstwowym przesłaniu. Rozmyta opowieść o toksycznym kulcie piękna, zderzeniu kulturowym i nadużywaniu pozycji dominującej. Ale choćby fajnie się ogląda, mimo rozlicznych zgrzytów. Oczywiście mówię za siebie – inni odbiorcy „Grafted” mogą już nie być tak anielsko/głupio wyrozumiali;)

Idź do oryginalnego materiału