Gorący kwiecień, zimny maj

kulturaupodstaw.pl 1 tydzień temu
Zdjęcie: fot. Archiwum redakcji


Violamaxx

Kwiecień rozpocząłem od wizyty na Akademii Muzycznej, gdzie pod szyldem Violamaxx zaprezentowali się altowioliści. Usłyszeliśmy dzieła między innymi Witolda Lutosławskiego, Karola Szymanowskiego, Gioacchino Rossiniego, mi jednak w pamięci utkwił fragment kwartetu smyczkowego Maurice’a Ravela w eleganckim wykonaniu Fotiá Quartet. W kolejnym tygodniu wróciłem na akademię, najpierw na Czwartek z muzyką dawną, gdzie zabrzmiały utwory Orlando di Lasso, Domenico Gabriellego, Jeana-Baptiste’a Loeillet de Gant, Wolfganga Amadeusa Mozarta, Johna Playforda, Johanna Sebastiana Bacha i Johanna Friedricha Fascha. Był to całościowy, bardzo interesujący program, dobrze ułożony i sprawnie poprowadzony, trudno tutaj wyróżnić któregoś z wykonawców, jako iż wszyscy zasłużyli na pochwały. Dla mnie szczególnie ujmującym momentem była Suita angielska BWV 807 Bacha, którą na klawesynie wykonała Aniela Madera, pokazując, ile piękna i niuansów kryje się w tym niepozornym instrumencie.

Pawilon

Następnego dnia wybrałem się do Pawilonu na urodziny Pointless Geometry, wytwórni zasłużonej dla rodzimej sceny niezależnej elektroniki. Wieczór rozpoczął Paweł Kulczyński, prezentując materiał z albumu „Biosignatures”, który znam i cenię, jednak w wersji na żywo zabrakło mi jakiegoś elementu dodanego, który wzniósłby całość na wyższy poziom. Po przerwie wszedłem już w trakcie występu i początkowo byłem przekonany, iż to gra Miłosz Kędra, jako iż z głośników płynęły dźwięki zbliżone do organowych.

Okazało się jednak, iż to Dawno Temu zdecydowała się na takie brzmienia, co było nieco dziwnym wyborem, jako iż po niej miały pójść w ruch organowe piszczałki. Dokładnie rzecz ujmując, one pozostały nieruchome, a Kędra sporo uwagi poświęcił miechowi. Niestety także ten występ niezbyt przypadł mi do gustu, zbyt dużo było tu narzędziowości, szukania bez znajdowania, a gdy już czasem natrafił na ciekawszy dźwięk, to nie wiedział, co z nim zrobić.

A może tego wieczora potrzebowałem po prostu czegoś innego, czegoś, co dostarczył mi swoim koncertem Gary Gwadera, łącząc perkusję akustyczną i elektroniczną oraz chicagowski footwork ze swojskim oberkiem. Co to była za petarda!

Znowu Akademia

Kolejnego dnia wróciłem do akademii, tym razem zasłuchać się w brzmienie tuby, instrumentu rzadko grającego rolę pierwszoplanową. W programie znalazły się utwory między innymi Tielmana Susato, Antona Brucknera, Georga Philippa Telemanna i Edvarda Griega. Generalnie było to inspirujące i pozytywne doświadczenie, choć kiedy grało sporo tych instrumentów jednocześnie, to miałem wrażenie pewnej ociężałości brzmieniowej. Następnego dnia zaszedłem do Kołorkingu Muzycznego + Domu Słuchowisk na niezwykłe wydarzenie, jakim było słuchowisko improwizowane na żywo. Rzecz nosiła tytuł „Złanocka” i było zainicjowane przez Kubę Kaprala, który do udziału zaprosił Agatę Elsner, Huberta Wińczyka i Jakuba Królikowskiego. Punktem wyjścia były stare dobranocki, tylko iż tutaj przedstawione w krzywym zwierciadle, przemielone przez dziką wyobraźnię twórców, a niepokojącą warstwę słowną uzupełniała równie nastrojowa muzyka.

Next Fest

Nie chodziłem w tym roku zbyt wiele na Next Fest, ale z tego, co słyszałem, najbardziej do gustu przypadł mi zespół Męty. Blisko tych klimatów rozpocząłem maj, bo od koncertu tria !Alarm! w Kołorkingu, które zaprezentowało przystępne, ale niepozbawione pazura post-hardcore’owe granie.

Do Kołorkingu wróciłem po tygodniu, na benefis Ostatniego Pokolenia, gdzie usłyszałem Monster Hurricane Wihajster ze wspaniałymi hałaśliwymi piosenkami oraz Rybę przeciwbólową, której propozycja była ciekawą obietnicą czegoś więcej, na co skwapliwie czekam.

Następnego dnia zawitałem ponownie na akademię, tym razem na studencki koncert kompozytorski, z którego zapamiętam utwory Pawła Opalczewskiego i Franciszka Jackowskiego. Wieczorem udałem się do Pawilonu na występ zespołu Smote, którego mieszanka dronu, post-metal i folku nieco kojarzyła mi się z tym, co robi Ciśnienie.

Święto Rozkwitu

Następnego dnia z wielką euforią udałem się do amfiteatru na Cytadeli, tym chętniej, iż pogoda była piękna. Tam rozgrywała się druga odsłona Święta Rozkwitu, gdzie wystąpił między innymi duet Blooming Object. Jestem wielkim fanem koncertów w nietypowych lokalizacjach, zwłaszcza na łonie natury, więc mam nadzieję, iż inicjatywa będzie kontynuowana. Wieczorem wylądowałem w Zinku, gdzie zatopiłem się w transie, słuchając fantastycznych zdubowanych house’ów artysty o niepozornej ksywce Tamten. Kolejny dzień i kolejny powrót do Kołorkingu, gdzie tym razem nasza lokalna Mnoda, jak zawsze w formie, oraz goście z zagranicy:

Bö Senberg z ognistym perkusyjno-elektronicznym setem i Håla Duett inspirujący się gitarową muzyką z Sahary, trochę kojarzący się z 75 Dollar Bill (nie wiem, czy nie wolałbym wersji bez wokalu). Trudno długo wytrzymać bez Kołorkingu, bo już dwa dni później słuchałem tam Loom TM, czyli duetu bardzo interesująco łączącego elektroakustyczne poszukiwania z saksofonem. A jako iż muzyki nigdy dosyć, to zaraz po zakończeniu tego koncertu pobiegłem do Dragona, gdzie czekały mnie trzy gitarowe sola.

Zwykle taka perspektywa by mnie nie cieszyła, ale tutaj nie miałem do czynienia ze zwykłymi gitarzystami. Huberta Kostkiewicza słyszałem ostatnio na jesieni w Farbach i wtedy, muszę przyznać, jego improwizacja mi nie do końca podeszła. Tym razem wpadłem w nią po uszy, Kostkiewicz ze znawstwem mieszał elementy bardziej przystępne z totalnie abstrakcyjnymi. Z zaskoczenia wziął mnie Paweł Doskocz, który cierpliwie rzeźbił w bryle sprzężonego hałasu, odnajdując tam pokłady piękna. Jakub Majchrzak, grający jako Strzał w kolano, który podczas wspominanego koncertu w Farbach mnie zachwycił, zrobił to ponownie – bardzo mi odpowiadają jego minimalistyczno-repetytywne struktury, które powoli odsłaniają kolejne warstwy.

Bartek Miller i inni

Choć doceniam grę młodych adeptów, to z koncertu perkusyjnego „Pedagodzy i studenci” na akademii zapamiętam przede wszystkim występ wykładowcy Bartka Millera, który zestawem trzech utworów skradł show. Były to kompozycje Toshio Hosokawy, Shin-Ichiro Ikebe i Georges’a Aperghisa, tego ostatniego zresztą Miller wykonuje od dawna. To w niczym oczywiście nie ujmuje innym występującym – na szczególną pochwalę zasługują studenci II roku interpretujący utwór Jima Caselli. Potem szybka wizyta w Kołorkingu, gdzie bardzo mile zaskoczył mnie Gervis swoimi abstrakcyjnymi, ciekawie zrytmizowanymi pejzażami, a post-doomowo-post-rockowy Hum / Sine nieco niestety znudził. Następnego dnia wybrałem się do Zamku na „New Pansori: O krasnoludkach i sierotce Marysi”, które było intrygującym przeżyciem. W dużym uproszczeniu pansori można by określić jakimś odpowiednikiem opery, choć istnieją istotne różnice. Tutaj w geście dialogu międzykulturowego punktem wyjścia do opowieści było dzieło Marii Konopnickiej, choć mocno przetworzone. Taki dialog rozgrywał się też w warstwie muzycznej, gdzie głosowi Jang Seoyoon i instrumentom perkusyjnym Lee Woojoo towarzyszyła akustyczna gitara basowa Rafała Mazura oraz kornet Artura Majewskiego (którego było mi trochę mało). jeżeli chodzi o formy słowno-muzyczne, to warto też wspomnieć „Wiersze Gabrysia na 5 głosów i perkusję” w wykonaniu Zespołu Wokalno-Tanecznego Tulipunki i reżyserii Kuby Kaprala. Rzecz nieraz skłaniająca do refleksji, ale też zabawna, chwilami porywająca.

Przed Arsenałem

Jako fan plenerów nie mogłem odpuścić koncertu towarzyszącego odsłonięciu rzeźby „Ziemia, której jesteśmy” Jakuba Juliana Ziółkowskiego przed Arsenałem, gdzie artysta wystąpił wspólnie z Wacławem Zimplem. Ziółkowski grał na bębnie obręczowym, a Zimpel na klarnecie basowy, ale w ślepym teście trudno byłoby to odgadnąć, bo z jego instrumentu nie wydobywały się niskie dźwięki. Może chodziło o to, żeby niskie pasmo zostawić wolne dla bębna? Trudno powiedzieć, ale miałem wrażenie pewnego ślizgania się po powierzchni, bez wnikania w głąb. W dodatku wszystko utopione było w pogłosach, co prawdopodobnie miało potęgować transowość muzyki. Mnie to nie przekonało. Zupełnie inaczej było w Kołorkingu podczas wieczoru noise’owej przyjaźni polsko-czeskiej, który mocarnym występem otworzył kakofoNIKT. Bardzo podobał mi się też skupiony koncert Säkkikangas z VJ JV i pełen energetyzującego rozgardiaszu Zabloudili. Następnego dnia znów w Kołorkingu było głośno, tym razem za sprawą Brytyjczyka znanego jako Nailbreaker, który w swój noise-rap wkłada mnóstwo zapału i nie oszczędza się – to robiło wrażenie!

Po nim klimat zupełnie zmienił duet Duchy/Echo, który pokazał, jak z niewielu elementów można wiele wyciągnąć. Następnego dnia wróciłem do Kołorkingu na kolejną odsłonę Midi Didi, które jak zwykle dostarczyło sporo frajdy, szczególnie chciałbym tu wyróżnić Wav Cuttera. Stamtąd wymknąłem się do Zamku, gdzie na zakończenie festiwalu Poznań Poezji wystąpili Sw@da i Niczos – fajny, nieszablonowy pomysł. Cały skład (Niczos towarzyszyły dwie wokalistki) bardzo gwałtownie zjednał sobie publiczność i zachęcił wszystkich do tańca.

Trzeba przyznać, iż ich muzyka jest niezwykle chwytliwa, ciekawie czerpiąc choćby z baile funku, ale łączy to z tradycyjnym białym śpiewem. Takie zestawienie może się wydawać nieintuicyjne, ale świetnie działa. Odpowiednio gwałtownie kierując kroki do Schronu, zdążyłem na występ Miłego ATZ, który w zasadzie pociągnął wątki z poprzedniego koncertu. Tu także mieliśmy świetny kontakt z publicznością i inspiracje różnymi gatunkami (drum’n’bass, 2step, dancehall). Dla równowagi następnego dnia wróciłem do akademii, gdzie odbywał się Poranek z muzyką akordeonową. Koncert niestety zbyt przeładowany, tak iż pod koniec miałem już poczucie przesytu, ale zapamiętam z niego utwory Jarosława Oleksiva, Ines Vaz i Bogdana Dowlasza. Później udałem się do Ogniska na fyrtlu, gdzie odbywała się dziewiąta edycja Cybernostalgicznego Klubu Dyskusyjnego, którego tematem były nurty muzyczne city pop i vaporwave. Spotkanie było świetnie przygotowane i mogło być interesujące zarówno dla ludzi, którzy w ogóle nie znali tych zjawisk, jak i dla osób, które chciały poszerzyć swoją wiedzę.

Idź do oryginalnego materiału