Twój ulubiony boysband powrócił! 5 Seconds of Summer przychodzą z nowym albumem i robią to w wielkim stylu. Zespół redefiniuje swoje brzmienie, bawiąc się przy tym łatką, którą przyszywa się mu od lat.
Zdaje się, iż kultura boysbandów w ostatnich latach przygasła. Lata 90. były zdominowane przez Backstreet Boys i *NSYNC. Moje pokolenie wychowało się z kolei na muzyce zespołów takich jak One Direction, The Vamps, Big Time Rush czy Jonas Brothers. Wśród nich karierę rozwijali także 5 Seconds of Summer, wyróżniający się bardziej punkowym brzmieniem. Choć wieloosobowe popowe formacje cieszyły się ogromną popularnością, praktycznie nie dostrzega się nowych zespołów tego typu w drugiej dekadzie XXI wieku. Jak widać, zapotrzebowanie na ten rodzaj muzyki przez cały czas jest jednak wysokie, bo stare boysbandy nie dają nam o sobie zapomnieć. Do koncertujących aktualnie Big Time Rush i Jonas Brothers dołączają 5 Seconds of Summer, pokazując się od naprawdę ciekawej strony.
Charakterek nowej płyty dość jaskrawo nakreślił pierwszy z singli – NOT OK. Brzmieniowo wpada w klimaty Gorillaz, tekstowo przypomina emo przeboje z początku wieku. Piosence towarzyszy teledysk, w którym chłopacy po raz pierwszy zaprezentowali swój nietuzinkowy image. Nie sposób nie zwrócić uwagi na blond liberty spikes frontmana zespołu czy czerwoną grzywkę głównego gitarzysty. To, co na pierwszy rzut oka zakrawa o kicz, na swój interesujący sposób tworzy jednak najciekawszą erę tego zespołu.
Album rozpoczyna jednak Everyone’s A Star! I, jak przyznaje basista zespołu, fraza ta jest jedną z tych sentencji, na których warto oprzeć budowanie całego świata. Właśnie to zrobili 5 Seconds of Summer – ich najnowszy album emanuje poczuciem dobrej zabawy i życiem na 100%. Idąc tym tropem, taneczne Telephone Busy momentalnie przenosi nas do klubu. W Boyband z kolei muzycy odnoszą się do paraspołecznej kultury fandomów. Choć samo pojęcie boyband przez lata nabrało dość pejoratywnego wydźwięku, zespół postanowił przejąć je w swoje ręce. To, co dla wielu używane było jako obelga wymierzona w stronę 5sos stanowi przecież jednak ich najmocniejsze spoiwo.
Na No. 1 Obsession zadziorna gitara łączy się z uzależniającym refrenem. Nie da się odmówić temu albumowi naprawdę chwytliwych momentów. Co prawda popada on w punk-rockowe klimaty, jednak przez cały czas mocno trzyma się popowych schematów, co może stanowić jego najmocniejsze ogniwo. Spokojniej wypada dopiero I’m Scared I’ll Never Sleep Again, ciekawie kontrastujące wokal Luke’a z niższymi wstawkami grającego na basie Caluma. Jedną z jego ulubionych piosenek na płycie jest rozpoczynająca się następnie istillfeelthesame. Myślę, iż użyte przez muzyka określenie „współczesna ballada” trafnie oddaje charakter tego utworu.
Czymże byłby jednak energiczny album bez ballady z prawdziwego zdarzenia? Piszę to trochę ironicznie, bo nie jestem fanką wrzucania w środek wydawnictwa utworów zupełnie przełamujących zbudowany wcześniej nastrój. W tym przypadku muszę jednak przyznać, iż Ghost bardzo przypadło mi do gustu. Utwór jest bardzo personalny, a delikatny wokal frontmana grupy dosadnie wyraża jego smutek. Nie można tego powiedzieć o Sick of Myself, którego tekst absolutnie nie odpowiada wesołej melodii. Takie zabiegi akurat bardzo lubię. Jeszcze bardziej lubię Evolve, mające w sobie nutkę funkowej zabawy.
Cały album ma w sobie coś z początków zespołu. Prawdziwą cząstkę jego debiutanckiego albumu skrywa The Rocks, przy którym pracował Jake Sinclair, odpowiedzialny między innymi za hit She Looks So Perfect. Całość zamyka mniej wyraziste Jawbreaker. Utwór jest króciutki, ale zgrabnie podsumowuje cały album, rzucając na niego jeszcze bardziej nostalgiczne spojrzenie.
5 Seconds of Summer na nowym albumie wyznaczają nową ścieżkę swojej kariery, nie odwracając się przy tym od swoich korzeni. EVERYONE’S A STAR! to przede wszystkim zabawa nowym brzmieniem, jednak mocno zauważany powrót do bardziej rockowych brzmień sprawia, iż płyta napełnia słuchacza przyjemną nostalgią. Trudno jest nie wypalić się artystycznie, będąc zespołem z wieloletnim stażem, składającym się dodatkowo z grupy licealnych przyjaciół. Chłopaki z Australii słusznie posłuchali jednak swojej intuicji, dostarczając fanom dawkę zupełnie świeżej muzyki. Genialna, barwna otoczka towarzysząca wydawnictwu tym bardziej podsyca ekscytację związaną z nadchodzącą trasą zespołu. Koncerty zapowiadają się obiecująco, dlatego warto zainteresować się występem grupy w łódzkiej Atlas Arenie 22 kwietnia przyszłego roku.
Fot. główne: Brian Ziff














