to uczucie wszechogarniającego odprężenia,
gdy rozbrzmiewa kołysankowy nokturn,
w ślepiach ostatniej z bestii
do reszty wygotowała się żółta ropa,
kiedy wszystko, co sknurzałe i szorstko-okrutne
skończyło z siekierą między oczami, z kulą w uchu,
zdarto kaptury, maski goniącym nas złoludom,
i okazało się, iż to mój wujek, znany aktor,
prezenter z telewizji, marszałek sejmu albo
pan premier urządzali nam piekło na ziemi
(przekłamania w horrorach biograficznych
potrafią być naprawdę krzywdzące),
gdy ocykamy się w uroczym pohorrorzu,
na świetlistej plaży jednej z wysp Białapagos,
już wolni, ciągle drżący,
ta ulga, do której zawsze powinno się tęsknić,
ta niezasłużona (złośliwcy powiedzieliby: niezawiniona)
dobroć, od jakiej aż przybywa powietrza
i metrów sześciennych, a każda przestrzeń
staje się lasem o poranku, szosą po deszczu
- jest, w rzeczy samej, cudowna.
więc czemu de facto od niej uciekam,
bronię się jak ostatni dziwak?
...a może w czasie, gdy walczyliśmy o przetrwanie,
coś przyszło nas przytulić, nie zastało
i odłazi teraz, zasmucone,
a my o tym nie wiemy?