Nie czytałem wszystkich książek Hugo-Badera (są tematy takie jak np. Tragedia Na Bored Peak, które mi zwisają bez względu na autora), więc do tej rekomendacji należy podchodzić z dystansem: „Skucha” to jego najlepsza rzecz. Nie tylko świetnie się to czyta, ale także Otwiera Oczy Na Różne Sprawy.
Książka to portret jego opozycyjnego środowiska z lat 80., czyli siatki tworzącej i kolportującej organ Regionu Mazowsze „Wola”. W wolnej Polsce część z tych ludzi porobiła wspaniałe kariery. Część żyje w biedzie. Jednych i drugich łączy poczucie klęski, stąd tytułowa „Skucha”.
Jak wiedzą to wierni czytelnicy tego bloga – nie wierzę w obiektywne dziennikarstwo, a już zwłaszcza w coś takiego jak „obiektywny reportaż”. Sam dobór temat i selekcja materiału już zniekształcają rzeczywistość, a co dopiero zabiegi formalne – po które Jacek sięga często – typu „z trzech prawdziwych postaci konstruujemy fikcyjną”.
Każdy reporter w gruncie rzeczy opowiada przede wszystkim o sobie. Nie przeszkadza mi to, jako czytelnik też przecież najchętniej czytam o sobie.
Subiektywna książka Hugo-Badera przetworzona przez mój subiektywny filtr jest więc książką o różnicy pokoleniowej między nami. Istotnej w Polsce, choć na Zachodzie zakwalifikowano by nas obu jako Pokolenie X.
Dla naszych rówieśników w Stanach, Wielkiej Brytanii, Francji czy RFN wchodzących w dorosłość w latach 80., cała ta dekada wygladała mniej więcej tak samo. Unosił się nad nią wszechobecne oblicze jakiegoś ówczesnego Wielkiego Przywódcy – Thatcher, Reagana, Kohla czy Mitteranda.
W Polsce ktoś wchodzący w dorosłość w 1981 miał dramatycznie inne doświadczenia pokoleniowe niż ktoś wchodzący w dorosłość w 1989. Rozbija nas to na dwie części, które na użytek tej notki nazwę generacjami S (pierwszej „Solidarności”) i T (transformacji).
Pokolenie Hugo-Badera z młodzieńczym optymizmem rzuciło się w karnawał „Solidarności”. Gdy nastał stan wojenny, resztki tego optymizmu kazały im Coś z Tym Zrobić. I przetrwali dekadę walki: teoretycznie zakończonej wygraną, ale jednak została w nich gorycz osamotnienia.
Bo przecież pod koniec lat 80. konspiracja była w strzępach. Stan wojenny wywołał gigantyczną apatię, w której dorastałem ja. Gdyby dwudziestoparoletni Hugo-Bader wpadł na ulicy na nastoletniego mnie i poprosił o pomoc – umiem to sobie wyobrazić: „stary, gonią mnie, słuchaj, to trzeba gdzieś ukryć, a tamto zanieść pod ten adres…”, odmówiłbym.
Miałbym pewnie potem straszne wyrzuty, ale odmówiłbym. Na ile siebie pamiętam, powiedziałbym mu, iż przykro mi, ale nie chcę się w to wszystko angażować.
Kiedy nadeszła transformacja – zacząłem budować swoje miejsce w tym kraju. Ale transformacja nie była dla mnie czymś, co wywalczyliśmy „my” – to była sprawka „Onych”, którymi dla mnie byli tak samo Jaruzelski, jak Mazowiecki czy Wałęsa.
Dlatego gwałtownie w III RP wróciłem do politycznej apatii. choćby jak głosowałem, to na „mniejsze zło”. Nie wszyscy tak mają, zgoda – ale widzę tu ciekawą symetrię w całym pokoleniu T.
Mój rówieśnik założył KOD i mam wrażenie, iż na zawsze pozostał wierny poglądowi popularnemu w moim pokoleniu w 1989: iż podział na prawicę i lewicę nie ma sensu i najlepiej, żebyśmy wszyscy poparli Apolityczną Partię Ludzi Rozsądnych, która wtedy się nazywała ROAD.
Ja o ROAD myślałem z niechęcią, on z entuzjazmem. Ale obie postawy wydają mi się być awersem i rewersem patrzenia na politykę jako coś, co robią Oni.
Skoro prof. Balcerowicz się po prostu „zna” na gospodarce, a prof. Zoll się „zna” na prawie, to my nie mamy prawa do własnego zdania (zwłaszcza odrębnego), prawda? Bez względu na to, czy odpowiesz „prawda” czy „nieprawda”, wylądujesz jako ktoś w gruncie rzeczy wyalienowany z polityki. Bo albo nie głosujesz (jak ja przez większość III RP), albo z entuzjazmem łykasz wszystko co ogłoszą Autorytety (jak sympatycy ROAD), albo ich bezrefleksyjnie hejtujesz (jak przedstawiciele pokolenia T na prawicy).
Pokolenie S tymczasem przez cały czas (po tylu latach!) widzi cały obóz postsolidarnościowy jako „my”. Dlatego zarzucają sobie nawzajem zdradę – do tego trzeba mieć CO zdradzać.
Oni powiedzą: „nie wyszła nam 3RP”. Ja przewrotnie potwierdzę: nie wyszła WAM. Transformację Balcerowicza postrzegam jak stan wojenny – jako coś, co „Oni” mi narzucili nie pytając mnie o zdanie.
Nie lubię tej swojej apatii. Jestem wdzięczny pokoleniu millenialsów, iż założyło partię, na którą wreszcie mogę głosować z entuzjazmem (yay, Razem!). Książka Hugo-Badera pomogła mi zrozumieć, skąd się wzięła.