GDYNIA 2024: Magnus von Horn o "Dziewczynie z igłą", a my oceniamy "To nie mój film"

filmweb.pl 1 tydzień temu
Zdjęcie: plakat


Kolejnego dnia gdyńskiego festiwalu Łukasz Muszyński rozmawia z Magnusem von Hornem o "Dziewczynie z igłą", która walczy o Złote Lwy. Tymczasem Jakub Popielecki recenzuje "To nie mój film" w reżyserii Marii Zbąskiej – prezentowany w konkursie "Perspektywy" debiut, który pozytywnie odstaje od festiwalowej normy.

***

WYWIAD: Magnus von Horn o "Dziewczynie z igłą": To film o opresyjnym społeczeństwie, takim jak Polska





***

recenzja filmu "To nie mój film", reż. Maria Zbąska


Life’s a beach
Autor: Jakub Popielecki

Niezbyt to sprawiedliwe, ale często wystarczy pięć-dziesięć minut seansu, by poznać, czy film, który właśnie oglądasz, jest tak zwanym "twoim filmem". W tym krótkim czasie zwykle da się już zapoznać bohaterów, zarejestrować fabularny punkt wyjścia, posmakować stylu reżyserii, ocenić poziom realizacji i poczuć tak zwaną "chemię". Lub nie poczuć. O ironio: przez pierwsze pięć-dziesięć minut "To nie mojego filmu" ogarnęło mnie silne wrażenie, iż to chyba nie będzie mój film, iż z tej relacji nic nie będzie. Oglądałem jednak dalej – i coś się zmieniło. W kinie jak w życiu: czasem warto powalczyć o związek.


Piszę o tej mojej trzewiowej reakcji, bo jakoś tam rezonuje ona z treścią samego filmu. Pełnometrażowy debiut Marii Zbąskiej opowiada bowiem o dwojgu zmęczonych swoim towarzystwem ludzi, którzy postanawiają dać sobie jeszcze jedną szansę. Wanda (Zofia Chabiera) i Janek (Marcin Sztabiński) są parą od x lat, ale jadą już tylko na oparach dawnego uczucia. Wiadomo: pasję zastąpiła rutyna, drobne charakterologiczne tiki z uroczych zmieniły się w irytujące, a na horyzoncie zero szans na jakąkolwiek zmianę. Po którejś tam z kolei kłótni "o wszystko" kobieta i mężczyzna podejmują szaloną decyzję: przemaszerują zimą wzdłuż wybrzeża Bałtyku, ani razu nie schodząc z plaży i unikając cywilizacji. jeżeli uda im się zrealizować plan, zostaną ze sobą. jeżeli nie – będzie to niechybny znak, iż należy się rozstać.

Wydumane? Może i tak. Widziałem już w sieci szereg reakcji typu "w xxx im się poprzewracało", "lepiej idźcie na terapię", "kogo stać na miesiąc łażenia po plaży". I poniekąd je rozumiem. Sam przecież zacząłem recenzję, sprawozdając swoje zirytowanie. Ważne jednak, co działo się ze mną dalej. Odbiorcza frustracja najpierw niechcący zrymowała się z frustracją bohaterów, a potem – w miarę postępu ich podróży – zaczęła stopniowo topnieć. jeżeli film opowiada o parze próbującej na powrót wzniecić iskierkę wzajemnej sympatii, a w toku seansu widz sam odczuwa przypływ nie tylko sympatii, ale i empatii, to znak, iż chyba coś się tu udało. A iż punkt wyjścia kuriozalny? A to może i lepiej. Alternatywą byłby film, w którym Wanda i Janek idą na terapię i nic interesującego się im nie przydarza. Przypominam (sama Zbąska poniekąd przypomina nam o tym w tytule): oglądamy FILM.

I to film, który w kontekście – dajmy na to – festiwalu w Gdyni okazuje się odświeżająco osobny. Zamiast biografistyki i faktografii, zamiast wielkich dramatów i wielkich tematów, mamy tu ot, parę zwykłych ludzi i masę ich drobnych problemów. Nie zrozumcie mnie źle: "To nie mój film" daje się łatwo wpisać w szereg bliższych lub dalszych kontekstów. Ktoś zobaczy w nim polską odpowiedź na skandynawską ekscentrykę jakichś Kaurismäkich i Kárich. Ktoś inny – beckettowski teatr absurdu z dwójką bohaterów na pustej scenie plaży wyruszających na poszukiwanie jakiegoś własnego Godota. Albo "Drogę" Cormaca McCarthy’ego, tyle iż na półserio. Można choćby obejrzeć "To nie mój film" jako ekscentryczną screwball comedy (obowiązkowo z kryzysem relacji w 3/4 fabuły): czyli jako opowieść o dwojgu odkochanych w sobie ludzi, którzy muszą wykłócić się do ponownego zakochania. Grunt, iż wbrew nieintuicyjnemu, cokolwiek odklejonemu punktowi wyjścia, Zbąska stąpa twardo po ziemi. I ma niezwykle czujne oko i ucho.

Całą recenzje autorstwa Jakuba Popieleckiego przeczytacie TUTAJ.
Idź do oryginalnego materiału