Po tym, jak mój mąż zdradził mnie z moją najlepszą przyjaciółką, a trzy lata później przypadkiem ich spotkałam, nie mogłam przestać się uśmiechać.
Gdy Wojtek zaczął się ode mnie oddalać, szukałam pocieszenia u mojej serdecznej przyjaciółki, Kingi. Mówiła, iż przesadzam, ale okazało się, iż miałam rację. Los po trzech latach pokazał mi konsekwencje ich zdrady.
Zawsze myślałam, iż takie rzeczy dzieją się gdzie indziej czytasz o nich w dramatycznych powieściach albo słyszysz w plotkach przy rodzinnym obiedzie. Ale nie mnie. Nie nam.
Pięć lat z Wojtkiem tworzyliśmy wspólne życie. Nie było to życie w luksusie, ale było nasze wieczory z filmami na kanapie, niedzielne wyjazdy po kawę, żarty, które rozumieliśmy tylko my.
Przez cały ten czas obok była Kinga moja przyjaciółka od podstawówki, prawie jak siostra. Była przy mnie w każdym ważnym momencie, choćby na moim ślubie stała obok jako druhna, ściskając moją dłoń i płacząc ze szczęścia.
Gdy zaszłam w ciążę, myślałam, iż to kolejny piękny rozdział w naszej historii.
Ale wtedy Wojtek się zmienił.
Na początku to były drobiazgi był dłużej w pracy, jego uśmiech nie sięgał oczu. Potem było tylko gorzej. Nie patrzył na mnie. Rozmowy skurczyły się do jednozdaniowych odpowiedzi. Noce, gdy leżał odwrócony plecami, jakbym w ogóle nie istniała.
Nie rozumiałam, co się dzieje. Byłam wyczerpana, w zaawansowanej ciąży, desperacko próbując naprawić to, co się między nami rozpadało.
Więc zadzwoniłam do Kingi.
Nie rozumiem, co się dzieje szlochałam do telefonu, skulona w ciemności, gdy Wojtek spokojnie spał obok. Czuję, jakby już mnie zostawił.
Za dużo analizujesz odpowiedziała łagodnie. On cię kocha. To tylko stres.
Chciałam w to uwierzyć.
Ale ciągłe napięcie nieprzespane noce, niepokój, samotność, mimo iż byłam zamężna wykańczało mnie.
Pewnego ranka obudził mnie ból w brzuchu. Wieczorem byłam już w szpitalu, wpatrując się w usta lekarza, ale nie słyszałam ani słowa.
Nie ma bicia serca.
Nie ma dziecka.
Mówią, iż ból przychodzi falami. Mój był jak lawina.
Poronienie złamało mnie, ale Wojtek? On już dawno był stracony. Siedział obok w szpitalu, zimny, milczący, choćby nie wziął mnie za rękę, nie powiedział słowa pocieszenia. Po prostu siedział, jakby czekał na autobus, a nie przeżywał żałobę po stracie dziecka.
Po miesiącu w końcu wypowiedział zdanie, które, podejrzewam, długo ćwiczył.
Nie jestem już szczęśliwy, Kasia.
I to było wszystko. Bez wyjaśnień, bez emocji. Puste pożegnanie.
Dzień, w którym Wojtek odszedł, minął bez kłótni, bez krzyków, bez łez. Tylko chłodna cisza.
Nie jestem już szczęśliwy, Kasia.
Mrugałam, siedząc naprzeciw niego przy kuchennym stole. Jego słowa przygniotły mnie.
Co? zapytałam drżącym głosem.
On westchnął ciężko, pocierając skronie, jakbym to ja była problemem.
Już nic nie czuję. Od dawna.
Od dawna.
Przełknęłam ślinę.
Od kiedy straciliśmy dziecko?
Jego szczęka się pod




