Garfield – recenzja filmu. Garfield? To choćby nie jest on…

popkulturowcy.pl 3 miesięcy temu

Garfield od lat należy do najpopularniejszych kotów w popkulturze. Postać wiecznie głodnego futrzaka przewija się w komiksach, filmach, serialach czy grach. W tym roku na ekranach kin pojawiła się nowa produkcja pełnometrażowa o tytule, a jakżeby inaczej, Garfield.

Postać rudego kocura, który jest czołowym fanem lazanii i pizzy pepperoni, znana jest na całym świecie. Sympatyczny żarłok wytresował sobie zarówno swojego właściciela Jona, jak i psa Otta. Zawsze głodny i wygadany, pełen ciętych ripost oraz zabawny. Taki obraz Garfielda większość z nas ma przed oczami. Jednak w najnowszym filmie w reżyserii Marka Dindala mało jest tego poczucia humoru czy dobrej zabawy. Garfield jest produkcją nudną, z historią, która w ogóle nie zapada w pamięć. Po seansie zaś pozostaje niedosyt, lekki żal i poczucie, iż nie tego się oczekiwało.

Opowieść przedstawiona w Garfieldzie skupia się na relacji głównego bohatera ze swoim ojcem. Kot staje oko w oko z demonami ze swojego dzieciństwa, poznaje tatusia-cwaniaka i (jak łatwo się domyślić) wpada przez niego w nie lada kłopoty. Vic to stary kocur, który porzucił Garfielda, gdy ten był zaledwie małym kotkiem z oczami wielkimi jak Kot w butach ze Shreka. Na domiar wszystkiego w przeszłości zajmował się szemranymi interesami, czyli kradzieżą mleka. Współpracował wtedy z kocicą Jinx, która po latach żąda zemsty. Najwyraźniej Vic zostawił na lodzie nie tylko swojego syna. Historia gna do przodu całkowicie na oślep, gubiąc przy tym zarówno humor, jak i ciekawą opowieść.

Naprawdę bardzo się męczyłam na seansie Garfielda. Na próżno szukałam w tytułowym bohaterze sarkastycznego rudzielca, którego uwielbiałam, jak byłam dzieckiem. Być może przeniesienie leniwego i ociekającego humorem kota w inną rzeczywistość niż domowe zacisze nie jest dobrym pomysłem. Bo właśnie na tym domatorstwie w dużej mierze opierała się codzienność Garfielda, którą przez wiele lat miliony ludzi na całym świecie pokochały. Rudy na zewnątrz, ratując ojca z opresji, staje się postacią całkowicie obcą. To nie jest nasz stary, poczciwy Garfield. To zagubiony kotek, którego cynizm został brutalnie obcięty niczym za ostre pazury. Właśnie na tym produkcja traci najwięcej.

Kadr z filmu Garfield

Może problem związany z przygodami Garfielda wiąże się z długim metrażem? Seriale animowane wypadały dużo lepiej, a legendarne już komiksy są kwintesencją jednego z najbardziej znanych żarłoków w popkulturze. Być może garfieldowe obżarstwo, sarkastyczny humor i lenistwo nie sprawdzają się w filmach długometrażowych. Poprzednie produkcje z 2004 i 2006 roku również trąciły myszką. Tam dodatkowo twórcy sprezentowali widzom po prostu brzydką wizualnie animacje. Więc może warto się zastanowić, czy Garfield nie powinien zostać w swojej niszy: komiksach i krótkich odcinkach seriali. Tam jest miejsce na cynizm i utarczki z Jonem czy Ottem. Właśnie wtedy najlepiej wybrzmiewają momenty, w których rudzielec nie rozumie świata ludzi czy psów.

Twórcy zadbali również o to, żeby relacja między Garfieldem a jego ojcem została przedstawiona najbardziej ckliwie, jak tylko się da. Wymuszone wzruszające sceny, które miały na celu udowodnić, jak bardzo im na sobie zależy, są dla mnie naciągane do granic możliwości. Nie kupuję tej historii, nie wierzę w głębokie uczucie między Vickiem a jego synem. Na tacy dostaliśmy fabularny banał, który nie przekona chyba choćby tych najmłodszych widzów. Tym samym nie sądzę, żeby Garfield zdobył serca publiczności. Raczej wróżę tej produkcji bardzo szybkie zapomnienie i odejście w cień.

Fot. główna: kadr z filmu Garfield

Idź do oryginalnego materiału