Lubicie puzzle?
Gallileous to grupa, która przeszła długą drogę. Zaczynała jako formacja grająca doom metal, tudzież jak niektórzy uważają, funeral doom metal, a następnie ich muzyka zaczęła ewoluować i coraz bardziej odchodząc od ociężałych, dusznych początków, a w składzie pojawiła się wokalistka. Gdy po raz pierwszy usłyszałem ich twórczość miałem okazję pisać dla nie istniejącego już portalu WAFP We Are From Poland o płycie "Necrocosmos" z 2013 roku. Od tego czasu twórczość grupy dalej się zmieniała i miłym zaskoczeniem była wydany trzy lata temu album "Fosforos" wydany przez Prog Metal Rock Promotion i któremu jako LupusUnleashed miałem przyjemność patronować (nasza recenzja tutaj). Miałem zastrzeżenia, to zdarzyło się, iż do zarejestrowanego na tym krążku materiału wracałem. Na kolejnym, również patronackim (choć na samej okładce loga tym razem nie ma) wydanym przez PMRP albumie "Dancing Ash" Gallileous z kolei mocno zaskakuje i zdecydowanie pokazuje się od swojej najciekawszej strony.
Widać to już od strony graficznej, która jest naprawdę fenomenalna i przemyślana, a do tego zrealizowana tak, by każdy utwór miał swój wizualny odpowiednik w postaci pocztówki z obrazem i tekstem z drugiej strony. Do kompletu wymyślono grę, w której pocztówki można dowolnie układać niczym puzzle i według tego klucza puszczać sobie płytę (co staje się bardziej wygodne na popularnych streamingach, aniżeli płycie fizycznej). Jednakże według układu zastosowanego na samej płycie, słucha się jej równie znakomicie i intrygująco. Zostańmy jeszcze na chwilę przy samych grafikach, którym warto się przyjrzeć nieco dokładniej. Pierwsze, co rzuca się w oczy na okładce to heksagon ze skomplikowaną strukturą w środku przywodzi na myśl jakieś tajemnicze urządzenie zaginionej kosmicznej cywilizacji. Ten jest wpisany w żółty okrąg, który może być słońcem lub księżycem planety wokół której orbitują inne planety, księżyce lub gwiazdy. Wokół dostrzec można też powierzchnię planety bądź księżyca z być może opuszczonymi budynkami owej zapomnianej cywilizacji. Pustynny krajobraz jest górzysty i otoczony chmurami, a heksagonalna struktura zdaje się wystrzelać ze znajdującej się pośrodku konstrukcji w ognistym podmuchu. W lewym górnym rogu umieszczono zaś logo grupy i tytuł płyty. Całość może wręcz przypominać okładki literatury z gatunku hard science fiction w rodzaju tej znanej z twórczości Edgara Rice'a Burroughsa lub kojarzyć z grafikami do książek Stanisława Lema. W podobnej stylistyce są też utrzymane kolejne grafiki wykonane jak wspomniałem do każdego utworu.
Zamiast książeczki otrzymujemy pocztówki, a pierwsza z nich zawiera zasady gry. Heksagonalna struktura sunie przez gwiazdy, asteroidy i inne ciała niebieskie i ewidentnie przywodzi na myśl wielki kosmiczny statek który eony temu opuścił swoją planetę lub księżyc i odtąd sunie w nieznane. Obiekt ten ma choćby elementy, które przypominają anteny nadawcze. Idąc w kolejności takiej jak mamy na albumie sięgam po pocztówkę do utworu "On the Ocean" z opisem "Woda gasi Ogień". Na obrazku widzimy niebieską heksagonalną strukturę również sunącą przez gwiazdy, choć w niej widzimy wzburzony sztormem i bawet przelewający się przez nią ocean. Utwór drugi "A Blurred Melody" z opisem "Powietrze rozprasza Wodę" ma heksagonalną strukturę, ale tym razem w kolorach czerwieni i pomarańczu. Rozpalona struktura dogasa w oparach dymu i zdaje się wisieć pośród pustyni. Pocztówka do numeru trzeciego, czyli "The Buried Time" ma opis "Ziemia blokuje Powietrze" i na ciemnoniebieskim tle ma namalowany okrąg przypominający Ziemię, choć cały obraz zdaje się być w trójwymiarze. Z kuli wystają kamienne elementy, a przy bliższym przyjrzeniu się można dostrzec, iż ta Ziemia się rozpada. Utwór czwarty, czyli "Knotty End" ma pocztówkę z opisem "Drewno penetruje Ziemię" i ma obraz przedstawiający oktagon wokół którego unoszą się grudki ziemi. W jego wnętrzu widać zaś przerośniętą, wręcz hipertroficzną masę korzeni i zdrewniałych struktur. Przedostatnia pocztówka wykonana do utworu "Steel Thinking" zawiera opis "Metal tnie Drewno" i przedstawia kulę zawieszoną w przestrzeni kosmicznej wokół której orbitują asteroidy oraz pierścienie rozchodzące się z sześcianu będącego prawdopodobnie jakąś stacją kosmiczną. W tym wypadku moje skojarzenia zaś popłynęły od razu do Myślących Maszyn z "Diuny" Franka Herberta. Na ostatniej pocztówce wykonanej do wieńczącego płytę utworu tytułowego przedstawiono zaś płonący dekagon. Dziesięciokątna struktura płonie i mieni się bielą, złotem, czerwienią, żółcią i pomarańczem. Wydawać by się mogło, iż jest to supernowa albo rozpalone Słońce odległej galaktyki, ale jednocześnie można odnieść wrażenie, iż ta struktura nie jest do końca żywa, a bardziej mechaniczna o czym świadczyć może jej szkieletowa budowa i liczne wypustki na jej powierzchni. Na odwrocie każdej pocztówki zaś umieszczono teksty utworów, które rozpalają wyobraźnię tak samo jak grafiki.
Trzymając się również układu zawartego na albumie, zawierającym sześć numerów i trwającym niecałe trzy kwadranse, zaczynamy od "On the Ocean" zamykającym się w czasie nieco ponad dziewięć minut w którym cudownie mieszają się lata 70te z 80tymi. Z jednej strony mamy potężne oparte na gitarach, klawiszach i perkusji brzmienie przywodzące na myśl progresywne grupy właśnie z lat 70tych, a z drugiej odrobinę okraszającej tło elektroniki przywodzącej na myśl trochę dyskotekę i jakże świetnie to do siebie pasuje. Nad całością zaś unosi się wokal Anny Pawlus która kapitalnie wpisuje się w utwór swoją nieco soulową, gospelową barwą głosu. Kompozycja przy tym wszystkim mieni się rozwinięciami - pachnącymi nieco orientalizmami, post-rockowymi strukturami oraz klimatem rozpostartym między przebojowością, a melancholią. Następujący po otwieraczu "A Blurred Melody" trwa odrobinę powyżej sześciu minut. Zaczyna się od spokojnego, choć lekko niepokojącego wejścia i stopniowo rosnącego napięcia. Syntezatorowe przejazdy mogą się choćby kojarzyć z Tangerine Dream z ich "rockowego" okresu. Ejtisowe efekty kapitalnie wybrzmiewają w gęstym, cięższym rozbudowaniu, a unoszący się nad całością głos Pawlus (nawet we fragmencie podbitym kosmicznie brzmiącym tutaj vocoderem) który ponownie zaskakuje tutaj głębią i ciekawą barwą. "The Burried Time" czyli utwór trzeci, wraca do dłuższych form i zamyka się w czasie nieco ponad ośmiu minut. Z początku ponownie usypia się czujność, ale utwór gwałtownie zaczyna się rozwijać. Słychać w nim przestrzeń, ale jednocześnie gdzieś uchował się nieco przytłaczający, duszny doomowy pierwiastek. Ponownie też słychać w nim elementy brzmiące jakby były wyrwane z lat 70tych (te syntezatory lub specyficzny monumentalizm robią doskonałe wrażenie), ale jednocześnie o żadnym kopiowaniu zdecydowanie nie można mówić.
Drugą połowę płyty otwiera najkrótsza kompozycja, bo "Knotty End" trwa nieco ponad cztery minuty i jest to bodaj najbardziej przebojowa propozycja na "Dancing Ash" mieniąca się wręcz Deep Purplowym zacięciem. Soulowa maniera Pawlus zaś świetnie uzupełnia się z pulsującym kawałkiem niemal przypominając mi swoim głosem nieodżałowaną Amy Winehouse. Przedostatni utwór "Steel Thinking" jest dłuższy o połowę i choć jest odrobinę spokojniejszy to przez cały czas jest gęsty i czerpie garściami z historii zarówno samego zespołu, jak i brzmienia wokół którego Gallileous zbudował swój muzyczny świat. Numer pulsuje, znów przywodzi na myśl jakieś soulowe, gospelowe skojarzenia, które zostały genialnie wpisane w progresywną, lekko doomową własną interpretację post-rocka. która ani na moment nie popada w pompatyczność (nawet w wielkim finale), ani nie wydaje się być rozwleczona. Na zakończenie, pojawia się utwór tytułowy, który trwa nieco ponad osiem i pół minuty. Tutaj również dzieje się gęsto i sporo, a powolne, nieco ponure brzmienie kapitalnie jest obite syntezatorowym klawiszem oraz świetnym klimatem. Tu również jest przebojowo, choć zdecydowanie nie mówimy o numerze radiowym, a raczej takim, który z jednej strony zachwyca wpadającą w ucho atmosferą i bądź co bądź szczątkową, ale jednak melodią, a z drugiej fantastycznymi rozbudowaniami i wyczuciem instrumentalistów w budowaniu napięcia.
Trochę narzekałem przy okazji wcześniejszego "Fosforosa", ale przy "Dancing Ash" adekwatnie nie ma na co narzekać, bo wszystko się zgadza i układa perfekcyjnie. przez cały czas mnie razi pewna monotonność głosu Pawlus, brakuje jakiegoś kontrapunktu, ale to detal, bo i tak trzeba to podkreślić, iż na tej płycie Anna brzmi znakomicie i fantastycznie uzupełnia złożoność muzyczną materiału. Gallileous nie trzyma się jednego gatunku, a wręcz śmiało można powiedzieć, iż w całości stworzyli swój własny, niepowtarzalny styl, którego nie da się jednoznacznie zaszufladkować. "Dancing Ash" to album który poraża bogatym, analogowym, gęstym i monumentalnym brzmieniem, czy kapitalnym budowaniem napięcia. Nie mam wątpliwości, iż jest to nie tylko jeden z najciekawszych polskich albumów wydanych w tym roku, ale także najlepszy i najdojrzalszy materiał pochodzącej z Wodzisławia Śląskiego grupy, który na żywo musi brzmieć nie tylko magicznie, ale i niesamowicie. Wreszcie, to jedna z tych płyt, która nie chce wychodzić z odtwarzacza i po opadnięciu ostatnich drobinek kosmicznego pyłu, jednym przyciskiem pilota wystarczy odpalić stos atomowy gwiezdnego krążownika, by ten zabrał w kolejną podróż w nieznane.
Ocena: Pełnia |
Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości zespołu Gallileous
i Prog Metal Rock Promotion. Płyta została objęta patronatem medialnym LupusUnleashed.