Galaktyczny szop pracz

ekskursje.pl 2 lat temu

Zawsze chcę dokładnie poznać argumenty strony, z którą się nie zgadzam. Sięgnąłem więc po książkę Kary’ego Mullisa „Dancing Naked in the Mind Field” głównie ze względu na jego sławę jako denialisty klimatycznego.

Mullis dostał nagrodę Nobla z chemii za wynalezienie metody PCR, którą dziś powszechnie się stosuje w diagnozowaniu Covid-19. Po chemiku oczekiwałem argumentacji, która będzie intelektualnym wyzwaniem. Dostałem jednak coś innego.

Mullis na przykład całkiem serio przytacza w swojej książce dowód na zjawiska paranormalne. Otóż pewnego dnia przygotowywał dla siebie inhalację z gazu rozweselającego i źle dobrał ciśnienie. Zaaplikował sobie taką dawkę, iż stracił przytomność. Ocknął się na podłodze, z lekkim odmrożeniem ust.

Obok niego leżał pokryty szronem ustnik. To go zdziwiło, bo nie pamiętał, by go wyjmował z ust – ale to wyjęcie uratowało go przed jeszcze poważniejszymi obrażeniami. Gdyby tak leżał nieprzytomny z lodowatym aparatem w ustach, nie skończyłoby się na drobnym odmrożeniu.

Kilka miesięcy później spotkał koleżankę. „Jak myślisz, kto ci wtedy wyjął ten ustnik?” – spytała i wyznała, iż odebrała telepatyczne wezwanie o pomoc i przybyła do Mullisa poprzez czwarty wymiar, dyskretnie się przezeń potem ewakuując, nie czekając aż ten odzyska świadomość.

Koleżanka nie mogła tego zmyślić, bo – argumentuje Mullis – powiedział o tym w zaufaniu tylko dwóm osobom. Te obiecały mu, iż nikomu ani mru-mru!

Mullis nie bierze pod uwagę innych wyjaśnień. Że na przykład jednak sam sobie wyjął ten ustnik, ale po prostu tego nie zapamiętał. Albo iż te dwie osoby też w zaufaniu opowiedziały o tym czterem osobom, które powiedziały ośmiu (itd).

W podobnym stylu argumentuje, iż kiedyś spotkał kosmitę (pod postacią świecącego szopa pracza, który mówił po angielsku). A także iż astrologia mówi prawdę o ludziach.

Argumentacja Mullisa przypomina popkulturowy stereotyp „stoner logic”. Można sobie tę książkę wyobrazić jako komedię Judda Apatowa („duuuude, spotkałem kosmicznego szopa pracza”!).

Na studiach chemicznych można spotkać ludzi, którzy tam poszli, żeby produkować dla siebie narkotyki. Na moim roku też był taki kolega, nie żyje od kilkunastu lat. Mullis miał więcej szczęścia, ale nie ukrywa, iż to była również jego główna motywacja (systematycznie mieszał mocniejsze używki z banalnym alkoholem, może to go uratowało).

Jak z takim podejściem można dostać Nobla? Używki czasem wspomagają myślenie lateralne. Wynalezienie PCR wymagało spojrzenia na DNA jak na program komputerowy, czyli połączenia wiedzy z dwóch różnych dziedzin.

Ktoś by to w końcu zrobił. Nie odmawiam Mullisowi pierwszeństwa i zasłużonej nagrody, niemniej jednak: to był wynalazek, a nie odkrycie.

Mullis to typowy przykład tego, co Marks w „Nędzy filzofii” nazwał „Fachidiotismus”. Fachidiota może być bardzo sprawny w bindowaniu droselklapy na szoner, a jednocześnie dziecięco bezbronny wobec prostych zadań logicznych.

Denializm Mullisa jest więc rozczarowująco banalny. Stawia sprzeczne ze sobą tezy („klimat się oziębia, bo kiedyś Wikingowie”; „to fajnie, iż się ociepla, dzięki temu przyjemnie mi na tarasie”).

Koronny argument, iż to nie może być skutek działalności człowieka wygląda tak – do tego musielibyśmy być panami stworzenia. A nie jesteśmy, bo boimy się ciemności (sic).

To i tak jakoś z grubsza przypomina implikację. W sprawie denializmu HIV argumentacja sprowadza się do tego, iż Mullis prywatnie lubi innego denialistę, Duisberga – a za to nie lubi odkrywców wirusa HIV.

Co więc wywołuje tę chorobę? Niezdrowy styl życia gejów. A dlaczego inni też chorują? Bo na walkę z AIDS są duże pieniądze, więc dowolne zapalenie płuc przypisuje się AIDS.

Książka jest z 1998, Mullis zmarł w 2019, ale można sobie mniej więcej wyobrazić, co pisałby dzisiaj. Charakterystyczne dla jego denializmu jest unikanie konkretów przy zamiłowaniu do rozbudowanych, niby-dowcipnych metafor. Coś jak klasyczny argument, iż ziemia jest płaska: bo buty się zużywają najbardziej na obcasie i palcach, a gdyby była okrągła, zużywałyby się pośrodku, szach mat lewaki!

Książka mnie więc rozczarowała. Nie ma tu wyrafinowanego denializmu, jest taki jak zwykle. Łańcuchy tautologii, parę pojęć jak cepy.

Streszczam wam to głównie po to, żebyście nie popełnili mojego błędu i tego nie czytali. Wyrafinowany denializm jest jak rozsądny terfizm – po prostu nie istnieje.

Idź do oryginalnego materiału