Fred again..- ten days

nowamuzyka.pl 5 dni temu

Zabawa muzyką.

Ciężko dla fanów house’u nie zauważyć jak w ostatnich latach głośno o dzisiejszym bohaterze. Znakomicie przyjęte występy w towarzystwie Four Teta i Skrillexa, w międzyczasie seria świetnie odebranych przez słuchaczy singli. Powodem do licznych dyskusji była kooperacja z Brianem Eno. I mimo iż zdania krytyków w kwestii tego projektu są mocno podzielone, krążek w duecie ciekawie zaznaczył spojrzenia dwóch różnych pokoleń na muzykę elektroniczną.

„Ten days” może nie jest kamieniem milowym w muzyce house, nie jest nim choćby w twórczości Freda, jednak konsekwentnie utrzymany, oszczędny, nieco sypialniany nastrój jest dla ucha wyjątkowo przyjemny. Zdecydowanie warto przyglądnąć się doborowi gości, bo z tej strony bez wątpienia ukazana jest różnorodność. Wyjątkowa delikatność pojawia się w głosie Samphy, występującego na „fear less”. Równie zachowawczo i minimalistycznie prezentuje się wokal Obongjayara („i adore u”), w moim przekonaniu jednego z ciekawszych artystów współczesnego rynku muzycznego.

Energetyczny wybuch następuje dopiero na „place to be”, gdzie swoje trzy grosze dorzucili Anderson.Paak i CHIKA, sprawnie budując kompozycyjny groove. Zderzenie różnych światów muzyki elektronicznej poprzez „glow”, gdzie udzielają się Skrillex, Four Tet, Duskus i Joy Anonumous, owocuje zaskakująco oszczędnym wyrazem skupionym wokół deep house’u. Melorecytacja prowadzona przez SOAK na „just stand there” dobrze buduje partie piana podbijane stałym rytmem perkusyjnym.

Całkowite spowolnienie następuje na ambientowo popowej warstwie w „i saw you”, gdzie wokale przeplatają się z rozmytymi falami dźwiękowymi. Nie małym zaskoczeniem może być obecność Emmylou Harris, której wokal charakterystyczny dla muzyki country rozpływa się po syntezatorowych brzmieniach („where will i be”). Rozklejona forma znów wraca do stałego pulsu wraz z „… placu you need” z ponownym udziałem Joy Anonumous.

Wreszcie docieramy do zamykającego krążek „backseat” zahaczającym o indie pop przez obecność gitary i wokale The Japanese House. Wszystkie kompozycje przerywane są krótkimi mówiono muzycznymi skitami wprowadzającymi nas dodatkowo w nastrój krążka.

Album „ten days” kupuje mnie chyba przede wszystkim ze względu na nieodparte wrażenie pierwotnej, wręcz dziecięcej energii twórcy bijącej z jego muzyki. Ciężko mi nie odnieść wrażenia, iż podejście do tworzenia nie zmieniło się u niego absolutnie mimo wzrostu liczb.

Profil na Facebooku »
Profil na BandCamp »

Fred Gibson 2024

Idź do oryginalnego materiału