Fotografia jest najprostszym medium uspołeczniającym

kulturaupodstaw.pl 1 miesiąc temu
Zdjęcie: fot. A. Wykrota


Adrian Wykrota: To już siódma edycja Wielkopolskiego Festiwalu Fotografii im. Ireneusza Zjeżdżałki. Czy trudno jest organizować festiwal z tradycjami?

Tobiasz Jankowiak: I łatwo, i trudno. To pytanie krąży prawdopodobnie wokół zmian, jakie wprowadziliśmy. Na początku zespół osób pracujących nad festiwalem był jednoosobowy. Inicjatorem WFF był Władysław Nielipiński, który miał swoją strategię na organizację tego przedsięwzięcia. To było działanie ze społecznością, a w pewnym sensie inwentaryzacja fotograficznej działalności klubów, jednostek, mniejszych inicjatyw amatorskich z Wielkopolski. Dzięki jego tytanicznej pracy, do której później dołączył Mateusz Kiszka, my z tej ilości możemy teraz korzystać. Z drugiej strony mamy trochę inne podejście – nie da się ukryć, iż jesteśmy wykształceni w dziedzinach artystycznych i dążymy także do określonej jakości wydarzenia.

AW: Chcesz powiedzieć, iż stawiacie na jakość, nie na ilość?

TJ: Ciężko jest tak podsumować, ale ograniczając moją wypowiedź, tak bym to nazwał.

Aleksandra Polerowicz: W poprzednich edycjach głównym kryterium wyboru była fotografia. Tzn. w festiwalu mogły wziąć udział przeróżne inicjatywy z całej regionu, o ile zajmowały się fotografią. To już wystarczało, żeby być jego częścią.

fot A. Wykrota

A my… Dążymy do tego, żeby wydarzenia stworzone wokół zaproponowanego tematu były spójne, a jednocześnie, żeby przez cały czas były to wydarzenia lokalne, wielkopolskie.

Chodzi nam także o wykraczanie poza medium, które mocno się zmieniło – przecież samo myślenie o fotografii ewoluuje. Kiedyś to były małe grupy, które amatorsko zgłębiały technikę fotograficzną, a teraz każdy robi zdjęcia, więc trochę inaczej się podchodzi do tego medium, ono jest raczej punktem wyjścia.

TJ: Staramy się przez cały czas z tymi grupami współpracować.

AP: Tak, ale wiele klubów fotograficznych pozamykało się, chociażby w następstwie pandemii.

AW: Mam wrażenie, iż sama struktura organizacyjna mocno się zmieniła. Kiedyś przy każdym większym zakładzie pracy funkcjonowały koła zainteresowań, w tym koła fotograficzne. Ta epoka definitywnie minęła.

Mateusz Kiszka: Chyba byłem naocznym świadkiem tego zjawiska. W 2016 roku zacząłem pracę w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej i Centrum Animacji Kultury i wtedy tych kół fotograficznych w Wielkopolsce było faktycznie bardzo dużo. Zresztą to jest udokumentowane bardzo skrzętnie przez Władysława.

fot A. Wykrota

Każda taka inicjatywa potrzebuje lidera, jednego człowieka, który będzie to jakoś ciągnął i spinał, a zauważyłem, iż z czasem zabrakło takich osób.

One skupiały się w małych miejscowościach, a ludzie aktywni często zaczęli z nich wyjeżdżać, żeby znaleźć lepszą pracę czy pójść na studia. Wtedy te inicjatywy przestawały istnieć.

AW: Jest to zatem związane także ze zmianami natury społecznej, czy może raczej zmianą sposobu uczestnictwa i współtworzenia kultury.

TJ: Ale żeby nie było tak pesymistycznie, to w zeszłym roku w Pleszewie otworzył się klub FotografujeMy, który działa przy bibliotece, a w Gnieźnie Waldemar Stube przy MOK-u będzie prowadził klub Pryzmat.

Inicjatywy zatem powstają, chyba dlatego, iż fotografia cały czas jest tym najprostszym medium uspołeczniającym. Wszyscy mamy do niej dostęp.

fot. K. Czarnota

AW: Najprostszym, ale zarazem najtrudniejszym.

TJ: Zależy, o jakim poziomie mówimy, ale w sensie samego dostępu, to np. każdy ma telefon z aparatem.

MK: Natomiast to są osoby, które są zatrudniane przez instytucje. Nie ma jednak takiego oddolnego ruchu fotograficznego. Ludzie już nie spotykają się w piwnicach i nie gadają o fotografii.

AW: Tworzycie Wielkopolski Festiwal Fotografii. Lokalność jest wpisana w nazwę i charakter tej inicjatywy. Czy ona jest atutem, czy pewnego rodzaju pułapką?

MK: To jest coś, co wyróżnia ten festiwal spośród reszty festiwali fotograficznych w Polsce.

Wydarzenia realizowane są w całym województwie i do ich tworzenia angażowani są mieszkańcy tych miast czy miasteczek. Myślę, iż to jest ogromny atut.

TJ: Organizacyjnie jest to trudne przedsięwzięcie, ale to chyba jedyne takie wydarzenie. Rzecz prozaiczna, ale dzięki festiwalowi można zwiedzić trochę Wielkopolski. Tak po prostu.

AW: Działamy w środowisku artystycznym i ludzie mają różne ambicje. Czasami chcą robić tylko rzeczy wielkie, ogólnopolskie, międzynarodowe.

TJ: Nie wiem jak reszta, ale my chyba takich ambicji nie mamy.

AW: Czyli lokalność jest atutem przeważającym?

TJ: Im większa świadomość i rozpoznawalność festiwalu w całej Polsce, tym lepiej – wtedy więcej ludzi przyjeżdża na wydarzenia, szczególnie te odbywające się poza Poznaniem, i to jest ważne, ale z takiego ambicjonalnego punktu widzenia myślę, iż lokalność jest dużo istotniejsza.

AP: Ciekawsza. To jest dla mnie zdecydowanie atut. Chcemy dotrzeć do innych grup odbiorców i nie mamy tej ambicji zaistnienia.

fot. K. Czarnota

Gdy byliśmy w zeszłym roku na zjeździe festiwali fotograficznych z całej Polski, to okazało się, iż jesteśmy dosyć wyjątkowi pod tym względem, iż my dotykamy właśnie lokalności. To na pewno jest wyzwanie dla nas. Moją ambicją jest, żeby jak najwięcej miejsc z Wielkopolski w naszym przedsięwzięciu uczestniczyło.

MK: Ja to traktuję jako szansę dla ludzi, którzy coś tworzą w mniejszych miejscowościach, żeby oni mogli wyjść ze swoją twórczością poza Pleszew, Wrześnię czy Gniezno, żeby pojawili się w katalogu i żeby informacja o ich działaniach szła dalej poprzez nasze kanały.

AW: Myślę, iż to w pewnym sensie kontynuacja myśli Władysława Nielipińskiego – integracja środowiska fotograficznego była dla niego jednym z priorytetów. We współczesnym świecie, tym bardziej w świecie sztuki, chyba rzadko się to zdarza, czego przykładem są pozamykane w bańkach nagrody, konkursy, festiwale czy działania akademickie. To jest praca u podstaw i to wielka wartość waszego festiwalu, iż pojawiają się zaangażowani ludzie z małych czy większych inicjatyw i współtworzą to wydarzenie z wami.

fot. K. Czarnota

TJ: No tak. Najfajniejsze są momenty, w których ta kooperacja rzeczywiście jest równa, kiedy po obu stronach jest chęć zrobienia czegoś dla lokalnych społeczności. I tutaj faktycznie nie ma typowej hierarchii – ważne, żeby nasz kontakt był dobry i chęć współpracy była dobra. Wtedy jest super.

AW: Festiwal odbywa się w 11 wielkopolskich miejscowościach. Organizacyjnie to chyba trudne przedsięwzięcie. Jak dajecie radę?

MK: To wcale nie jest aż takie trudne. Na szczęście żyjemy w czasach internetu. Możemy się spotkać na jakimś tam callu i nie trzeba aż tyle jeździć, chociaż spotkania na żywo z innymi są zawsze wartościowe.

Natomiast jeżeli chodzi o sam festiwal, to uzupełniamy się – podzieliliśmy się i każde z nas jedzie na wybrane wydarzenia.

TJ: Ja już trzeci tydzień nie dosypiam. Naprawdę nie mogę spać.

AW: Mam wrażenie, iż trzeba lubić tę pracę. Inaczej długo się nie pociągnie…

TJ: Gdybyśmy jej nie lubili, to już by dawno nas tu nie było. Tak myślę.

AP: Może to zbyt wcześnie, żeby odpowiedzieć na to pytanie. Jesteśmy w trakcie realizacji festiwalu.

fot. K. Czarnota

Ta kooperacja też jest bardzo różna – niektóre wystawy wyglądają tak, iż ktoś z instytucji lub grupy się do nas zgłasza i my poniekąd tylko koordynujemy takie wydarzenie, a niektóre programujemy, zamawiamy i realizujemy od A do Z i to jest dużo bardziej angażujące.

AW: Ile wydarzeń odbywa się podczas festiwalu?

MK: W ramach festiwalu odbyło się 18 wystaw, 4 warsztaty, panel dyskusyjny, seanse hydro-antropologiczne, spacer wzdłuż rzeki Głównej, rejs Wartą i premiera słuchowiska. Wszystko to złożyło się na 27 wydarzeń festiwalowych.

AW: Dlaczego akurat woda jest tematem tegorocznej edycji?

TJ: Hasło wymyśliła Ola.

AP: Temat wodny jest też tematem lokalnym…

AW: Lokalnym, dlaczego?

AP: To znaczy zarazem lokalnym i globalnym. w tej chwili największym globalnym wyzwaniem jest kryzys klimatyczny, który trudno pominąć.

fot. K. Czarnota

Pomyśleliśmy, żeby zająć się tematem wody, bo to jest coś, co lokalnie, w Wielkopolsce, jest ważnym zagadnieniem. Nasz region jest zagrożony kryzysem wodnym, czyli suszą.

Problemem są także gwałtowne zjawiska pogodowe. W Wielkopolsce mamy bardzo wiele terenów cennych przyrodniczo, tzn. jezior, parków, lasów – to obszar polodowcowy, który mocno się zmienia. Wody w jeziorach ubywa – z jednej strony ze względu na ocieplanie klimatu, a z drugiej w regionie konińskim, czy na Pojezierzu Gnieźnieńskim, ze względu na kopalnie odkrywkowe, które oczywiście też mocno przyczyniły się do zmian klimatu. To tylko kilka wątków, które łączą się i splatają. Uznaliśmy, iż to istotny temat i dobre hasło festiwalowe.

AW: Czyli znowu przyświecała wam lokalność i waga tematu wody z punktu widzenia Wielkopolski, a równocześnie aspekt globalny, czyli zwrócenie uwagi na zmiany klimatyczne.

AP: Problem suszy w Wielkopolsce jest duży, ale nie jest wystarczająco zaopiekowany. Wątpię, żebyśmy jako festiwal fotografii mogli znacząco wpłynąć na świadomość ludzi, ale postanowiliśmy spróbować.

AW: Dorzucić kolejną popularyzatorską cegiełkę.

AP: Tak, chcemy wykorzystać festiwal fotografii jako platformę do tego, żeby mówić więcej o rzeczach ważnych i z wykorzystaniem fotografii zainteresować odbiorców.

fot. K. Czarnota

AW: To łączy się z samym medium fotografii. Moim zdaniem dziś istotniejsza niż edukacja fotograficzna jest chyba edukacja poprzez fotografię. Oczywiście bardzo ważne jest to, żeby ludzie umieli sensownie fotografować i czytać obrazy fotograficzne, natomiast ważniejsze jest to, żeby edukować odbiorców z wykorzystaniem fotografii i żeby osoby tworzące opowiadały dzięki tego medium o rzeczach ważnych. Czy jakieś wydarzenie festiwalowe bardzo was zaskoczyło w tym roku?

TJ: W Gnieźnie Marta Karalus-Kuszczak z Waldkiem Stube zorganizowali projekcję filmów oraz zdjęć, które są zapisem nawałnicy z 20 maja 2024 roku.

To była mała katastrofa klimatyczna. To naprawdę robiło piorunujące wrażenie.

MK: Mnie może nie zadziwiło konkretne wydarzenie, ale momentami bardziej sama praca nad festiwalem i research. Zaskoczeniem było dla mnie np. to, iż przez Poznań przepływa około 40 cieków wodnych, albo historia Syzyfa z Mężyka, który w wieku 70 lat postanowił kopać rów między dwoma jeziorami.

AW: Można zatem powiedzieć, iż praca nad festiwalem jest też dla was rozwojowa?

TJ: Zdecydowanie. To jest superciekawe doświadczenie.

AW: Jakie wydarzenie festiwalowe szczególnie zapadło wam w pamięć?

TJ: Projekcja w Gnieźnie, o której wspomniałem – to absolutnie praca społeczeństwa, dla społeczeństwa. To był prosty zabieg: pokazanie zdjęć i filmów w kinie, ale on zrobił na mnie totalne wrażenie. W Poznaniu na pewno wystawy dobrze się uzupełniają – choćby pod względem takich bardzo prostych niuansów. W Pix.house Michał Adamski użył linii koloru żółtego, a Karol Szymkowiak w Pireusie niebieskiego.

fot. K. Czarnota

Te wystawy przenikają się w samej warstwie wizualnej, a poza tym opowiadają o konkretnych problemach. Gdyby przebić się przez ścianę, to powstałaby taka jedna, duża, dopełniająca się wystawa, i to jest super. Podobnie projekt „Rzeki Poznania” prezentowany w WBPiCAK.

AP: Gdy byłam w Galerii Śluza na wystawie „Warta. Ćwiczenia z wyobraźni”, miałam podobne odczucia. Była tam praca Gosi Kępy, która rozmawia z dopływami różnych rzek, była praca Cecylii Malik i Sióstr Rzeki, które mówią o problemie zalewania odkrywek wodą z Warty – i te prace się przenikały. W Krotoszynie zaskoczyła mnie wystawa „Wodne światy”, która z jednej strony pokazuje lokalne rezerwaty czy mokradła, a z drugiej opowiada o bardzo indywidualnych, metaforycznych historiach związanych z wodą. To są bardzo różne poziomy interpretacji tematu wody.

AW: interesujące jest też połączenie wydarzeń naukowo-artystycznych. Te byty często bywają bardzo indywidualne, trudne do przyswojenia, zamknięte w swoich bańkach, a wam w ramach festiwalu udało się je spiąć.

TJ: Myślę, iż bardzo dużo wydarzyło się w naszych głowach dzięki konferencji „Ochrona Wód” w Jaraczu, na której byliśmy. To jest lokalna konferencja, na której grono specjalistów i specjalistek z różnych dziedzin nauk, nie tylko biologii czy geografii, ale też np. antropologii, dyskutuje i wymienia się wynikami badań i poglądami.

fot. K. Czarnota

Dzięki temu nawiązaliśmy współpracę z różnymi osobami, a to zaprocentowało podczas działań związanych z festiwalem.

AW: Tobiaszu, powiedziałaś o tym, iż wystarczyłoby wyburzyć jedną ścianę i mielibyśmy spójną i wspólną wystawę. A może w Wielkopolsce przydałaby się jedna duża, integrująca całe środowisko przestrzeń wystawiennicza, specjalizująca się w fotografii i w edukacji poprzez fotografię?

TJ: No na pewno, ale jeszcze nie mamy papierów inżynieryjnych, żeby ją zbudować.

Idź do oryginalnego materiału