Finał "Białego Lotosu" śmieje się widzowi w twarz. Wskazówki, kto zginie, były wszędzie [RECENZJA]

natemat.pl 2 godzin temu
W duszach bohaterów "Białego Lotosu" do ostatniej minuty trwa odwieczna walka ying i yang, a Mike White do końca bije się z własnym dziedzictwem. Czy mroczniejszy trzeci sezonu sprostał swoim obietnicom? Ślepe uliczki i filozoficzne konkluzje sprawią, iż o tajskim rozdziale popularnej antologii wielu widzów zapomni szybciej niż o wakacjach na Hawajach czy Sycylii. Równowaga między przewidywalnością a zaskoczeniem została zachwiana, a tego od telewizji nie wszyscy oczekują.


– Na życiowe pytania brak odpowiedzi. Gdy wreszcie oswoimy się z tym brakiem, nauczymy się cierpliwości – mówi w ósmym odcinku mnich ze szkoły buddystów, do której chciała uczęszczać jedna z bohaterek serialu. Te słowa otwierają finał 3. sezonu "Białego Lotosu", ale i w pewnym – bardziej symbolicznych – sensie zamykają go. Twórca antologii Mike White nie przygotował zbyt wielu odpowiedzi, a przynajmniej nie takich, które usatysfakcjonują głodnych wrażeń miłośników jego satyry.

Cierpienie, pragnienia i przywiązania odegrały kluczową rolę w nowej odsłonie antologii, która zanurza się w filozofii buddyzmu, naukach Friedricha Nietzschego i egzystencjalizmie. Zgodnie ze słowami jednego z największych propagatorów ostatniego nurtu, czyli Alberta Camusa: "Trzeba wyobrażać sobie Syzyfa szczęśliwym". I taka jest poniekąd klamra wieńcząca krótką przygodę bohaterów White'a w mistycznej Tajlandii.

Recenzja finału 3. sezonu "Białego Lotosu"


"Amor fati", bo taki tytuł nosi ósmy odcinek 3. sezonu "Białego Lotosu", oznacza "miłość do własnego losu". Nietzsche uważał, iż wszystko, co dobre i złe w naszym życiu, powinniśmy akceptować i przyjmować z radością. Jak możemy się domyślić, jedni goście tajskiego kurortu osiągną ten stan ducha, a inni nie.

Gdy na ekran wjadą napisy końcowe, nie znajdziemy odpowiedzi na wszystkie nurtujące nas pytania; nie zrozumiemy też w pełni, jaki proces myślowy zaszedł w głowach postaci, co wielu widzów nie przyjmie z akceptacją, nie wspominając już choćby o radości. W pierwszej oraz drugiej odsłonie motywy były prostsze i oparte na naukach społecznych, a konkluzje jaśniejsze. Tutaj White daje się ponieść filozoficznym przemyśleniom, które są niejednoznaczne i w gruncie rzeczy subiektywne w odbiorze.

"Biały Lotos" zrodził w widzach chęć przewidywania przyszłości, a raczej tego, co wydarzy się w kolejnych odcinkach. Tyle iż filozofia jest cięższa do ujarzmienia niż historia, socjologia czy antropologia. White dawał nam wiele wskazówek, jaki będzie wynik końcowy wizyty w Tajlandii, ale też wiele fałszywych tropów. Kto miał przewidzieć, ten przewidział koniec, aczkolwiek w finale chodziło raczej o przewrotność życia, tak myślę.

W sezonie, którego akcja rozgrywała się na wyspie Maui w archipelagu Hawajów, zgłębiliśmy motyw klasy, białego uprzywilejowania i kolonializmu. W drugiej części antologii, osadzonej w skąpanej prażącym słońcem Sycylii, tematem wspólnym wszystkich wątków była różna dynamika związków. W trzecim wchodzimy na grząski grunt, jakim są pojęcia często wykraczające poza ludzkie zrozumienie, którym przeważnie sami musimy nadać znaczenie (jak np. śmierci).

Poprzez te filozoficzne naleciałości, o które wcześniej White zahaczał sporadycznie i nie miał w nich aż takiego doświadczenia, serial rozdrobnił się na mniejsze i większe banały. Scenariusz miał dobre intencje, ale został nieumiejętnie poprowadzony. W siedmiu poprzednich odcinkach nie zbudowano bowiem fundamentów pod to konkretne zakończenie.

Co się wydarzyło w Tajlandii, zostaje w Tajlandii


Uwaga, ta część tekstu zawiera spoilery dot. ósmego odcinka 3. sezonu "Białego Lotosu".

W "Amor fati" trzy przyjaciółki z dawnych lat – Jaclyn, Kate i Laurie – pomimo burzliwej relacji, licznych plotek, bolesnych zdrad i pasywno-agresywnej natury godzą się ze sobą, traktując swoje przywiązanie do siebie jako kotwicę definiującą ich życie. – Nie potrzebuję religii ani Boga, aby nadać mojemu życiu sens, ponieważ czas nadaje mu sens. Zaczęłyśmy to życie razem. Idziemy przez nie osobno, ale wciąż razem. (...) Cieszę się, iż ty masz piękną twarz. I iż ty masz piękne życie. I iż siedzę przy tym stole – mówi postać grana przez Carrie Coon.

I choć sposób, w jaki przyjaciółki znów się zjednoczyły, wydaje się bardzo prawdopodobny, a sam monolog wzrusza (głównie przez aktorstwo Coon, Leslie Bibb i Michelle Monaghan), ich wątek kończy się adekwatnie tam, gdzie się zaczął, tyle iż z akceptacją wszystkiego, co złe i dobre w ich przyjaźni. Motyw amor fati jest więc obecny na pokładzie, pytanie tylko, czy jako widzowie właśnie na taki rejs się pisaliśmy.

Zamożna rodzina Ratliffów, której patriarcha jako jedynie wie, iż po powrocie do USA straci wszystko przez finansowe machlojki, najbardziej frustruje. W finale okazuje się, iż ojciec (w tej roli Jason Isaacs) chce otruć wszystkich swoich bliskich (z wyjątkiem jednego syna), serwując im koktajl z nasion owocu zerwanego z tzw. drzewa samobójców, które niczym strzelba Czechowa zostało przedstawione już w pierwszym odcinku serialu. W ostatnim chwili zmienia jednak zdanie i zabiera od każdego pełne szklanki.

Później do naparu dobiera się Lochlan (Sam Nivola), najmłodszy z rodzeństwa. I gdy się dławi, a my myślimy, iż jego los został już przesądzony, chłopak budzi się w ramionach ojca, który następnie z pełną odpowiedzialnością mówi swojej rodzinie, iż po powrocie z wakacji czekają ich duże zmiany, ale: "Hej, przejdziemy przez nie razem".

Do tej rozczarowującej puenty dodajmy również płytkie rozwiązanie wątku kazirodczego, które – jak słyszy Saxon (Patrick Schwarzenegger) – było wynikiem chęci Lochlana do zaspokajania potrzeb wszystkich dookoła. Co więcej, ich siostra Piper (Sarah Catherine Hook), która przez cały czas chciała dołączyć do szkoły buddystów, ostatecznie stwierdza, iż posiłki u mnichów nie są dobre, a materace w ich pokojach akademickich niewygodne, dlatego też rezygnuje ze swoich ambicji. Historia Ratfliffów sama siebie unicestwia.

Menadżerka spa, Melinda (Natasha Rothwell), przyjmuje zapłatę za milczenie od Grega, którego posądza o zabicie Tanyi, swojej niedoszłej współpracownicy i naiwnej potentatki wielkiej fortuny. Pieniądze zmieniają ją do tego stopnia, iż wobec swojej sympatii i masażysty, z którym planowała wspólną przyszłość, używa tych samych słów, jakie usłyszała od Tanyi w pierwszym sezonie: "Miło było cię poznać, ale moja sytuacja się zmieniła".

Ciała w wodzie. Kto zginął w finale 3. sezonu "Białego Lotosu"?


W przedostatnim odcinku grany przez Waltona Gogginsa ("Fallout") Rick chciał zemścić się na Jimie, który podobno zabił jego ojca, dlatego też wybrał się do Bangkoku i tam nastraszył starca. W finale bohater wraca kurortu White Lotus, gdzie wita go jego dużo młodsza dziewczyna Chelsea. W dynamice pary postać ta przez cały sezon pełniła funkcję kompasu moralnego Ricka, a ich rozmowy przywodziły na myśl walkę ego z id.

Gdy oboje myślą, iż najgorsze mają już za sobą, wtedy w hotelu pojawia się Jim (Scott Glenn). Rick sądzi, iż jedynym sposobem na to, by móc żyć w spokoju, jest zabicie mężczyzny. I tak też robi. Po zadaniu śmiertelnych ran Rick dowiaduje się, iż ma wiele wspólnego z Lukiem Skywalkerem z "Gwiezdnych Wojen". Starzec był jego ojcem.

Na tym nie kończą się rewelacje. Po zabiciu Jima, w ogrodzie na tyłach hotelu wybucha strzelanina. Chelsea dostaje kulkę w sam środek klatki piersiowej i umiera w ramionach partnera, który ginie chwilę po niej.

Na początku sezonu Chelsea dwa razy uniknęła śmierci, a jedna z sytuacji była bezpośrednim wynikiem decyzji podjętej przez Ricka. Postać, w którą wcieliła się świetna Aimee Lou Wood ("Toksyczne miasto"), porównywała swój związek do walki ying z yang i zapewniała nawet, iż złe rzeczy chodzą trójkami. Przez wszystkie odcinki dzieliła się z Rickiem swoimi obawami związanymi z pobytem w Tajlandii, a miłość wyznała mu, mówiąc: ​​"Będziemy razem aż do śmierci".

Ich zakończenie było do bólu przewidywalne, ale konsekwentne. Innym wątkom albo dokuczał chaos, albo tak jak w kuchni mnichów, na którą narzekała Piper, brakowało przypraw. Trzeci sezon wydaje się eksperymentem White'a, który osiągnął swój zamierzony cel, ale jakim kosztem.

Idź do oryginalnego materiału