Eurowizja dotarła do ściany. To największy kryzys wizerunkowy w historii show • Delegacje składają skargi i stawiają pytania • Podejrzenia o manipulację televotingiem • Kolejna Eurowizja pełna kontrowersji

dziennik-eurowizyjny.pl 4 miesięcy temu

Wszystkie grzechy EBU

Tegoroczna Eurowizja zakończyła się zwycięstwem Szwajcarii, kraju, w którym Europejska Unia Nadawców (EBU) ma swoją główną siedzibę i gdzie konkurs odbył się po raz pierwszy. Symbolicznie uznawane jest to za nowy początek, bo twardy reset jest konkursowi potrzebny, o czym świadczą narastające kontrowersje, które pojawiły się już w trakcie preselekcyjnego czy eurowizyjnego sezonu, a choćby po finale przez cały czas jesteśmy torpedowani coraz to nowymi, niepokojącymi doniesieniami, które pokazują jak fatalnie show przebiegało za kulisami i z jakimi problemami mierzyły się liczne delegacje oraz artyści. Portale eurowizyjne i profile na social mediach prześcigają się w ujawnianiu coraz to nowych skandali, bo to już nie tylko te dwa główne – udział Izraela i jego prowokacje oraz kwestionowana dyskwalifikacja Holandii. To także cenzura i manipulacja przekazem (poprzez dodanie sztucznych braw i wygłuszenie publiki podczas występu Eden Golan), blokowanie wolności wypowiedzi (żądanie usunięcia symboli z twarzy Bambie z Irlandii, opóźnienie w publikacji nagrania Iolandy z Portugalii z powodu palestyńskich kolorów na paznokciach i sukni projektu palestyńskiej stylistki czy oburzenie EBU po występie Erica Saade z arafatką), niezrozumiałe zakazy (blokada flag innych niż państw uczestniczących i LGBT co oznaczało, iż do Areny nie można było wnieść m.in. flagi osób niebinarnych czy Unii Europejskich – tę pierwszą na scenę i do Green Roomu przemycili Nemo ze Szwajcarii i Silvester Belt z Litwy, o braku tej drugiej krytycznie wypowiada się Komisja Europejska), prowokowanie artystów przez ludzi z Izraela, na co zwracali i teraz zwracają uwagę m.in. reprezentanci Irlandii, Serbii, Słowenii, Polski, Portugalii, Grecji czy Norwegii i Wielkiej Brytanii czy nawet groźba wycofania się co najmniej dziewięciu krajów, które zgłaszały liczne skargi do EBU i nie zostały wysłuchane.

65% delegacji przeciwko EBU? Gdzie jest Osterdahl?

Niezadowolenie sięga zenitu i ekipy uczestniczące w Eurowizji nie boją się już o tym mówić. Swoje trzy grosze w tym temacie na różne sposoby dodały delegacje z Australii, Belgii, Chorwacji, Danii, Estonii, Finlandii, Francji, Grecji, Hiszpanii, Holandii, Islandii, Irlandii, Litwy, Łotwy, Malty, Norwegii, Polski, Portugalii, Serbii, Słowenii, Szwajcarii, Ukrainy, Włoch i Wielkiej Brytanii – to prawie 65% uczestników. Przedstawiciele nadawców wysyłają lub zapowiadają wysłanie oficjalnych skarg i zapytań do Europejskiej Unii Nadawców, inne domagają się spotkania. Nie było im dane porozmawiać z supervisorem EBU po finale – wybuczany i skompromitowany Martin Osterdahl nie pojawił się na konferencji prasowej zwycięzcy oraz na afterparty, co do tej pory było tradycją, bo chociaż Szwed nie jest miłośnikiem imprez, zawsze odwiedzał bawiących się delegatów by każdemu pogratulować i zebrać pierwsze opinie. Nie wiemy kiedy i czy w ogóle Europejska Unia Nadawców odniesie się do licznych skarg i próśb o wyjaśnienia. Na razie wystosowano jedynie oświadczenie na żądanie irlandzkiej prasy, w którym podkreślono, że część delegacji nie stosowała się do zaleceń i zasad konkursu. EBU narzekało też na upolitycznienie show, które pełne polityki było nie ze względu na buntujących się reprezentantów, a z powodu dopuszczenia do udziału kraju toczącego brutalną wojnę z Palestyńczykami.

Podejrzane przebudzenie głosujących na Izrael

Telewizja słoweńska RTVSLO zwraca uwagę na nierealne wręcz poparcie dla Izraela w televotingu. Co prawda kraj ten ma liczną diasporę rozsianą po całym świecie, jednak nigdy wcześniej nie była ona tak aktywna na Eurowizji o czym świadczą wyniki Izraela w konkursie. Uznawany za hit „Golden Boy” z 2015 roku zdobył w finale 104 punkty w głosowaniu widzów, rok później Hovi Star miał ich jedynie 20, a w 2017 Imri Ziv zdobył raptem 5 punktów. Przebudzenie nastąpiło w 2018 gdy Netta z utworem „Toy” była jednym z faworytów. Zgarnęła 317 punktów od widzów, w tym osiem dwunastek, ale były to noty np. z San Marino, Gruzji, Mołdawii i Azerbejdżanu, a nie z państw zachodnich, które w tym roku tak mocno „wsparły” Eden. Gdy Tel-Awiw organizował show i diaspora powinna z dumą śledzić program i mocno wspierać płaczliwego reprezentanta gospodarzy, zdobył on raptem 35 punktów, w 2021 Eden Alene zdołała uzyskać jedynie 20 głosów publiki, a w 2022 diasporowi widzowie nie wsparli homoseksualisty Michaela Ben Davida i odpadł on w półfinale. Chociaż w 2023 Noa Kirel była jedną z faworytek, ostatecznie zgarnęła w televotingu piąte miejsce (185 punktów). Izrael dostał wtedy dwunastki z państw kaukaskich, Cypru (którego uznaje za swojego „eurowizyjnego” sąsiada) oraz z Reszty Świata. Kraje zachodnie dawały kilka punktów lub wcale. I nagle Eden Golan swoją balladą i dobrym wokalem zachwyca praktycznie wszystkich widzów z zachodniej Europy chociaż jej występ nie osiąga aż tak dużych zasięgów na YouTube, a piosenka „Hurricane” nie szczytuje na streamingach. Nie można dziwić się Słoweńcom i innym nacjom, które sądzą, iż coś jest nie tak.

Atak na televoting

Nie bez powodu możemy mieć podejrzenia. Telewizja KAN miała aktywnie działać na rzecz promocji Eden w Europie Zachodniej, zwłaszcza wśród izraelskiej mniejszości poprzez kuriozalną serię filmów, w którym wokalistka niczym robot wypowiada zachęty do głosowania na „Hurricane” w wielu różnych językach, których prawdopodobnie nie rozumie. Filmiki te były aktywnie promowane na YouTube. Już w trakcie finału docierały do Press Center sygnały, iż liczne ambasady Izraela w wielu krajach (w tym także w Polsce) wysyłają specjalne zawiadomienia do swoich obywateli aby głosować na piosenkę reprezentującą KAN. Są też podejrzenia o manipulowanie głosowaniem poprzez masowe kupowanie i korzystanie z kart SIM, na czym ponad dekadę temu wpadł Azerbejdżan chcąc zdominować mało popularne głosowanie litewskie. Propaganda była wszędzie, a głos na Eden miał być głosem sprzeciwu wobec palestyńskich demonstrantów, przeciwko antysemityzmowi, który Izraelczycy paranoicznie widzieli na każdym kroku, a także głosem podkreślającym naród wybrany i jedyny, który w sporze na Bliskim Wschodzie ma rację, o czym zresztą chciano śpiewać w oryginalnej wersji „October Rain”. Tak zmasowana indoktrynacja dała efekt – nieobecna na preparties i w okresie eurowizyjnym oraz wybuczana przez publikę w Arenie Eden Golan zdobywa 323 punkty w televotingu i drugie miejsce. Buczenie w momencie podawania wyników zmienia się w niedowierzanie, bo Izrael obejmuje prowadzenie. Na szczęście szok gwałtownie przeistacza się w euforia na arenie i w Press Center. Izrael, chociaż chwilowo pierwszy, ma jedynie 10-punktową przewagę nad Szwajcarią, która czekała na punkty. Wszyscy wiedzieli już, iż Izrael nie wygra. Od tego momentu mogliśmy znów cieszyć się Eurowizją i z ekscytacją obserwować dalsze rezultaty.

Jury jednak nie takie złe?

Case Izraela pokazuje jednak, jak można zmanipulować televoting. Do tej pory to jurorzy byli tymi „złymi”, których oceny były krytykowane i których oskarżano o korupcję czy ustawki, zresztą nie bez powodu. Grono państw z Polską na czele skompromitowało się w 2022 roku próbując nieudolnie „umówić” się na punkty jurorskie, co bardzo gwałtownie się wydało i doprowadziło do dyskwalifikacji głosów jurorskich tych państw w finale. W 2023 roku komisja nie dała Finlandii odpowiedniej ilości punktów, tym samym przegrał on ze Szwedką Loreen, co oburzyło wielu widzów i internautów. Teraz jednak okazało się, iż komisja ma jednak rację bytu, bo to oni wywindowali Szwajcarię, wysoko oceniając też m.in. Francję czy Chorwację, ignorując przy tym Izrael. Podejrzanym jest, że Szwajcaria dostała 12 punktów od komisji z państw, których reprezentanci mieli bardzo bliskie relacje z Nemo (np. Grecja, Portugalia czy Irlandia) czy z krajów, z których pochodzili twórcy „The Code” co dawano do zrozumienia gestami z Green Roomu. To jednak tylko część dwunastek, jakie zdobył reprezentant Szwajcarii. Izrael oceniony został bardzo nisko, chociaż obserwując dokładne wyniki głosowania, komisje nie zaniżały go specjalnie (jak np. Azerbejdżan Armenię) – tak po prostu wyszło ze średniej. Zdaje się, iż werdykt komisji przyjęto z uznaniem, tak samo jak zwycięzcę televotingu – Chorwata Baby Lasagnę, który reprezentował kraj bez aktywnej diaspory i kraj, który do tej pory radził sobie dość fatalnie, a jednak zdobył sympatię i aż dziewięć dwunastek od widzów. Izrael, który w televotingu był drugi, dwunastek miał aż piętnaście – wszystkie pochodziły z zachodu. Skoro zarówno głosowanie jurorów jak i widzów może być w prosty sposób poddawane w wątpliwość, to w jaki sposób wybierać zwycięzcę i czy w ogóle jest sens, skoro wyniki zawsze mogą wywołać kontrowersje, a patologii, do których dochodzi nie da się wyplenić lub ich uregulować.

Eurowizja jest za droga i się nie opłaca

Problem z formatem głosowania to i tak mały „pikuś” wobec braku bezpieczeństwa i komfortu delegacji, nierównego traktowania uczestników, srogich kar wymierzanych „na zaś”, wywoływania presji i stosowania gróźb czy szantaży, cenzura, brak zrozumienia/reakcji na skargi i unikanie odpowiedzi na trudne pytania – grzechy EBU można wymieniać w nieskończoność. Do problemów Eurowizji dołączyć też trzeba bardzo wysoką stawkę za udział, która może jeszcze wzrosnąć jeżeli wycofają się sponsorzy lub kolejne kraje (np. Polska, jeden z największych płatników). Martin Osterdahl w jednym z wywiadów mówił, że bez partnerów zewnętrznych nie da się zorganizować Eurowizji. Aktualnym partnerem jest Moroccan Oli, firma kojarzona z Izraelem. W Eurovillage była bojkotowana. Co będzie jeżeli się wycofa i nikt jej nie zastąpi? Lejla Babović z zadłużonej telewizji bośniackiej BHRT powiedziała, iż jej kraj chętnie wróciłby na Eurowizję, ale jest to wydarzenie zbyt kosztowne dla tak małych nadawców. „Koszty są niezwykle wysokie, biorąc udział w Konkursie Piosenki Eurowizji, nie możesz wybrać hotelu, w którym będziesz spać, masz hotele, w których musisz spać, masz opłatę rejestracyjną, wszystko, co widzimy na scenie, z wyjątkiem samej scena, wszystkie efekty, jak ja to mówię – wiatr we włosach, to wszystko jest płatne. Są to więc niezwykle wysokie koszty” – tłumaczy. Płaci się praktycznie za wszystko, a nie dostaje w zamian aż tak dużo. Wyniki oglądalności w wielu krajach spadają, w Polsce praktycznie o połowę. Eurowizja promuje oglądanie show na YouTube i TikToku, zachęca do głosowania internetowego gdzie się da. Dla artystów Eurowizja to teraz strzał w dziesiątkę – praktycznie wszyscy zyskują bezwarunkową miłość fanów i nowych followersów, budują zasięgi, a ich piosenki trafiają na viralowe listy streamingowe. Dla telewizji publicznych Eurowizja jednak przestaje był opłacalna, o czym mówi się m.in. w San Marino, Czechach czy choćby w Polsce.

Szereg złych decyzji. Osterdahl twarzą problemów Eurowizji

Martin Osterdahl jest twarzą wielu decyzji i zmian, które doprowadziły Eurowizję w to miejsce, w którym utknęła teraz. Szwed swoje „panowie” rozpoczął od realizacji Eurowizji Junior 2020 w Warszawie w formie zdalnej, co było sukcesem EBU i TVP. Eurowizja w Rotterdamie przygotowywana była w atmosferze covidowej, gdzie pomimo obostrzeń wiele delegacji trafiło na kwarantannę, a niektóre nie mogły wystąpić. Pojawił się problemy z Białorusią, która ostatecznie została zdyskwalifikowana przed konkursem. W samej Holandii doszło do wielu błędów podczas prób, co skutkowało powtórkami części występów, Polska z San Marino zaczęły dogadywać się na wymianę punktową, a wiele kontrowersji wywołała decyzja (podyktowana wtedy covidem) o wprowadzeniu chórków z taśmy. Rok 2022 nie był lepszy. Symbolem klęski Eurowizji w Turynie było zatrzymane „słońce”. Wielka konstrukcja mająca być fascynującym elementem sceny zepsuła się praktycznie pierwszego dnia prób i nigdy już nie ruszyła z miejsca na tyle szybko, by móc z niej korzystać podczas występów. Zmusiło to część delegacji do szybkiego poprawiania swoich występów, jednak nie wszędzie się to dało wykonać, stąd np. Ukraina czy Serbia te występy miały popsute. Doszło do skandalu związanego z występem Albanki Roneli, której zdjęcia z prób ocenzurowano przez EBU z uwagi na „family friendly” show, jednocześnie nikomu nie przeszkadzał Włoch Achille Lauro ujeżdżający byka. Wspomniana ustawka jurorska i konieczność pojawiania się Martina Osterdahla na ekranie kłamiącego, iż z niektórymi krajami prowadzący nie mogą się połączyć była smutnym domknięciem turyńskiej Eurowizji. W Liverpoolu było ciut spokojniej chociaż zaczęły nam już przeszkadzać chórki z taśmy, które nie zniknęły razem z covidowym niebezpieczeństwem. Incydentów nie było, atmosferę w Liverpoolu chwalono, chociaż mocny cios między oczy dostali akredytowani, którym odebrano połowę eurowizyjnych emocji i możliwości śledzenia prób technicznych na rzecz promocji TikToka. Dodatkowo w Centrum Prasowym panował chaos komunikacyjny dotyczący problemów z przestrzeganiem niejasno sformułowanych zasad.

Czas na głęboki dialog, ale i symboliczne gesty

To, iż Malmo 2024 będzie miało problematyczną Eurowizję wiedzieliśmy już pod koniec roku, gdy z niedowierzaniem śledziliśmy to, co Izrael robił w Palestynie, jednocześnie realizując preselekcje narodowe w których niektórzy uczestniczy czy jurorzy ubrani byli w wojskowe mundury. Dziennik Eurowizyjny i inne media konkursowe ogłosiły bojkot telewizji KAN i jej działań, a na EBU zaczynano naciskać by ten kraj wyrzucić ze stawki. Nie doszło do tego, nie udało się też Islandii wysłać na konkurs Palestyńczyka Bashara – mówi się, iż wpływ na to miało izraelskie lobby. Pojawiły się statementy uczestników, ataki w ich stronę i presja, by wycofali się z występowania z Eden Golan na jednej scenie. Do tego trwające w nieskończoność „poprawki” do piosenki izraelskiej i coraz większe napięcie. Ogromnym minusem był też brak jasnej komunikacji. O wszystkim, co działo się za kulisami dowiadywaliśmy się z plotek i spekulacji. Twitter huczał od doniesień związanych z Joostem, powstało na ten temat mnóstwo różnych wersji. Gdy odkryto, iż Bambie nie wystąpiło na scenie podczas Family Show finału rozpoczęły się domysły, czy kolejny kraj nie został wycofany. EBU komunikowało się z prasą rzadko i nieskładnie, artyści i delegacje wiedzieli kilka więcej. Po Eurowizji wszyscy odetchnęli z ulgą, iż ten „koszmar” już się skończył, bo choćby będąc tam tylko jeden dzień Dziennik Eurowizyjny mógł doskonale poczuć, jak gęsta była atmosfera w mieście. Władze Malmo zresztą zapowiedziały, iż nie chcą organizować już konkursu, choćby jeżeli Szwecja wygra za rok. Czego fani teraz oczekują? Przede wszystkim jasnego gestu – usunięcia ze stanowiska Martina Osterdahla. Chociaż na pewno nie on jeden podejmował wszystkie złe decyzje, to stał się twarzą EBU niszczącego konkurs od środka. Po tym, jak dojdzie do zmiany na stanowisku supervisora należy jasno określić zasady dialogu i zacząć rozmawiać ze wszystkimi, którzy czują potrzebę przekazania swojego zdania. Szanować delegacje, szanować artystów, szanować dziennikarzy i uszanować widzów. Podczas próbnego łączenia Nikie Tutorials wspomniała o głębokim dialogu. Rozmowy muszą się odbyć, a w ich efekcie musi dojść do istotnych zmian wypracowanych wspólnie. Bez tego Eurowizja nie ulegnie poprawie, statuetki i wizerunek konkursu przez cały czas będą się tłuc na naszych oczach, a najbardziej zapamiętanymi słowami nie będą „Thank you Eurovision” a „Fuck EBU” w ustach Bambie z Irlandii. Bambie powiedziało też, iż to „My jesteśmy Eurowizją, a nie EBU„. My – także fani konkursu. Trzymajmy więc mocno kciuki, by konkurs, który nas wszystkich połączył, przetrwał ten największy kryzys wizerunkowy w historii.

Na podstawie doniesień z Centrum Prasowego, wpisów i postów w mediach społecznościowych oraz artykułów i newsów na portalach informacyjnych, w tym także telewizji uczestniczących w Eurowizji. Artykuł na charakter felietonu-statementu, ma znamiona subiektywnego myślenia, jednak bazuje na wielu faktach, cytatach i opiniach innych osób, w tym artystów, członków delegacji i dziennikarzy, fot.: M. Błażewicz 2024

Idź do oryginalnego materiału