Eurowizja – dlaczego tak kochamy festiwal kiczu i kampu?

popkulturowcy.pl 5 godzin temu

Eurowizja każdego roku przyciąga przed telewizory około 160 milionów widzów z całego świata. Wielu z zaciekawieniem ogląda trzydniowy konkurs muzyczny, zacięcie kibicując swoim faworytom. Stało się to już majową tradycją, ale dlaczego tak adekwatnie od tylu lat oglądamy ten festiwal kiczu i kampu?

Coroczne Święto Muzyki Popularnej, potocznie Eurowizja, w mediach jest komentowane zarówno jako kicz czy paździerz, jak i dobra zabawa. Nie można zaprzeczyć, iż festiwal emanuje ogromną dozą żenady, dysharmonii i złego gustu, a same utwory często odstają od swojej bogatej warstwy wizualnej. w uproszczeniu – wszechobecny kicz, który cieszy odbiorców na całym świecie.

Abraham Moles w rozprawie Kicz, czyli sztuka szczęścia ustanowił pięć zasad rządzących ową kategorią estetyczną. Są to: niezgodność przedmiotu z jego funkcją i przeznaczeniem, kumulacja niepasujących do siebie elementów, synestezja, przeciętność oraz wyzwalanie poczucia komfortu i euforii u odbiorcy. Prawda jest taka, iż kicz nie mógłby istnieć, gdyby człowiek go nie lubił, nie wytwarzał i nie konsumował.

W ubiegłym wieku, wraz ze zmianą pozycji sztuki i samego artysty, zaczęło kreować się nowe postrzeganie kiczu. Miał wyrażać rozczarowanie tradycyjną estetyką, przez co lawirowanie pomiędzy skrajnie odmiennymi stylami stało się normą. Dlatego powstał kamp określony przez Susan Sontag jako „umiłowanie wszystkiego, co nienaturalne, a zatem sztuczne, przesadne, przerysowane, karykaturalne, teatralne”. Jest to świadoma forma kiczu, nasycona autoironią i dystansem do przedmiotu.

Już sama idea Konkursu Eurowizji, zainicjowanego w 1956 roku, wydaje się kampowa. Miała na celu powojenne zjednoczenie sześciu państw Europy Zachodniej dzięki muzyki popularnej. Rozpoczęła się więc pokojowa rywalizacja o stworzenie najlepszej piosenki, która z czasem powiększała swoje terytorium. W tej bezkrwawej walce pomiędzy formą (występem) a treścią (ideą) w rzeczywistości wygrywa teatralna otoczka, a nie sam utwór. Liczy się, kto zrobi największe show. Chociaż istnieją od tej zasady wyjątki, m.in. Salvador Sobral, laureat z 67. edycji festiwalu.

Kamp jest silnie związany z grupami wykluczonymi. Na eurowizyjnej scenie stosunkowo często goszczą przedstawiciele społeczności drag queen, których występy cieszą się sporą popularnością. Już w 2007 roku w konkursie wzięły udział aż dwie takie postacie. Były to DQ z Danii oraz Wierka Serdiuczka pochodząca z Ukrainy. Pierwsza z nich wpisała się w dobrze znane, przejaskrawione i przesadne schematy, jednak nie starczyło to, by dostać się do finału. O wiele lepiej zaprezentowała się Serdiuczka, ubrana w srebrny kombinezon przypominający kulę dyskotekową, z gwiazdą na głowie i w dużych okularach. Ostatecznie zajęła zaszczytne 2. miejsce, jednocześnie na lata zapisując się na kartach eurowizyjnej historii. Jej Dancing Lasha Tumbai stało się ikoniczne, a co za tym idzie – memiczne.

W późniejszych latach doczekaliśmy się kolejnego, wybitnie dobrego występu drag queen. Mowa tu o Conchicie Wurst, która spektakularnym Rise Like a Phoenix zwyciężyła 59. Konkurs Piosenki Eurowizji w 2014 roku. Niestety sukces ten poskutkował ogromną falą krytyki ze strony osób nierozumiejących estetyki autoironicznego kampu. W tej samej edycji Polskę reprezentowała Cleo. Z perspektywy czasu otoczka towarzysząca wykonowi My Słowianie okazuje się strasznie żenująca. Mam na myśli dość sugestywne ucieranie masła przez jedną z kobiet, czyli akt analogiczny do tego, co zawiera teledysk. Tekst też pozostawia wiele do życzenia, jednak tyle wystarczyło do zdobycia, wysokiego jak na Polskę, 14. miejsca w finalnej klasyfikacji. Tabelę zamknął wtedy francuski zespół Twin Twin, który zdobył jedynie 2 punkty. Ich występ stylizowany był na nasiąknięte kiczem lata 80.

2017 rok obfitował w kiczowate, niezbyt udane występy. Dostaliśmy fatalne show Slavko, który przez połowę swojego czasu kręcił warkoczem. Z uwagi na to otrzymał od internautów zacny pseudonim – Slavkopter. Para Rumunów z kolei połączyła popową melodię z rapowymi zwrotkami i kompletnie niepasującym jodłowaniem.

Piosenka Netty, zwyciężczyni edycji z 2018 roku, stanowi esencję eurowizyjnego „what the fuck”. Po pierwsze mamy tutaj ewidentny plagiat, co w przypadku wydarzenia, jakim jest Eurowizja, już choćby nie zadziwia. Nietrudno bowiem zauważyć, iż refren izraelskiego Toy trochę za bardzo inspiruje się melodią Seven Nation Army od The White Stripes. Po drugie kicz goni kicz. Utwór emanuje dziwacznymi skreczami, dźwiękami gdakania, szaloną wściekłością i nieuzasadnionymi odniesieniami do japońskiej kultury. W tym samym roku również Czechy reprezentował Mikolas Josef, który plecami do widowni najpierw wykonał taniec ze Swish Swish Katy Perry, a potem po prostu kręcił tyłkiem.

Daði og Gagnamagnið po raz pierwszy przygotowywał się do 64. Eurowizji. Wtedy jednak konkurs został odwołany, a występ Islandczyka został przesunięty na 2021 rok. Na scenie towarzyszyli mu członkowie rodziny ubrani w turkusowe sweterki. Każdy z nich miał wyszytą swoją podobiznę. Sama piosenka, 10 Years, utrzymana jest w klimacie disco opierającym się na dźwiękach syntezatorów. Podobną drogę obrał reprezentant Litwy, który wyśmienicie bawił się do melodii indie-popowej Discoteque. Nie zabrakło nieopanowanych podskoków czy egipskiego tańca. A to wszystko w piaskowym kostiumie.

Rok później wokalistka serbskiego zespołu Konstrakta pokazała, jak myje się ręce. Z ich występu oprócz powyższej czynności pamiętam jedynie chwytliwy, acz wciąż kiczowaty refren: Biti zdrava, biti zdrava / Biti zdrava, biti-biti-biti-biti zdrava / Biti zdrava, biti zdrava / Moram, moram, moram. Na scenie zagościli również członkowie Subwoolfer, którzy w żółtych psich maskach i garniturach wykonali elektroniczny utwór Give That Wolf A Banana. Co ciekawe, już 2008 rok przyniósł nam eurowizyjny debiut innego zwierzęcia – indyka o imieniu Dustin the Turkey. Jednak w 2022 apogeum cringe’u nastąpiło wraz pojawieniem się na scenie mołdawskiego bandu, Zdob şi Zdub & Advahov Brothers. Rozpoczęło się niepozornymi dźwiękami gitary elektrycznej, do której po chwili dołączyły akordeon i skrzypce. Wyszło z tego kiczowate połączenie muzyki biesiadnej i punku, któremu towarzyszyły kolorowe, oryginalne stroje. Kolejny idealny przykład tego, co kupują widzowie Eurowizji – ostatecznie zajęli 7. miejsce.

W 2023 roku na scenie królował Käärija, który swoim Cha Cha Cha zdobył rzeszę fanów. Fin w neonowo-zielonej kurtce rozpoczął show w stylu Rammsteina, a skończył blisko disco polo. Jednocześnie porwał widzów do takiego stopnia, iż gdyby liczyły się tylko ich głosy, z łatwością wygrałby cały konkurs. Drugim prawdziwym hitem 67. edycji była Mama Šč! od zespołu Let 3, która otwarcie drwi ze wschodnich dyktatorów, nazywając ich psychopatami. Podczas satyrycznego występu jeden z Chorwatów przebrał się za Włodzimierza Lenina trzymającego w rękach dwie gigantyczne rakiety jądrowe. Pozostała czwórka była ubrana w stereotypowe, kolorowe mundury wojskowe.

W zeszłym roku tradycji stało się zadość. Po pierwsze: numer reprezentacji Estonii przypominał mi Tunak Tunak w wersji techno. Po drugie – mieliśmy Joosta Kleina, który od samego początku wydawał się poważnym kandydatem do wygrania 68. Konkursu Piosenki Eurowizji. Jego numer, Europapa, stanowi elektroniczną odę do starego kontynentu, nawiązującą do kultury gabber z lat 90. i eurodance’u. Czerpał inspirację z holenderskiej kultury hakken, czyli tańca opierającego się na szybkiej pracy nóg. Jednak Oscar za najbardziej kiczowaty, eurowizyjny performance wszechczasów zdecydowanie wędruje do Windows95mana. Fiński artysta swoim występem zredefiniował granice tego, co można pokazać w telewizji. Na samym początku No Rules wykluł się z olbrzymiego jajka, mając na sobie jedynie top i czapkę z rozmazanym logiem Windowsa oraz cieliste stringi. W końcu krótkie spodenki „zstąpiły z nieba”, stanowiąc prawdziwą zapowiedź nieodpowiedzialnego pokazu pirotechniki – efektu, który towarzyszy praktycznie każdemu występowi.

Tegoroczna Eurowizja odbywa się z udziałem Tommy’ego Casha, który na rynku muzycznym dał się już dobrze poznać. gwałtownie zyskał rozpoznawalność na arenie międzynarodowej. Współpracował m.in. z Quebonafide, Matą, wcześniej wymienionymi Joostem i Kääriją, a choćby Charli XCX. Swoją stylistykę definiuje jako post-sowiecki rap – mieszankę alternatywnego hip-hopu i muzyki elektronicznej. Pełno w niej ektrawagancji, czarnego humoru i innowacyjnego, czasem kontrowersyjnego podejścia do sztuki. Numer Espresso Macchiato jest pastiszem, w którym nie liczy się treść, a forma, zapewniająca odbiorcom dobrą rozrywkę. Włoskie stowarzyszenie Codacons niestety potraktowało występ Casha zbyt dosłownie, domagając się jego dyskwalifikacji ze względu na szerzenie mitów i stereotypów na temat Italii i jej obywateli. Warto jednak zauważyć, iż wizerunek artysty od lat opiera się na estetyce kampu i (auto)ironii. Dobrze poświadczył o tym chociażby fakt, iż w 2023 roku pojawił się na paryskim Fashionweeku przebrany za stół.

Eurowizja lat 90. minęła reprezentantom Polski dość spokojnie i niezauważalnie. Najlepszym wynikiem może poszczycić się Edyta Górniak, która w 1994 roku zajęła 2. miejsce. Ustawiła poprzeczkę tak wysoko, iż żaden inny rodak nie był w stanie choćby zbliżyć się do jej rezultatu. Najbliżej uplasowało się Ich Troje, genialnie wpasowując się w konkursowe schematy. Krzykliwe, błyszczące stroje i przerysowane, teatralne ruchy towarzyszyły trójjęzycznemu protest-songowi Keine Grenzen. W następnych latach wykonawcy próbowali powtórzyć sukces zespołu Michała Wiśniewskiego, jednak nie udało się to ani Tatianie Okupnik, ani Ivanowi Komarence. Lata dwutysięczne w znacznym stopniu wpłynęły na postrzeganie Eurowizji jako festiwalu szmiry i tandety, a frontmenka Blue Cafe została okrzyknięta drugim najgorzej ubranym artystą edycji z 2004 roku.

Później nie było wiele lepiej. Eurowizja w 2018 była dla Polaków momentem dziwnych przebitek na Gromee’go, który świetnie bawił się do nieczystego wokalu Lukasa Meijera, a w 2021 – niechlubnego występu Rafała Brzozowskiego – nieudanej stylizacji na lata 80., fałszu i klimatu Sylwestra z Dwójką. Żaden z tych dwóch performance’ów nie awansował do finału. Nic dziwnego – myślę, iż sporo osób wolałoby o nich zapomnieć. Dwa lata później nadszedł czas na Blankę. I powróciła polskość sprzed dwóch dekad – błyszczące stroje, kiczowate efekty nałożone na ekran i więcej tańca niż śpiewu. Mimo iż występ ten zakończył rywalizację na 19. miejscu, dla wielu stał się ikonicznym. Świadczą o tym nie tylko powstałe wtedy memy, ale również fakt, iż melodię refrenu Solo słyszymy na eurowizyjnej scenie i w tym roku. Wystarczy włączyć pierwsze czterdzieści sekund, żeby zauważyć, iż Bara Bada Bastu fińsko-szweckiej grupy muzyczno-kabaretowej KAJ przypomina utwór Blanki. Mężczyźni śpiewają o saunie, tańcząc i odgrywając przy tym kampowy skecz. Bukmecherzy typują ich jako wyraźnych faworytów tegorocznej edycji.

Kicz to pewna stała tendencja wewnątrz sztuki, jako stosunek między tym, co oryginalne, a tym, co banalne. […] z kiczem wiąże się społeczna akceptacja przyjemności płynąca z cichego porozumienia i uczestnictwa w umiarkowanym i uspokajającym „złym guście”. Erzac dostarcza przyjemności, jest powszechny, codzienny, jest „sztuką szczęścia”, bo odpowiada za potrzebę szczęścia.

– Abraham Moles, Kicz, czyli sztuka szczęścia

To właśnie banalność jest punktem wyjścia dla analizy europejskiego festiwalu. Kicz postrzega się jako pewien powrót do czasu beztroskiego dzieciństwa. Uwalnia emocje, jednocześnie wyzwalając wewnętrzne dziecko z ciała dorosłego człowieka oraz norm, które są z nim związane. Konsument chce postrzegać rzeczywistość w sposób infantylny, by uczynić ją znośną i choć trochę swobodną.

„Sztuka szczęścia” uwrażliwia odbiorców na dbałość o przeciętność i chwilowość. Stąd rodzą się odczucie komfortu i euforii podczas performance’ów odgrywanych na międzynarodowym evencie, jakim jest Eurowizja. Nie bez powodu każdego roku kilkuminutowe jarmarczne występy artystów ubranych w jaskrawe stroje ogląda aż około 160 milionów ludzi na całym świecie.

Obecnie o tym, czy coś jest kiczowate, czy też nie, decyduje sam odbiorca. jeżeli chce, to odnajdzie w nim szczęście i ulgę. Eurowizja jawi się zatem jako terapeutyczne „źródełko radości”, choćby o ile czasami przysparza więcej żenady. Dlatego te przejaskrawione, karykaturalne wykony cieszą się tak dużym zainteresowaniem. Wygrywają lub mieszczą się na szczycie finalnej klasyfikacji, ponieważ przyciągają uwagę i wyzwalają w odbiorcy pozytywne emocje.


Fot. główna: Eurowizja / East News
Idź do oryginalnego materiału