„Wierzymy w jednoczącą siłę muzyki, która pozwala pokonywać różnice i wspierać rozmowy o głębokim znaczeniu”. Tak napisali reprezentanci dziewięciu państw w tegorocznej, 68. edycji Eurowizji we wspólnym oświadczeniu pod koniec marca. Mając świadomość „przywileju udziału w Eurowizji”, artystki i artyści „nie czują się komfortowo, milcząc w obliczu sytuacji na Okupowanych Terytoriach Palestyńskich, w szczególności w Gazie”. Olly Alexander, reprezentant Wielkiej Brytanii, który podpisał oświadczenie, po długich rozważaniach uznał, iż występując, może zrobić więcej dla pokoju w Gazie, niż bojkotując wydarzenie.
Wszyscy artyści wciąż zamierzają wziąć udział w konkursie w szwedzkim Malmö. Norweski zespół Gåte, jeden z sygnatariuszy oświadczenia, minie na backstage’u Eden Golan, reprezentantkę Izraela. Norwegowie wystąpią zaraz po niej w półfinale zaplanowanym na 9 maja. Tymczasem aktywistki i aktywiści palestyńscy oraz ich sojuszniczki apelują o bojkot, choć przede wszystkim swoje wezwania o wykluczenie Izraela kierują do organizatora, Europejskiej Unii Nadawców (EBU).
Artyści, którzy wystosowali dość miałkie oświadczenie, i tak wyszli przed szereg, bo przynajmniej odnieśli się do trwającego ludobójstwa Palestynek przez Izrael (reporter publicznej telewizji z tego kraju, Mor Levy, stwierdził w reakcji, iż to „jasne, po czyjej stronie są artyści”).
בניגוד למה שמנסים אולי להציג באתרי החדשות, זה לא מסמך ״נגד ישראל״. זה מסמך שבו כרבע מהמתחרים באירוויזיון הקרוב קוראים בו להפסיק את הלחימה בעזה ולשובם של כל החטופים בשלום. המילה ״חמאס״ אמנם לא מוזכרת כאן – וברור באיזה צד האמנים האלה באמת, אני לא תמים, אבל מדובר בנוסח שגם אנחנו… https://t.co/aVDWWAG22w
— Mor Levy (@morlev9) March 29, 2024
Pozostałych 27 zespołów milczy, a EBU wybełkotała jeszcze bardziej żałosne komunały.
„Nie możemy nie być poruszeni głębokim cierpieniem wszystkich uwikłanych w tę okropną wojnę […] Jednak Eurowizja to apolityczne wydarzenie muzyczne […] i naszym celem pozostaje zapewnienie, by pozostała wydarzeniem apolitycznym, które jednoczy widownie na całym świecie poprzez muzykę” – oświadczył dyrektor generalny EBU Noel Curran.
W tłumaczeniu na łatwiej przyswajalną polszczyznę: „Nie przeszkadza nam zbrodnicza wojna prowadzona przez Izrael, nie przeszkadza nam uwikłanie rządowej telewizji w propagandę, bawcie się dobrze i nie przejmujcie się umierającymi z głodu palestyńskimi dziećmi”. Zasłanianie się apolitycznością to zawsze przywilej tych, którzy mają władzę i wykorzystują ją do obrony hierarchii i status quo.
Z Moskwy, przez Krym, do Malmö
Jedno z państw uczestniczących w tegorocznej Eurowizji doskonale rozumie propagandowo-polityczny potencjał tego eventu, który w zeszłym roku oglądało 162 mln osób (to o ok. 50 mln więcej, niż śledzi amerykański Super Bowl). To właśnie ten kraj najbardziej korzysta z przywileju „apolityczności” EBU.
Izrael na tegorocznej Eurowizji będzie reprezentowała Eden Golan, dwudziestolatka, która większość życia spędziła w Rosji. W 2015 roku próbowała choćby reprezentować ten kraj w Eurowizji Junior (nie zakwalifikowała się). Zdarzyło jej się brać udział w rosyjskich konkursach piosenki na okupowanym Krymie. Golan z rodzicami przeprowadziła się z powrotem do Izraela w 2022 roku, bo rzekomo nie chciała żyć w kraju prowadzącym wojnę, choć publicznie ani razu Rosji nie potępiła.
Izrael wybiera reprezentantów poprzez konkurs Ha-Kochaw Ha-Ba (Następna gwiazda), ale eurowizyjną piosenkę piszą „eksperci” wybrani przez publicznego nadawcę KAN. Ci uznali, iż Eurowizja to doskonały moment, żeby Golan zaśpiewała o „październikowym deszczu”, od którego „wciąż jest mokra”. „Nie ma powietrza, by oddychać… oni wszyscy byli dobrymi dzieciakami” – kończyła się piosenka nazwana z subtelnością typową dla izraelskiej propagandy „October Rain”[1]. Odwołania do ataku Hamasu z 7 października były tak dosłowne, iż choćby EBU nie była w stanie tego przyjąć i zażądała zmiany tekstu (organizator Eurowizji musi zaakceptować wszystkie piosenki, aby zapewnić, żeby były – a jakże – apolityczne).
Gdy EBU uznała October Rain (zresztą w dwóch wersjach) za zbyt polityczną, w Izraelu rozpętały się standardowe pokrzykiwania o urojonym antysemityzmie oraz „nie będą nam mówili, co możemy robić”, choć ostatecznie autorzy tekstu i KAN zgodzili się na drobne zmiany. Ponoć interweniował prezydent Izaak Herzog, który uznał, iż wartość propagandowa Eurowizji jest zbyt duża, żeby ryzykować wykluczenie. W nowej piosence – Hurricane – Golan przez cały czas będzie śpiewała o „huraganie, od którego wciąż jest złamana” i o tym, iż „ktoś ukradł dziś księżyc”, ale to już przeszło „apolityczne” sito EBU.
Golan, jak na razie, przynajmniej nie była żołnierką w izraelskiej armii, w przeciwieństwie do zeszłorocznej reprezentantki na Eurowizji, Noi Kirel, ochotniczki, która teraz otwarcie wspiera zbrodnie wojenne Izraela w Palestynie.
Apolityczność to polityka
EBU jest doskonałym przykładem tego, jak przez „apolityczność” robić politykę.
Ciężko zrozumieć, jak ktoś może na poważnie twierdzić, iż konkurs, w którym rywalizują ze sobą 37 (w tym roku – liczba uczestników się zmienia) państwa, a zwycięzcę wybierają widzowie, głosując w podziale na kraje, jest apolityczny. O to, czy polityka jest czynnikiem decydującym w głosowaniu, czy jednak najważniejsza jest jakość piosenki, trwają akademickie spory. Ale nikt chyba nie stwierdzi, iż w 2022 roku ukraiński zespół Kalush Orchestra wygrał w cuglach głosowanie publiczności w 28 z 39 państw tylko dzięki artystycznej wartości ich przebojowego folkowo-elektroniczno-rapowego utworu Stefania.
[he_ad_group id=”30186″]
Eurowizja nie jest w żaden sposób wyjątkiem, choć z uwagi na jej skalę i popularność ta fałszywa apolityczność jest szczególnie rażąca. Wiele organizacji zbudowanych wokół idei czegoś wolnego od polityki, jednoczącego, „nieskalanego”, ma historię wybielania zbrodni. Dobrym przykładem jest surfing – sport, którego absolutnym fundamentem jest związek z naturą, pozbawiony polityki i innych przyziemnych zmartwień. W latach 80. Association of Surfing Pros (ASP) nie miała problemu z organizacją zawodów w RPA mimo tego, iż kraj był już dość powszechnie bojkotowany z uwagi na apartheid. Gdy w 1985 roku australijski surfer Tom Carroll jako pierwszy zawodowiec ogłosił, iż nie będzie startował w RPA, bo nie toleruje rasizmu. Spotkał się z ostracyzmem i przez kilka lat pozostawał w zasadzie jedynym, który nie latał tam na zawody. Bo przecież w surfingu nie chodzi o politykę. I co z tego, iż zawody odbywały się na plażach „whites only”?
Im bardziej takie organizacje twierdzą, iż są apolityczne, tym bardziej po prostu bronią politycznego status quo. EBU, podobnie jak np. Międzynarodowy Komitet Olimpijski, mogłyby bez problemu wykluczyć Izrael, ale po prostu nie chcą tego zrobić, bo to wymagało zmiany paradygmatu myślenia i odejścia od konserwatywnej ochrony uprzywilejowanej pozycji zastanych elit.
Dlaczego Izrael to nie Rosja?
Da się zrozumieć przynajmniej niektórych artystów, zwłaszcza z mniejszych państw, dla których udział w Eurowizji jest życiową szansą. Dlaczego to oni mają brać na siebie ciężar bojkotu, skoro EBU mogłaby (powinna) po prostu zrobić z Izraelem to samo, co z Rosją, która została wykluczona krótko po rozpoczęciu pełnoskalowej inwazji na Ukrainę w 2022 roku? Wiele palestyńskich organizacji koncentruje się właśnie na apelach do EBU, nie do indywidualnych artystek. Gotowość do poświęcenia kariery twórców aktywiści szanują, ale co do zasady jej nie oczekują, koncentrując się na przeżartych kapitalistycznym rasizmem organizacjach.
EBU to międzynarodowy związek publicznych nadawców, ale – co podkreśla na lewo i prawo – nie jest organizacją międzyrządową. W Eurowizji nie bierze udziału Izrael jako państwo, tylko KAN jako publiczny nadawca z tego kraju. Tak samo Polskę reprezentuje TVP, a Wielką Brytanię BBC. Dlatego zresztą udział w konkursie to poniekąd decyzja finansowa, bo rywalizujący nadawcy płacą składki.
Związek przygotował sobie więc formułkę: nie ma podstaw do wykluczenia Izraela, bo KAN spełnia kryteria bycia członkiem EBU. I tym rzekomo różni się od Rosji, gdzie media publiczne mają „fundamentalnie inną” relację z rządem. EBU robi tym aluzję do rzekomej niezależności KAN od rządu. To, iż reporterki KAN suflują rządową propagandę dotyczącą ludobójstwa w Palestynie i chętnie gloryfikują żołnierzy, a choćby piszą „go fuck yourself” na pociskach, które potem zabiją cywili w Gazie, widocznie nie jest naruszeniem zasad EBU.
Ukrainki dla EBU stały się w 2022 roku tymczasowo wystarczająco europejskie, żeby wykluczyć Rosję, ale takie samo traktowanie Palestynek i Palestyńczyków byłoby już zbyt niekomfortowe.
Protesty na scenach
Z uwagi na strukturę organizacyjną EBU i Eurowizji aktywistki znalazły wiele sposobów nacisku. O ile w wielu państwach artystki (i często też publiczność) mają kwestię Izraela w poważaniu, w innych trwa na ten temat żywa dyskusja. Jedna z sygnatariuszek oświadczenia dziewięciu uczestników, Irlandka Bambie Thug, na antenie publicznego nadawcy RTÉ otwarcie skrytykowała EBU za dopuszczenie Izraela do udziału (Irlandczycy pozostają jednym z najbardziej propalestyńskich społeczeństw w Europie). Najintensywniej o Eurowizji rozmawia się chyba w Islandii, gdzie nadawca RÚV zorganizował krajowe eliminacje, ale zapewnił, iż da zwycięzcy wolną rękę. Zwycięska Hera Björk uznała, iż do Malmö poleci, ale za to Gísli Marteinn Baldursson, wieloletni komentator Eurowizji, zrezygnował z udziału w transmisji.
Przeciwko udziałowi Izraela w tegorocznej Eurowizji wypowiedziało się wielu byłych uczestników konkursu, m.in. Kanadyjko-Marokanka La Zarra, która reprezentowała Francję w 2023 roku, czy islandzki zespół Hatari, który w 2017 roku, podczas Eurowizji w Tel Awiwie, w trakcie głosowania pokazał do kamery szalik z flagą Palestyny (za co RÚV dostała zresztą karę).
Eurowizja to nie tylko transmitowany w telewizji konkurs reprezentantów państw, ale też mnóstwo wydarzeń towarzyszących. Szwecja, która konkurs traktuje bardzo poważnie, liczyła na tygodniowy show w Malmö, ale aktywistki skutecznie przebiły ten balonik „zjednoczenia poprzez muzykę”. Już ponad 20 artystów wycofało się z udziału w koncertach, przez co organizatorzy zdecydowali się zlikwidować jedną z planowanych scen na ulicach miasta.
Planowane są też spore protesty. Organizatorzy zaakceptowanych już przez policję demonstracji spodziewają się choćby 20 tys. osób na ulicach Malmö. Izraelska propaganda oczywiście uderza w sprane banały – „antysemityzm”, „zislamizowana Europa”, „terroryści”, o Malmö mówi „Ramalmo” (nawiązując do stolicy Palestyny, Ramallah).
Edel Golan rzekomo dostała zalecenia od izraelskich służb, by bez potrzeby nie wychodzić poza hotel w trakcie pobytu w konkursowym mieście. Biorąc udział w konkursach na okupowanym Krymie, faktycznie nie musiała mierzyć się z tysiącami protestujących Ukrainek. Można by jej doradzić, by po prostu nie fatygowała się do Szwecji i nie brała udziału w rywalizacji. Izraelscy propagandziści nie przepuszczą jednak takiej okazji do artwashingu, bo – nie oszukujmy się – tylko niewielka część ze 162 mln zeszłorocznych widzów Eurowizji może zbojkotować event. Ale żeby wystąpić w finale 11 maja Golan musi zająć miejsce w pierwszej dziesiątce w swoim półfinale, do czego potrzebuje głosów widowni. To, ile punktów zdobędzie od widzów, może być doskonałym eksperymentem obrazującym, ile polityka znaczy w eurowizyjnym głosowaniu.
**
Dominik Sipiński – dziennikarz zajmujący się sprawami międzynarodowymi i środowiskowymi, szczególnie w regionach Azji-Pacyfiku i Ameryki Łacińskiej. Doktorant stosunków międzynarodowych na Central European University w Wiedniu, bada secesjonizmy, nacjonalizmy i kwestie dotyczące suwerenności.