Erotik Era na pełnej – relacja z koncertu Mery Spolsky w Poznaniu

popkulturowcy.pl 2 godzin temu

Na scenę wbiega dwóch mężczyzn. Na ich srebrnych bluzkach widnieją różowe napisy: „bębny dziwki i używki” oraz „k*rwy wino i pianino”. Po chwili wchodzi ona – cała na… różowo. W grubym futrze. Tak rozpoczyna się jeden z ostatnich koncertów Erotik Ery.

29 listopada, czyli dokładnie po roku, Mery Spolsky raz jeszcze zagrała w Poznańskiej Tamie w ramach Erotik Ery. Była to także rocznica mojego pierwszego koncertu tej polskiej artystki. Choć Maria Żak działa pod dobrze znanym publiczności pseudonimem już od dekady, to jej ostatni album – Erotik Era – przyniósł największe kontrowersje. Dla wszystkich, których oburza aktualna estetyka Mery; uwaga, bo na koncertach pozostało mocniej.

Za twórczość artystki zabrałam się od drugiej strony. Kompletnie nie znając jej muzyki, usłyszałam kiedyś od ulubionej nauczycielki, iż Mery Spolsky napisała fajną książkę. Kilka miesięcy później spotkałam na poznańskich targach książki nie Mery, ale Marysię – przesympatyczną osobę, która podpisała dla mnie świeżo zakupiony egzemplarz Jestem Marysia i chyba się zabiję dzisiaj. Minęły kolejne tygodnie i na rynek trafiła płyta Erotik Era. Naturalnie po nią sięgnęłam. Nie spodziewałam się tego, co usłyszałam.

Techno to ostatni gatunek, ku jakiemu zwróciłabym się w poszukiwaniu codziennej rozrywki – a jednak przepadłam bezpowrotnie. Wspomniany album okazał się być wybuchową mieszanką szalonych brzmień i błyskotliwych tekstów. Chłonęłam zatem utwory z Erotik Ery, mając jednak gdzieś z tyłu głowy myśl, iż Polska nie jest gotowa na takie klimaty. Ja jednak uwielbiam ocieranie się o granice dobrego smaku – jak się okazuje, jest ze mną cała masa ludzi spolsky, dzięki którym koncerty Mery były jednymi z moich ulubionych na przestrzeni ostatniego roku.

W przeciwieństwie do ostatniego listopadowego występu Mery Spolsky, piątkowego koncertu nie otwierał żaden support. Dość gwałtownie można było się przekonać, iż wcale nie był on potrzebny. Widownia składała się w zdecydowanej większości z fanów artystki, którzy od razu porwali się do zabawy. Z resztą właśnie o to prosiła na wstępie piosenkarka, zapowiadając, iż niektóre utworzy wybrzmią na żywo po raz ostatni.

Setlista raczej nikogo nie nie zaskoczyła. Pojawiły się kawałki z nowego albumu, takie jak SUKA, LATEKS czy DISKO IN MY PUSSY. Nie zabrakło także starszych, ale jednocześnie najbardziej wyczekiwanych utworów – chyba najgłośniej było podczas Mazowieckiej Kiecki. Muzycznym elementem odróżniającym tegoroczny koncert od tego sprzed 12 miesięcy były dwie nowe pozycje: Santorini i GOTIK LOLITA.

To właśnie drugi z tych utworów podsycił ostatnio dyskusję na TikToku. Piosenka nawiązuje do nastoletnich lat Mery Spolsky, kiedy ta dopiero zaczynała grać na masywnym Ibanezie i nie do końca znała pojęcia, którymi operowała w swoich pierwszych tekstach. Społeczności internetowej nie przekonała jednak młodzieńcza niewinność – skończyło się falą hejtu. Cieszę się jednak, iż Mery poświęciła kilka minut na przedstawienie historii utworu i podzieliła się swoimi odczuciami na temat zaistniałej sytuacji. Choć piosenka początkowo nie przypadła mi do gustu, to po tym koncercie jakoś milej na nią patrzę.

Zobacz również: Kizo x Bletka – Patopop (Vol. 2) – recenzja płyty

Na koncertach Mery Spolsky jest wszystko: od momentów wzruszenia, przez lawinę śmiechu, aż po wariackie pogo. W Tamie było ono rozkręcane aż trzy razy. W tym jedne „ciche pogo” – podczas ballady. Tego jeszcze chyba nikt nie widział. Tutaj należą się wielkie brawa dla „ekipy z Poznania”, która każdy koncert Mery odbywający się w stolicy Wielkopolski wzbogaca ogromną energią i pluszowymi wężami.

Raduje mnie obecność takich muzyków na polskiej scenie muzycznej. Mery jest osobą, która tworzy dla społeczności swoich fanów prawdziwy „safe space” – nie widziałam w tłumie ani jednej osoby, która czułaby się skrępowana. Wszystko za sprawą otwartości wokalistki na temat swoich lęków i kompleksów, a także bliskim kontaktem z publicznością. W przypadku Mery Spolsky nie czuć w tym ani grama fałszu.

Nie mogę nie wspomnieć o tradycyjnym już spotkaniu po koncercie. Po świetnym wieczorze poprowadzonym przez Mery mogłam ponownie przez krótką chwilę porozmawiać z tą samą Marysią, która ujęła mnie bystrą grą słów na kartkach książki. Choć kolejka po zdjęcie była spora, to spotkałam w niej przecudownych ludzi, którzy od razu przygarnęli samotnie koncertującą dziennikarkę pod swoje skrzydła. Właśnie za ten całokształt polecam wszystkim wybranie się na najbliższy koncert Mery Spolsky – gwarantowane klimat, zabawa i świetna ekipa.

Fot. główne: materiały prasowe

Idź do oryginalnego materiału