Stu Marschall w końcu po latach przypomniał sobie o swoim zespole o nazwie Empire of Eden. Ostatnie dzieło zatytułowane "Architect of Hope" ukazał się 9 lat temu. Dalej dzieli i i rządzi stu Marschall. To on odpowiada za materiał za jakość. "Guardians of Time" to 5 album tej grupy i ukaże się 15 listopada nakładem Massacre Records. Na pewno przyciąga uwagę pokaźna liczba gości. Jest David Readman, jest Sean Peck, czy Rob Rock. Działa to na zmysły, a jak to finalnie brzmi?
Widać, iż Stu zadbał o miłą dla oka okładkę czy mocne, wyraziste brzmienie i znakomitych gości. Tylko szkoda, iż sam materiał nie jest z górnej półki. To ten rodzaj płyty, która ni to ziębi ni to grzeje i jest nam obojętna. Słucha się tego dobrze, ale nie wiele zapada w pamięci i nie wzbudza większych emocji. Stu Marschall to wysokiej klasy gitarzysta i wciąż jest w bardzo dobrej formie. Szkoda tylko, iż zabrakło bardziej wyrazistych i dopracowanych kompozycji.
Jest kilka godnych wyróżnienia utworów. Dojrzały, zadziorny, o nieco hard rockowym zabarwieniu "The Guardians of Time", w którym czadu daje Rob Rock. Więcej takich kawałków i album by sporo zyskał. Jonas Heidgert z dragonland błyszczy w rozpędzonym i power metalowym "Mortal rites". Jednym z najlepszych na płycie jest bez wątpienia przebojowy i nieco taki hard rockowy "The Inner me". Jest klasycznie, jest chwytliwa melodia, pomysłowy riff i niezawodny David Readman. Agresywniejszy "When the beast comes out" brzmi jak odrzut z sesji na ostatnie wydawnictwo Death dealer. Sean Peck też sprawdza się w takim graniu idealnie. Im dalej w las ty mniej emocjonalnie jest. Troszkę wszystko takie na jedno kopyto i bez ikry. Solidna porcja miksu heavy metalu i hard rocka. Nic ponadto.
Szkoda. Wielkie nazwiska i w zasadzie z dużej chmury mały deszcz. Mocne brzmienie, interesująca okładka i w zasadzie zabrakło pomysłów na cały materiał. Początek płyty udany jest, ale potem tempo i jakość siada. Czekam jednak na nowy album Death Dealer...
Ocena: 5.5/10