Ellen DeGeneres: miła pani z telewizji

krytykapolityczna.pl 1 miesiąc temu

Po tym, jak w 1997 roku grana przez nią tytułowa postać dokonała na ekranie coming outu, a ona sama zrobiła to samo na okładce magazynu „Time”, bijący rekordy popularności sitcom Ellen zdjęto z anteny. Odkąd na początku lat dwutysięcznych powróciła z autorskim talk-show, nie znikała z odbiorników przez kolejnych dziewiętnaście sezonów. W 2014 roku, prowadząc oscarową galę, namówiła dziesięć wielkich gwiazd Hollywood do legendarnego już selfie, publikację którego serwery Twittera ledwie dźwignęły. W 2016 roku prezydent Barack Obama wyróżnił ją najwyższym cywilnym odznaczeniem w USA, Medalem Wolności, co w polskich mediach uznano za „najbardziej wzruszającą rzecz dnia”.

Kiedy jednak w 2020 roku portal BuzzFeed opublikował wyniki dziennikarskiego śledztwa dotyczącego toksycznych warunków pracy na planie programu, reputacja Ellen DeGeneres, „ulubienicy Ameryki”, kończącej każdy z ponad trzech tysięcy odcinków swojego show odezwą: „Bądźcie dla siebie mili/miłe” (Be kind to one another), stanęła pod znakiem zapytania.

Za kulisami

Portal BuzzFeed dotarł w sumie do osiemdziesięciu pięciu osób pracujących przy programie w tej chwili lub w przeszłości. Opowiadały one między innymi o zwolnieniach za pójście na chorobowe czy wykorzystanie urlopu okolicznościowego w związku ze śmiercią kogoś z rodziny. Osobne zarzuty dotyczyły braku odpowiedniej komunikacji z zespołem po wybuchu pandemii COVID-19. O tym, iż DeGeneres będzie nagrywała kolejne odcinki w domowym zaciszu, z pomocą zewnętrznej ekipy, osoby dotychczas zatrudnione przy produkcji dowiadywały się z mediów społecznościowych, a choć w czasie lockdownu program nie zniknął z anteny, zapowiedziano 60-procentową redukcję wynagrodzeń pracowniczych.

Najpoważniejsze zarzuty dotyczyły jednak zastraszania, rasizmu i wykroczeń o charakterze seksualnym, których dopuszczać się mieli trzej producenci wykonawczy. Odgórna kontrola potwierdziła szereg nieprawidłowości, a wszyscy mężczyźni stracili stanowiska. Oczywistym było więc, iż oficjalne oświadczenie opublikowane końcem lipca 2020 roku na łamach poczytnego magazynu „People” nie wystarczy i iż wracając na ekrany po wakacyjnej przerwie, DeGeneres będzie musiała odnieść się do głośnej sprawy.

„Jak wam minęło lato? Dobrze, prawda? Moje było świetne. Super, wspaniałe” – zagaiła ironicznie w studiu z wirtualną publicznością. niedługo potem dodała: „Dowiedziałam się o rzeczach, które nigdy nie powinny mieć miejsca. Traktuję wszystkie te doniesienia bardzo poważnie i przepraszam osoby, które to dotknęło”. Następnie zapewniła, iż jest świadoma występowania „z pozycji przywileju i władzy” oraz iż „bierze odpowiedzialność za to, co dzieje się w jej programie”. „To jest The Ellen DeGeneres Show. Ellen DeGeneres to ja. Moje imię tu jest” – deklarowała, wskazując na banery z logo talk-show.

Niedługo potem udzieliła jednak wywiadu, w którym oprócz zapowiedzi zakończenia produkcji po 19. sezonie, skandal związany z toksycznym środowiskiem pracy określiła jako „zorkiestrowany”, kwestionując tym samym wiarygodność relacji osób, które nie tak dawno – w tym samym studiu – przepraszała, a które za sprawą jej żartobliwego monologu poczuły się wyśmiane i zepchnięte na dalszy plan.

Nawiązywanie bezpośrednich interakcji z 255-osobową ekipą DeGeneres uznała za niemożliwe i ubolewała nad tym, iż nikt bezpośrednio nie zasygnalizował jej żadnych problemów. Co więcej, „od każdej goszczącej w programie gwiazdy” słyszeć miała „wyłącznie pochwały dotyczące szczęśliwej atmosfery tego miejsca”.

Nietrudno wyobrazić sobie sytuację, w której gwiazdy te mogły liczyć na nieco inne traktowanie niż szeregowe pracowniczki czy pracownicy, a hierarchiczna struktura formatu oraz celebrycki status samej prowadzącej znacząco utrudniały informowanie jej o nieprawidłowościach w zachowaniu bezpośrednich przełożonych. Do pewnego stopnia DeGeneres miała więc rację, nazywając całą sprawę „mizoginistyczną”. Mijała się jednak z prawdą, stwierdzając, iż fala krytyki spadła na nią, bo jest kobietą.

Miło już było

To właśnie wokół dobroci DeGeneres przez lata konsekwentnie budowała swój publiczny wizerunek oraz swoją markę osobistą. Nie narzekała, dopóki strategia ta była skuteczna i opłacalna. Wspomnianym wezwaniem kończyła każdy odcinek programu, choć przecież mogła żegnać się na wiele innych sposobów. Co więcej, w 2021 roku – już po wybuchu afery związanej z nadużyciami na planie i przed zakończeniem jego emisji – wystartowała z funkcjonującą do dziś, autorską linią kosmetyków dla osób dojrzałych BE KIND. by ellen (w jednej z zakładek na stronie internetowej marki znaleźć można katalog koszulek, kubków, bluz, plakatów i notesów ogrywających to hasło).

Jak słusznie zauważa Swati Sharma, życzliwość nie była żadnym „efektem ubocznym”. Przeciwnie, przez blisko dwie dekady stanowiła najważniejszy element „niezwykle dochodowego planu biznesowego”. DeGeneres wynosiła tę właśnie cechę na sztandary, mając pełną świadomość tego, co w jej zawodzie oznacza „trafić na czarną listę”. W końcu sama już kiedyś się na niej znalazła.

Nic więc dziwnego, iż w obliczu kontrowersji związanych ze sposobem, w jaki w jej programie zarządzano ludźmi, pojawiły się niewygodne pytania o postawę prowadzącej: czy rzeczywiście o niczym nie wiedziała? A co, jeżeli wiedziała i nie reagowała? Rok po opisaniu zakulisowej atmosfery The Ellen DeGeneres Show, w 2021 roku, oglądalność uwielbianego niegdyś programu spadła o okrągły milion.

Choć żadna z przywoływanych w materiałach BuzzFeed wypowiedzi nie wskazuje, by DeGeneres była bezpośrednio uwikłana w przemocowe zachowania, tweet podcastera Kevina T. Portera, w którym zachęcił internetową społeczność do dzielenia się historiami o „niemiłym” obliczu Ellen, błyskawicznie stał się viralem. Kontrowersje budzi dziś także sposób, w jaki traktowała niektóre gwiazdy – najlepszy przykład to odcinek z 2008 roku, w którym praktycznie zmusiła Mariah Carey do ujawnienia ciąży na wizji (wkrótce potem wokalistka poroniła).

„W show-biznesie nie można być niemiłym. W show-biznesie nie ma niemiłych ludzi”, ironizuje komiczka w jednym z fragmentów For your approval, autorskiego stand-upu, od kilku tygodni dostępnego w międzynarodowej ofercie Netfliksa. Nie rozumie, zapomina, a może świadomie ignoruje fakt, iż mizoginia, której ostrze dosięgnąć jej miało po raz drugi, to problem systemowy, a na intersekcjonalny charakter wykluczeń składa się wiele czynników – prócz orientacji seksualnej i płci także status społeczny czy kolor skóry.

Skąpana w mitologizującej otoczce programu, DeGeneres traci z oczu własne uprzywilejowanie, choć jeszcze kilka lat temu miała go być w pełni świadoma. Kiedy opowiada o terapii jako narzędziu radzenia sobie z hejtem, w mojej głowie rodzi się pytanie: ile osób, które ucierpiały, pracując kiedyś nad jej show, w ogóle stać na profesjonalną pomoc psychologiczną? A kiedy żartobliwie stwierdza: „Gdybym kończyła każdy odcinek słowami: «Walcie się», ludzie byliby pozytywnie zaskoczeni na wieść o tym, iż jestem miła”, zdaję sobie sprawę, iż w pełni świadomie, może choćby cynicznie, monetyzuje sytuację, w której to nie jej – białej, bogatej, wyoutowanej od niemal trzydziestu lat celebrytce – dzieje się krzywda.

Odwracanie uwagi od położenia osób anonimowych, młodszych, kolorowych, znajdujących się w znacznie gorszej sytuacji ekonomicznej, być może także trwale straumatyzowanych zawodowymi doświadczeniami, to nic innego, jak reprodukowanie systemowej przemocy, którą odważyły się one nagłośnić, a którą ona spycha teraz na dalszy plan, zajęta medialnym recyklingowaniem pojęcia życzliwości.

Ja, ofiara

Dodajmy dla porządku: For Your Approval to jej pierwsze tego rodzaju publiczne wystąpienie od czasu zakończenia emisji autorskiego talk-show w 2022 roku. W tak zwanym międzyczasie udzieliła co prawda kilku wywiadów poświęconych cancel culture, ale produkcja Netfliksa – wieńcząca tournée po kilku amerykańskich miastach – promowana jest jako jej pożegnanie ze sceną i z publicznością. Efekt Daniel D’Addario nie bez powodu nazywa „spektaklem ego”.

Zanim główna bohaterka, w asyście entuzjastycznych oklasków, wejdzie na scenę i rozpocznie ponadgodzinny monolog o niczym, będzie z nostalgią wspominać przebytą w Hollywood drogę: pierwsze komediowe występy w latach 80., sitcomowy coming out oglądany przez 36 milionów osób, wywiad z Oprah Winfrey, dubbingowanie rybki Dory w serii disneyowskich animacji czy szereg nagród, w tym ponad sześćdziesiąt statuetek Emmy dla The Ellen DeGeneres Show.

W trakcie programu dopuści się też niezwykle cynicznej manipulacji: okoliczności towarzyszące końcowi emisji swojego talk-show porówna do sytuacji ze schyłku lat 90., kiedy jej sitcom zdjęto z anteny w reakcji na coming out. Nikt nie odbiera The Ellen DeGeneres Show zasług związanych z normalizacją queerowości, promocją tolerancji i działań charytatywnych, ale na dziedzictwie tego rozrywkowego programu kładzie się cieniem postawa samej DeGeneres. Hollywoodzką homofobię, której niegdyś padła ofiarą, myli ona bowiem z innym systemowym problemem toczącym tę branżę nie od dziś i ze względu na status celebrytki z pewnością niedotyczącym jej bezpośrednio: prekarnymi warunkami pracy w show-biznesie.

Głośno zrobiło się o nich przy okazji strajku środowisk twórczych, ale grup narażonych na różnego rodzaju dyskryminację jest w Hollywood znacznie więcej. W ostatnich latach pojawiały się choćby doniesienia dotyczące toksycznej zakulisowej atmosfery topowych amerykańskich talk-shows.

W 2023 roku – kiedy The Ellen DeGeneres Show należał już do przeszłości – na łamach magazynu „Rolling Stone” ukazał się artykuł dotyczący The Tonight Show Starring Jimmy Fallon, powstały na podstawie wypowiedzi dwóch wówczas zatrudnionych i szesnastu pracujących tam niegdyś osób. Opowiadały one o atmosferze permanentnego strachu oraz o chaosie spowodowanym „nieprzewidywalnymi”, „niekonsekwentnymi” zachowaniami prowadzącego i jego domniemanym problemie alkoholowym.

W reakcji na „zawstydzające” doniesienia Fallon przeprosił całą załogę podczas spotkania na Zoomie, a także na wizji, z kolei stacja NBC, emitująca program od dekady, oświadczyła, iż „zapewnienie pełnego szacunku środowiska pracy traktuje priorytetowo”. (Błyskawiczna była także reakcja prowadzącej The Kelly Clarkson Show, gdy w tym samym artykule „Rolling Stone” osoby pracujące przy produkcji zasygnalizowały problemy z nadmiarowym czasem pracy i brakiem stosownych wynagrodzeń).

Tym bardziej rozczarowująco wybrzmiewa fraza, która w jednym z końcowych fragmentów For Your Approval pada z ust DeGeneres i (podobnie jak inne) zostaje nagrodzona gromkimi brawami. „Jestem twarda, niecierpliwa i wymagająca. Jestem bezpośrednia. Jestem silną kobietą” – stwierdza komiczka, tyleż usprawiedliwiająco, co wymijająco.

Jej wypowiedź do złudzenia przypomina te, które ostatnimi czasy słychać również w Polsce, z ust kobiet piastujących wysokie stanowiska i oskarżanych o mobbing bądź innego rodzaju nadużycia. Brakuje co prawda patriarchalnego głosu z offu informującego, iż mamy do czynienia z „rozrzutnością kulturową”, a sama Ellen jest „gwarantem moralności”, ale błędne koło przywileju i tak po raz kolejny się zamyka.

Idź do oryginalnego materiału