Mam problem z tym serialem, ponieważ trochę się od niego odbiłam, ale… to nie wina serialu. To wina historii, którą wybrano do opowiedzenia.
W 2013 roku Hiszpanią wstrząsnęła sprawa Asunty – adoptowanej Chinki, która została zamordowana przez… no właśnie, przez kogo? Sprawa wydaje się być z pozoru prosta: oto mamy małżeństwo, które nie ma zbyt udanych relacji, a kluczem do rozwiązania jest zniknięcie Asunty. Ale czy aby na pewno? Powiedzmy wprost: to jest sprawa poszlakowa i to w dodatku taka, w której z kilku kilometrów widać, iż absolutnie NIC SIĘ NIE KLEI.
Wiemy w zasadzie tylko dwie rzeczy. Rosario Porto (Candela Pena) i Alfonso Basterra (Tristan Ulloa) podawali dziewczynce prochy, dzięki którym dziewczynka – mająca wówczas 12 lat – stawała się bardziej ospała, mniej żywiołowa i to miało im pozwalać na zajęcie się sobą. Z perspektywy singla, którym jestem wydaje się to być ciekawe, bo zawsze mi się wydawało, iż im mniejsze dziecko, tym więcej roboty. A para była z Asuntą praktycznie od samego początku, bo wzięli ją do siebie, gdy ta miała kilka miesięcy. Serial niezbyt wyjaśnia, jak przebiegała adopcja, ale w sumie nie jest to takie ważne – ważne, iż w telewizji rodzice mogli poszpanować dobrym uczynkiem. I tak też jest. Te postacie są przedstawione z jednej strony jako osobowości niezbyt przyjemne, a z drugiej, jako osobowości pełne emocji i ciepła.
Produkcja nie staje po niczyjej stronie, ale szczerze mówiąc to, w jaki sposób zagra Candela Pena i Tristan Ulloa powinno być w jakiś sposób nagrodzone. Ci bohaterowie błyszczą, dają omamić sobą widza. Wierzymy pani Rosario Porto, wierzymy panu Alfonsowi Basterrze, bo pokazują sobą pełny wachlarz emocji. I szczerze mówiąc, wygląda na to, iż aktorka w jakiś sposób oddaje hołd Usancie, a może i matce? Ta bowiem w 2020 roku popełniła samobójstwo. Nie mniej – serial znakomicie pokazuje, w jaki sposób niestabilny psychicznie człowiek może sobie zniszczyć życie.
Para została skazana na 18 lat więzienia. On utrzymuje, iż jest niewinny i z tego też powodu odsiedzi cały wyrok. I problem w tym, iż nie mam powodu, by gościowi nie wierzyć. Tak, wiem, socjopaci czy psychopaci potrafią sprawnie manipulować, ale z perspektywy historii, jaką tu ukazano wiadomo tylko jedno.
HISZPAŃSKIE INSTYTUCJE SĄ CHUJOWE!!!!!!!11111
Wiem, iż to była sprawa bardzo trudna, bo nic się w niej nie kleiło. I wybór tej story jest największą wadą opowieści, ponieważ widz ma wrażenie, iż nic się tu nie klei, a iż nic się tu nie klei… to mogli iść dalej, prawda? I tak zaznaczono, iż serial został lekko udramatyzowany, by był lepszy efekt. Ale… przez to, iż nie chce się opowiadać po żadnej stronie, widz nie dostaje tortu z wisienką. Serio. Gdyby bardziej przyjebali w system, gdyby bardziej pokazali, to może by coś z tego było. Twórcy – którzy już wcześniej zrobili dokument o sprawie – utrzymują, iż jest to historia o rodzinie, o ważnej jej funkcji. Ale ja jako widz – w dodatku singiel – nie poczułam tego. Nie poczułam tej tęsknoty za więziami rodzinnymi czy coś. Po prostu… nic. Pokazano, co miano pokazać, zachowując szacunek do osób, które wzięły udział w sprawie. I tyle. To błąd narracyjny, iż serial nie chce wbić się jak nóż w żaden konkret. Oczywiście, można to zrozumieć „szacunkiem do ofiary”, ale to za mało. Bo widzicie – im serial nośniejszy, tym więcej osób poznaje sprawę, a to z kolei może przyczynić się do lepszego upamiętniania ofiary. Ufff, długi wywód.
Przez ten rozkrok niektórzy widzowie mogą stwierdzić, iż „Sprawa Asunty” jest nudna. I trochę się z tym zgadzam, ponieważ serial nie zawiera czegoś, co ewidentnie zapada w pamięć. A szkoda. Ale mimo wszystko polecam zobaczyć przynajmniej dwa pierwsze odcinki, bo one są najlepsze i widać fenomenalną grę aktorską Candeli Peny (o której zrobiło się z tego powodu głośno w Hiszpanii) i Tristana Ulloy, którego rolę niektórzy krytycy oceniają jako rolę życia.