Ekscytacja znaczy narodziny

kulturaupodstaw.pl 1 rok temu
Zdjęcie: fot. Polski Teatr Tańca


„Tak ważnej rocznicy nie można obchodzić przez jeden dzień czy jeden wieczór. Zbyt wiele przyszłoby uronić ze strumienia zdarzeń i podróży przez miniony czas”

– tymi słowami rozpoczyna się jubileuszowe przesłanie PTT. Oprócz premiery nowego spektaklu „Z kapelusza” (12, 13, 15 i 16 września), teatr zaprasza m.in. na cykliczne spotkania ze Sławomirem Pietrasem pod hasłem „Postacie 50-lecia Polskiego Teatru Tańca”, filmy i wystawy oraz inne wydarzenia jubileuszowe, o których będziemy informować na stronie naszego portalu. Na początek rozmowa z artystką malarką Justyną Grzebieniowską-Wolską, autorką wystawy „Narodziny”.

Barbara Kowalewska: Tak, jak w pracach prezentowanych na obecnej wystawie w Polskim Teatrze Tańca, w toruńskich cyklach „Z muzyką w tle” czy „W rytmie” widać inspirację muzyką i tańcem. Jak daleko sięgają początki pani fascynacji dźwiękiem i ruchem?

Justyna Grzebieniowska-Wolska: To się zaczęło, gdy myślałam o doktoracie i cyklu prac, które miały być z nim związane. Wcześniej jeszcze, w latach 2009–2010 tańczyłam intensywnie tango. Wówczas poczułam, iż muszę znaleźć sposób, by przełożyć tę pasję taneczną na płótno. Tak powstawał właśnie cykl „W rytmie”. To nie była łatwa droga. Przez rok ten proces polegał bardziej na szukaniu sposobu na wyrażenie ruchu niż opowiadaniu i ilustrowaniu figur tanecznych.

Motyl, fot. Justyna Grzebieniowska-Wolska

Zaczęło się bardziej od destrukcji niż konstrukcji. Posługiwałam się kolażem naklejanych i zdrapywanych warstw papieru, powoli dochodząc do formy i koloru. Inspiracją do pierwszego obrazu z cyklu „W rytmie” było nagranie video tańca Mariany Dragone i Homera Ladasa do utworu Rodriga Leão „Pasión”, w którym figury taneczne sfilmowane były nieostro, więc zamiast konkretnych figur zobaczyłam plamy koloru przesuwające się na ekranie.

Zaczęłam ten film analizować poklatkowo. To było dla mnie odkrycie, inspiracja do stworzenia cyklu. I to mnie uwolniło od widzenia samych figur i kroków, skupiłam się na rytmie. Postacie były na obrazie widoczne, ale jednak miały znaczenie drugoplanowe. Sam kolor jest wydrapany, wycięty z tła. Potem zainteresowały mnie inne kultury taneczne – flamenco i tradycyjne tańce afrykańskie. Teraz najbardziej fascynuje mnie taniec afro-kubański i współczesny. Stąd pomysł, by udać się do Polskiego Teatru Tańca, bo czułam, iż w jego przestrzeni mogę zrealizować swoje nowe pomysły.

BK: W jaki sposób muzyka i taniec przekładają się na obraz w pani umyśle? Czy doświadcza pani zjawiska synestezji? Jak dochodzi do transformacji wrażeń pochodzących z jednego zmysłu na inny?

JGW: Synestezja jest mi bardzo bliska. Uczestniczyłam kiedyś w Bydgoszczy w spotkaniu kompozytorów i malarzy, na którym dyskutowaliśmy o tym, jak to się przejawia w procesie twórczym. Ja, gdy słucham utworu, mam w głowie obraz, choreograficzne wyobrażenie ruchu, widzę to w określonych kolorach, które tworzą nastrój.

Sevillanas, fot. Justyna Grzebieniowska-Wolska

Już Kandinsky zwracał uwagę na to zjawisko, porównując głębokie tony błękitu do wiolonczeli i pisał o aktywności barwy w książce „O duchowości w sztuce”. Przy czym skojarzenia kolorystyczne nie są wcale stereotypowe, np. flamenco nie musi koniecznie wywoływać skojarzenia z czerwienią czy pomarańczem.

Wir sukni w tańcu powoduje, iż te kolory przechodzą w zimniejsze odcienie: fiolety, a choćby niebieski. Tak skomponowałam obraz „Sevillanas”.

BK: Czy ma pani w głowie od razu szkic tego, co ma się znaleźć na płótnie, czy raczej obrazy są dynamiczne, a ostateczne decyzje powstają pod pędzlem?

JGW: Już w momencie słuchania pojawia się ogólny obraz, szkic, ale także wspomniane kolory, faktura. Pierwszy etap to ekspresja przeżycia muzyki, tańca. To, co usłyszę i zobaczę, musi mnie poruszyć , tak zafascynować, żebym potem mogła wyrazić to w obrazie. Muszę najpierw wszystkie emocje „wywalić” na płótno. Wyrażam się poprzez fakturę, kolor i światło. Dodaję do kolażu kolejne kolorowe papiery, używam też piasku, brokatu czy nacięć w strukturze płótna. To są otwory, przez które widać kolejne warstwy koloru jako mocne uderzenia rytmiczne. Później oczywiście dochodzi do tego racjonalna ocena: przyglądam się, czy kompozycja jest dobra, czy czegoś tu nie za dużo, nie za mało.

BK: Jak to się dzieje w „Narodzinach”, wystawie otwierającej jubileusz Polskiego Teatru Tańca? Co zobaczymy na wystawie? Czy będą to utwory premierowe czy eksponowane już wcześniej?

JGW: Wystawa w PTT jest połączeniem dwóch podejść i pokazuje moją drogę twórczą od 2012 roku do teraz. Znajdą się na niej wcześniejsze obrazy, te barwne, ale także zupełnie nowe, czarno-białe rysunki, gdzie koncentruję się na pantomimie ruchu, emocji zawartej w geście postaci, na opowiedzeniu, co czuję, jak czuję .

Ailey’s Cry #3, fot. Justyna Grzebieniowska-Wolska

W rysunkach skupiam się głównie na kontraście bieli i czerni, wprowadzam fakturę wystających przestrzennie elementów, dodając kalkę, piasek. Formę postaci wydobywam bielą, jak światłem. Chciałabym także, żeby wernisaż nie był tylko prezentacją prac wiszących na ścianach, ale wykorzystując światło, dźwięk i obraz, zamierzam zrobić coś w rodzaju spektaklu, w którym te trzy elementy stanowiłyby całość. Celem ma być stworzenie widzowi warunków do skupienia.

W związku z tym po raz pierwszy oprócz obrazów zaprezentuję improwizację, towarzyszącą ekspozycji, próbując w krótkim tańcu wczuć się w postacie na obrazach oraz przełożyć te emocje na ruch sceniczny. Taniec stapia się tu z obrazami. To eksperyment związany z dużą ekscytacją. A ekscytacja jest początkiem czegoś nowego. Stąd nazwa wystawy – „Narodziny”.

BK: Jakie znaczenie ma tu wspólne działanie przedstawicieli różnych dziedzin sztuki? Tego się już nie da wtłoczyć w pudełko z napisem „malarstwo”.

JGW: Przygoda polega na połączeniu kreatywności artystów z różnych dziedzin twórczych. W moich wcześniejszych pracach proces polegał na przekładaniu ruchu na obraz. W przyszłości chciałabym także zaprosić tancerza, żeby on zaproponował ruch do istniejącego już obrazu i pokazać efekt tego połączenia na scenie. To otwiera nową drogę współpracy artystycznej. Chcę pójść bardziej w przestrzeń. To zakłada także inny sposób aranżacji ekspozycji, tak aby obrazy nie były statyczne, ale żeby współtworzyły scenografię do ruchu scenicznego. To stwarza inny nastrój. Ponadto niektóre z moich obrazów są adekwatnie reliefami, zbliżają się fakturą do rzeźby, chociaż to przez cały czas malarstwo. Prowokują, by wejść w inną przestrzeń. Chciałabym również dołączyć kiedyś do moich obrazów dźwięk. Jeden z bydgoskich kompozytorów Marcin Gumiela skomponował choćby do nich muzykę, może zabrzmi kiedyś na wystawie. Relacja taniec – obraz też nie jest zbyt częsta w sztuce. Łączył je Carlos Saura w swoich filmach. Kocham tańce afro-kubańskie, nie te przetworzone, ale tradycyjne, ginące już, przekazywane jeszcze wciąż drogą mistrz–uczeń. Wychodzę naprzeciw temu, chcę dotknąć pierwowzoru, próbując potem przełożyć go na mój język. Nie wymyślam od razu sama, najpierw muszę w to wniknąć, przeżyć, spróbować doświadczyć fizycznie w swoim ciele, na sobie, aby potem wyrazić się na płótnie. Zatrzymać ten moment. Wyrastamy przecież jako artyści z tradycji, z tego, co było przed nami. Film, muzyka, malarstwo i taniec przenikają się. I ta korelacja prowadzi do nowych odkryć w sztuce.

Justyna Grzebieniowska-Wolska – urodzona w 1976 roku w Gdańsku. W 1989 roku uczyła się w Junior High School w Teksasie, gdzie uczęszczała na lekcje tańca. Po powrocie ze Stanów, w 1993 roku zorganizowała swoją pierwszą wystawę w Liceum im. Dobiszewskiego w Warszawie. Studiowała na Wydziale Sztuk Pięknych UMK w Toruniu, uzyskując dyplom z wyróżnieniem w pracowni prof. Jana Pręgowskiego w 2000 roku. W 2011 obroniła doktorat, pokazując cykl obrazów: „W rytmie”. Pracuje na stanowisku adiunkta w Zakładzie Malarstwa na Wydziale Sztuk Pięknych UMK w Toruniu.

Idź do oryginalnego materiału