Egzorcysta: Wyznawca – recenzja filmu. Poważny kryzys tożsamości

popkulturowcy.pl 10 miesięcy temu

Niedługo przed premierą filmu Egzorcysta: Wyznawca, reżyser David Gordon Green zdradził w wywiadzie, iż do nakręcenia tej produkcji przygotowywał się latami między innymi studiując arcydzieło Williama Friedkina. Jak sam wspominał, nie sposób odtworzyć klimatu oryginału z 1973 roku w sposób, który w tej chwili wzbudzałby podobną grozę. Można jedynie budować na tym fundamencie, starając się przedstawić dalsze losy bohaterów ukochanych przez widownię. W swojej najnowszej produkcji starał się naśladować wiernie atmosferę, jaką przed laty stworzyli Friedkin razem ze scenarzystą Peterem Blattym. Ze smutkiem muszę niestety stwierdzić, iż są to starania nieudane.

Egzorcysta: Wyznawca reklamowany jest jako bezpośrednia kontynuacja losów Regan (Linda Blair) oraz jej matki (Ellen Burstyn). Nie są jednak głównymi bohaterkami tej historii. Ta skupia się bowiem na Victorze (Leslie Odom Jr.), którego poznajemy na Haiti, gdzie mieszka razem z ciężarną żoną Deshannah. Doświadczają tam trzęsienia ziemi, w wyniku którego gruzy przygniatają Deshannah. Kobieta w ciężkim stanie trafia do szpitala. Lekarz informuje Victora, iż sytuacja jest na tyle poważna, iż może ocalić jedynie matkę albo dziecko. Sceny tam nagrane wyraźnie nawiązują do oryginalnego filmu stylem wizualnym, tworząc przez moment iluzje wiernej inspiracji. Czar jednak pryska w momencie, gdy przenosimy się do współczesności. Od tego momentu zaczyna się równia pochyła, ciągnąca całość sukcesywnie w dół, zamieniając nową odsłonę ikonicznej serii w kolejny, generyczny film o opętaniu.

Podstawowym i zarazem głównym problemem reszty filmu jest brak jakiejkolwiek własnej tożsamości i odrzucenie wszystkich elementów charakterystycznych dla oryginału. To, co udało się twórcom Egzorcysty skutecznie przedstawić w kilkuminutowych scenach – jak chociażby stwierdzenie problemu paranormalnych zjawisk zachodzących bez świadomości opętanej dziewczynki – zajmuje w nowej odsłonie niemal ⅓ całości. Jest to znaczące o tyle, iż te fragmenty zbierają niepotrzebnie miejsce na taśmie filmowej. Nie wnosząc do całości obrazu zbyt wiele, poza tanimi efektami wywoływania strachu (jumpscare’y, rozmazane postacie w tle, migające światła).

Jeśli już podążamy za strukturą historii odpowiadającą oryginałowi, warto by było poświęcić ten czas na dyskusję etyczności procesu egzorcyzmu oraz rozwinięcie podłoża demonicznego opętania. Tutaj nic takiego się nie dzieje. Samo stwierdzenie opętania, bohaterowie bazują na przeczuciu matki Katherine. Ta w jednej z rozmów stwierdza, iż przełożenie terminu przystąpienia dziewczynki do komunii świętej przyczyniło się do tego bezpośrednio. Nikt tego nie kwestionuje i jest to praktycznie punkt wyjścia dla reszty historii. Mniej więcej tak to wygląda przez większość filmu. Wycięty został choćby proces zbierania dowodów na faktyczne opętanie przez reprezentantów kurii. Widzimy jedynie proboszcza, który od razu udaje się do zwierzchników, żeby naciskać na zatwierdzenie procedury na podstawie przypuszczeń i opinii osób trzecich.

Obsada filmu „Egzorcysta: Wyznawca.” (Eli Joshua Adé / Universal Pictures)

Sam finał z kolei przekracza wszelkie granice samoświadomej parodii horroru. Dość powiedzieć, iż w ostatecznym egzorcyzmie nie biorą udziału choćby księża. Okazuje się, iż dowolny wierny może przystąpić do tej procedury tak długo, jak trzyma się reguł i jest odpowiednio silny w swojej wierze. Te zasady zresztą gwałtownie również przestają obowiązywać, bo najpotężniejszą wojowniczką z siłami zła okazuje się szamanka wykorzystująca rytuały żywiołów. Proboszcz pojawia się dosłownie na moment i gwałtownie zostaje zamordowany przez demona. Cały proces przypomina ogólnie bardziej walkę na poziomie emocjonalnym. Z kolei czynnikiem warunkującym uwolnienie dziewczynek spod kontroli demona ma być dowód miłości ze strony rodziców.

Najlepiej wypadają zdecydowanie efekty praktyczne i strona techniczna. Trudno się zresztą dziwić. Budżet wysokości 30 milionów dolarów jest najwyższym, jakim David Gordon Green miał okazję do tej pory dysponować. To w pewnym sensie zobowiązuje do zapewnienia przynajmniej poprawnego poziomu dopracowania elementów technicznych. Z tego zadania twórcy wywiązali się bardzo dobrze i jest to jedyny powód, żeby ów film zobaczyć.

Norbert Leo Butz, po lewo, Olivia O’Neill w środku oraz Jennifer Nettles po prawej, scena z filmu “Egzorcysta: Wyznawca.” (Eli Joshua Ade / Universal Pictures)

Seria Egzorcysta liczy sobie już dobre kilka części. Wśród nich są zdecydowanie gorsze odsłony niż ta najnowsza. Druga część jest absolutnym scenariuszowym bałaganem, do tego niespecjalnie porządnie wykonanym. Z kolei przy części czwartej i piątej wkradł się konflikt interesów, przez co scenariusz obu części był przepisywany w rekordowo krótkim czasie. To niestety wyraźnie widać. Tegoroczne dzieło studia Blumhouse jest jednak niepodważalnie filmem najbardziej nijakim w swojej formie. Aspekty religijne ustąpiły miejsca rozmyślaniom głównego bohatera o stracie żony. Sam proces wypędzania demona nie różni się specjalnie od podobnych prezentowanych w serii Obecność czy filmie Egzorcyzmy Emily Rose. Ostatecznie składa się to na seans raczej bezbolesny, idealny chociażby w pakiecie przygotowanym na maratony Halloween. Jednak zupełnie marnuje potencjał, jaki niesie ze sobą marka Egzorcysta. Co za tym idzie, decyzja o planowaniu realizacji całej trylogii przez Gordona Greena staje pod znakiem zapytania.

Idź do oryginalnego materiału