Z filmami na festiwalu w Cannes bywa różnie. Z jednej strony to jeden z najlepszych festiwali filmowych. Z drugiej natomiast, jak to z tak wielkimi pod względem skali festiwalami bywa, zdarzają się produkcje dalekie od bycia idealnymi. Dziki diament w reżyserii Agathe Riedinger nie tylko znalazł się w konkursie dla najlepszego pełnometrażowego debiutu, ale zawalczył również o Złotą Palmę. To świetnie potwierdza tezę, iż w Konkursie Głównym zawsze musi znaleźć się produkcja, która nigdy nie powinna na tej liście zaistnieć.
Fabuła oscyluje wokół Liane, młodej dziewczyny mieszkającej wraz ze swoją siostrą i matką na Lazurowym Wybrzeżu. Jej obsesja na punkcie swojego wyglądu jest widoczna już od pierwszych sekund trwania filmu – nosi silny makijaż, buty na gigantycznym obcasie i zdecydowanie za długie sztuczne rzęsy. Wisienką na torcie niech będzie fakt, iż pomimo młodego wieku, pierwszą operację plastyczną ma już za sobą. Nie mija wiele czasu, zanim poznamy jej wielkie marzenie – stanie się influencerką. Choć droga do osiągnięcia sławy na pierwszy rzut oka wydaje się praktycznie niemożliwa, wszystko zaczyna się zmieniać w momencie, kiedy to Liane dostaje zaproszenie na casting do programu reality show.
Założenie filmu wydaje się dosyć dobrym pomysłem. Pełnometrażowy debiut Agathe Riedinger przedstawia nastolatkę uwięzioną w wirze social mediów, a także potrzeby bycia podziwianą i pożądaną publicznie. Wszystko to służy jednak konkretnemu celowi – chęci uwolnienia się ze swojej marginalizowanej społeczności. Liane pragnie uciec z miejsca, w którym jest zarówno metaforycznie, jak i fizycznie. Najlepszą drogą do awansu społecznego i ekonomicznego, jej zdaniem, jest właśnie sława.
Młodość i wygląd stają się współczesną walutą. Dziki diament podkreśla to w każdej chwili – czy to poprzez sprzeczki z przyjaciółkami Liane, czy to poprzez obecny na przestrzeni całego filmu nieustający konflikt bohaterki z jej matką, która w oczach córki jest symbolem przegranego życia. Liane chce być jej całkowitym przeciwieństwem. Widać to świetnie już podczas sceny otwierającej, kiedy to widzimy bohaterkę kołyszącą się wokół słupa oświetleniowego w szerokim ujęciu. Ciemność otacza większość kadru, a mimo to jej buty na wysokim obcasie wciąż lśnią, gdy wiruje. Przez dłuższą chwilę obserwujemy jak Liane „tańczy” pomimo tego, iż w zasięgu wzroku nie ma nikogo. Ta scena sprawnie charakteryzuje nastolatkę jako pewną siebie, ambitną i samowystarczalną dziewczynę, której błyszczący makijaż przysłania fakt, iż do pewnego stopnia jest to jednak fasada, którą bohaterka buduje przed samą sobą, oddalając przy tym swoje lęki. Malou Khébizi dostarcza występ bliski perfekcji, wykorzystując skąpe dialogi i wysoce stylizowane gesty, aby Liane wydawała się niemal nietykalna.
Raz jeszcze muszę przyznać, iż koncept filmu naprawdę potrafi do pewnego stopnia zachęcić. Przez pierwsze 20-25 minut Dziki diament angażował mnie w opowiadaną przez siebie historię. Jednak im dalej w metraż, tym bardziej film wytracał to, co na samym początku udało mu się zbudować. Film bardzo gwałtownie okazuje się być niczym innym jak produkcją na konkretny problem społeczny, jakich jest tysiąc. Tutaj właśnie leży mój największy zarzut – takich produkcji na przestrzeni ostatnich lat wyszło wiele, a pełnometrażowy debiut Riedinger nie wyróżnia się na ich tle absolutnie niczym. Jest to film, który w swojej banalności i wytartych schematach tego typu powieści, nie jest w stanie zaoferować nam niczego nowego, przez co zwyczajnie tonie w morzu podobnych produkcji.
Małomiasteczkowe życie w portowym mieście jest dla Liane nie do zniesienia. Spacery przez lasy i polne drogi, między domem matki a centrum handlowym, w którym bohaterka dokonuje okazjonalnych kradzieży, wydają się nieskończenie długie i monotonne. W domu Liane opiekuje się młodszą siostrą i jest w ciągłym konflikcie z matką, która, jak się dowiadujemy, nalegała na umieszczenie starszej córki w rodzinie zastępczej, ponieważ była „niemożliwa do wychowania”. Nastolatka nie wspomina o swojej traumie związanej z porzuceniem, ale doskonale ją dostrzegamy. Przejawia się ona w jej upartym, agresywnym zachowaniu wobec każdego, kto stoi jej na drodze do lepszego życia. A lepsze życie oznacza życie z dala od domu.
Brzmi znajomo? jeżeli macie skojarzenia z filmami Seana Bakera, zwłaszcza z The Florida Project (2017) czy Anora (2024), to są one jak najbardziej uzasadnione. Problem jednak w tym, iż w porównaniu z tymi filmami Dziki diament odpada w przedbiegach. Nie jest on w żadnym aspekcie tak dobrze napisany i nie jest tak wnikliwym portretem danych środowisk, jak te spod pióra Bakera. Te porównania wypadają jeszcze bardziej na niekorzyść, biorąc pod uwagę, iż tegorocznym zdobywcą Złotej Palmy została Anora właśnie.
Wiele można wycisnąć z fascynacji Liane telewizją reality, ale stworzenie przekonującej postaci z jej pragnienia ucieczki, zarówno wirtualnej jako influencerka w mediach społecznościowych, jak i fizycznej, wymaga czegoś więcej, niż prostego napędu narracyjnego. Historia ginie pod warstwami tkaniny, podkładu i brokatu. Przedstawienie bohaterki jako osoby aktywnie zaangażowanej w tworzenie swojej przyszłości i teraźniejszości to dopiero początek opowieści, a nie jedyny silnik napędowy. Jasne, widzimy jej walkę o „polepszanie” swojego wyglądu, tatuowanie swojego ciała w mieszkaniu, przy pomocy pierwszej lepszej igły, ale to zaledwie przejechanie się po powierzchni problemu. Za każdym razem, kiedy film ma okazję zagłębić się w historię, którą nam prezentuje, postanawia zrobić dwa kroki do tyłu. Brakuje faktycznego przyjrzenia się społeczności miasteczka portowego, jej poszczególnym grupom. Tutaj również mamy zaledwie zarysowanie pewnych wątków, przez co wszystko ostatecznie przypomina jakiś sztuczny konstrukt niż faktycznych ludzi zmagających się ze swoimi problemami.
W pewnym momencie reżyserka postanawia zwrócić uwagę na ambiwalencję głównej bohaterki, poprzez przedstawienie nam dobrodusznego wyrzutka Dino, który jest w niej zakochany. Moment wprowadzenia tej miłosnej relacji jest jedną z najgorszych scen w całym filmie. Jest ona całkowicie niewyważona, zupełnie tak jakby urwała się z innej produkcji. Co więcej, Dino pojawia się w tym filmie dosłownie chwilę wcześniej, przez co nie mamy w ogóle czasu w to, żeby pobyć z tymi bohaterami, a przecież metraż Dzikiego diamentu nie jest aż taki krótki. Czas na zaprezentowanie nam bohaterów zatem był, ale nie został wykorzystany, przez co cały ten wątek, który w pewnym momencie jest dosyć istotny w filmie, wykoleja się przez jego złe wprowadzenie.
Dziki diament to film, o którym widz zapomni po paru godzinach od wyjścia z sali kinowej. Sprawia wrażenie kalki innych, lepszych produkcji o podobnej tematyce – brakuje mu pogłębienia i wyczucia. To film, który uderza swoją banalnością i przeciętnością.
Korekta: Krzysztof Kurdziej